"Ścieżka uzależnienia" oczyma IDABC

Na konferencji w Maladze (Hiszpania) opublikowano projekt dokumentu zatytułowanego "Guidelines on public procurement and Open Source Software". Przedstawiciele wspólnotowego programu IDABC (Interoperable Delivery of European eGovernment Services to public Administrations, Businesses and Citizens) ostrzegają, że wiele praktyk obserwowanych w administracji publicznej krajów członkowskich jest niezgodnych z prawem Unii Europejskiej. W szczególności chodzi o promowanie przez państwa członkowskie oprogramowania własnościowego tam, gdzie mają być realizowane zadania publiczne.

Sam projekt "podręcznika" jeszcze nie jest opublikowany w Sieci. Ma być opublikowany jeszcze w tym tygodniu. Z wnioskami IDABC, a ściślej z wnioskami jednej z agend tego projektu, tj. the Open Source Software Observatory and Repository, można zapoznać się w tekście Many software tenders in EU 'illegal'. Tam również cytowany jest Karel de Vriendt, reprezentujący IDABC/OSOR, który miał powiedzieć, że wszystkie tego typu sytuacje, w których administracja publiczna dyskryminuje oprogramowanie o otwartym kodzie źródłowym i rozwijane przez społeczności, a w sposób niezgodny z zasadami prawa obowiązującego w Unii promowane jest oprogramowanie własnościowe, powinny być oprotestowywane, a jeśli to konieczne - powinny kończyć się w sądzie.

W podręczniku ma znaleźć się opis rozwiązań, które miałyby przeciwdziałać dyskryminacji niektórych podmiotów na rynku, a które oferują swoje rozwiązania administracji publicznej. Wśród praktyk dyskryminujących niektórych producentów wymieniono np. takie, w których wprost wskazuje się przy specyfikowaniu zamówienia publicznego konkretne produkty konkretnych korporacji (por. Podobają mi się brunetki, ale również dziewczyny mające cechy równoważne oraz inne notatki zgromadzone w dziale zamówienia publiczne niniejszego serwisu).

Opcje przeglądania komentarzy

Wybierz sposób przeglądania komentarzy oraz kliknij "Zachowaj ustawienia", by aktywować zmiany.

może jednak trzeba...

3.14159otReG's picture

może jednak trzeba troszę wymusić na administracji zmianę nawyków... Ja nie lubię nikogo do linuksa zmuszać, to szkodzi pingwinowi, ale wolałbym by kasa z podatków była wydawana w oparciu o realną konkurencję.

-- piotrg --

Jeśli by zmuszać urzędy

Jeśli by zmuszać urzędy do używania jakiegokolwiek systemu, także Linuksa, to to niestety wcale nie byłaby wolna konkurencja. Niech mają możliwość wybierania z różnych systemów - Linuksa, Windowsa, jakiegoś BSD czy co kto chce - ale niech to będzie uczciwy przetarg, a nie zamówienie na systemy "zgodne z Windows XP/Vista".

Racja, oczywiście.

3.14159otReG's picture

Poleciałem skrótem myślowym :) Po prostu wiem, że wolne oprogramowanie może w wielu zastosowaniach wygrać.

-- piotrg --

Są też tacy, którzy wróżą koniec modelu open source

VaGla's picture

Są też tacy, którzy wróżą koniec modelu open source, zwłaszcza wobec globalnej recesji. Zwraca na to uwagę Andrew Keen w artykule Economy to Give Open-Source a Good Thumping, który wskazuję za postem Pawła Krawczyka na liście dyskusyjnej ISOC Polska.
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination

W kontekście ostatnich informacji

3.14159otReG's picture

na temat wyceny kosztów dystrybucji fedora 9 (nie miałem świadomości skali kosztów) może się to wydawać i prawdą...

Ale trudno uważać Open Source za model biznesowy, to raczej model zarządzania projektem, wokół którego dopiero kształtują się modele biznesowe, np. model supportu i Total Productivity Maintenance, alibo model, który poznamy, jeśli przyjmie się na telefonach android ;).

Model wsparcia sprawowany jest przez firmy, które samodzielnie nie byłyby w stanie wykonać produktu na taką skalę, zarządzać taką ilością kodu, więc uczestniczą jedynie budując fragmenty budowli, dzięki której zarabiają z czystym sumieniem całą budowlą. To jak sprzedawanie wielokrotne pałacu kultury przez kogoś, kto pomalował jedno pomieszczenie. Konstrukcja jest trudna do zaakceptowania dla biznesu tradycyjnego, ale chyba łatwiejsza na czas recesji niż samodzielne nadzorowanie takiego produktu jak Windows, co również trzeba cenić. (tylko jabłka cenić nie wolno! ;).

Dziś trudno to przewidzieć. Tak jak trudno przewidzieć ile ta "recesja" potrwa. Coś nie tak modelowo się rozwija i nie globalnie. Odnoszę wrażenie że u nas raczej się przydało postraszyć, bo można pospekulować złotówką i "wreszcie" ją osłabić, czego nie udało się Lepperowi w walce z Radą Polityki Balcerowicza Muszącego Odejść.

-- piotrg --

A może nawet odwrotnie? :-)

To moze przywolajmy tez od razu inny artykuł, wyszukany przez Grześka Staniaka:

Czy obecny kryzys przyniesie istotne wzmocnienie rozwiązań open source? Jak wieszczy Jim Whitehurst:

Red Hat CEO: From the economic rubble, open source will emerge stronger

Możliwe, że autorzy obu

maniak713's picture

Możliwe, że autorzy obu artykułów mają częściową rację.

Z jednej strony prawdopodobne jest, że część osób zaangażowanych w projekty open source będzie miała mniej czasu (ze względu np na konieczność podjęcia dodatkowej pracy, brania nadgodzin itp), więc mniej otwartego kodu napiszą.

Z drugiej, firmy przyciśnięte finansowo mogą w szerszym zakresie stosować oprogramowanie open source jako tańsze od typowo komercyjnego/własnościowego. Linux czy BSD dostępne są za darmo, Windows Server ileś-tam kosztuje konkretne pieniądze, jeszcze większa jest różnica między zakupem licencji MS Office dla setek pracowników a ściągnięciem OpenOffice.

Tak że może będzie mniej oprogramowania ale za to powszechniej używane.

Instytucje utrzymywane z podatków powinny iść właśnie tą drogą, oszczędzać nasze pieniądze unikając drogiej infrastruktury systemowej MS szczególnie gdy ich potrzeby może zaspokoić oprogramowanie darmowe. Ale programiści OO nie fundują kursokonferencji i obiadków...

I ponownie "incognitus"

unikając drogiej infrastruktury systemowej MS szczególnie gdy ich potrzeby może zaspokoić oprogramowanie darmowe. Ale programiści OO nie fundują...

Przepraszam, jak oszczędzić na "infrastrukturze systemowej" wprowadzając OO?

To tu, to tam pojawia się znany z dowcipu Malinowski twierdząc, że na wszystkim można oszczędzić, bo OO jest bezpłatny.

Kontroler domeny MS można zastąpić Sambą i będziemy mieli Windows for workgroups. Jak za pomocą Samby zarządzać siecią? Może dorobić setki skryptów i wprowadzić w urzędach stacje Linuxowe?

A na ten temat niech się wypowiedzą producenci przymusowych programów dla urzędów:

Trezor, PFRON czy kwalifikowanych podpisów elektronicznych i pewnie wielu innych nie przymusowych ale potrzebnych (np. Lex).

Gdzie ryba zaczyna się psuć wszyscy wiedzą, ale uporczywie gryzą w ogon.

Samba to trochę więcej niż WfW

Przepraszam, jak oszczędzić na "infrastrukturze systemowej" wprowadzając OO?

W związku z tym, że na większości stanowisk urzędowych MS Office jest wykorzystywany do zamienienia komputera w maszynę do pisania z możliwością wyboru kroju i rozmiaru czcionki, OO by spokojnie wystarczył.

Jak za pomocą Samby zarządzać siecią?

W jakim sensie zarządzać siecią? Chodzi o kontrolowanie dostępu użytkownika do danych portów i adresów? Szczerze mówiąc nie musiałem nigdy konfigurować kontrolera domeny, więc nie zabardzo wiem co to znaczy "zarządzać siecią" przez AD.

Może dorobić setki skryptów i wprowadzić w urzędach stacje Linuxowe?

Do zarządzania kilkudziesięcioma stacjami Linuxowymi wystarczą już gotowe narzędzia (LDAP, NFS, PAM).

A na ten temat niech się wypowiedzą producenci przymusowych programów dla urzędów

Producenci oprogramowania spełnili (najmniejszym kosztem) SIWZ przetargów, które wygrali . Lepszym pomysłem byłoby zapytać osoby, które SIWZ napisały lub odebrały oprogramowanie.

Żeby oddać należną

kravietz's picture

Żeby oddać należną chwałę oryginalnemu znalazcy, należy podkreślić że artykuł ten znalazłem na liście PTI-L. Niestety nie mam teraz dostępu do archiwum i nie mogę sprawdzić kto konkretnie.

--
Podpis elektroniczny i bezpieczeństwo IT
http://ipsec.pl/

Zmiana nawyków

kocio's picture

Zauważ, że wcale nie chodzi o zmuszanie do Linuksa. Jeśli mówimy akurat o systemach operacyjnych, to mogą wybierać dystrybucje openSolaris, BSD, a nawet - czemu by nie? - ReactOS-a, jeśli to im pasuje. A jeśli np. okaże się to potężnym impulsem do zmian, to może także OS X albo MS Windows, bo nikt nie zabrania producentom zmiany licencji. Firefox, OpenOffice.org czy sunowska implementacja Javy zaczynały przecież na bazie kodu, który był na licencjach własnościowych.

Wszyscy w takich dyskusjach zdają się utożsamiać zdrowy model z konkretnymi produktami. Przykłady (Linux jako jeden z licznych programów na wolnej licencji) zapewne pozwalają łatwiej przyswoić sprawę, ale nie mogą nam przesłaniać jej istoty!

Wystarczy lepsza jakość kontroli!

Urzędy będą działać tak jak zleci jednostka kontrolująca. Tylko czego wymagać jeśli NIK przeprowadza kontrolę pod kątem zgodności paragrafów wydatkowanych pieniędzy, pomijając w zupełności ekonomiczną analizę zasadności wydatkowania środków budżetowych. Przykładem niech będą telefony komórkowe dyrektorów urzędów, a nawet wielu kierowników działów (tych ściśle współpracujących z dyrekcją"). Opłata za telefon "komórkowy" składa się z abonamentu i ceny samego aparatu jako urządzenia. O ile nie wnoszę zastrzeżeń do wysokości abonamentów, bo od tego zależy mobilnośc dyrektora urzędu czy jego pracowników, to już zaczyna mnie zastanawiać rzecz następująca. Po jaką cholerę urzędnik ma kupowany za 1,5 tys. lub więcej złotych aparat telefoniczny? Telefon spełniający funkcje technicznego połączenia, kosztuje już od 1,22 PLN. Jeśli dyrektor czy pracownik urzędu zwróci różnicę pomiędzy 1,22 PLN a ceną aparatu jaką urząd zapłacił, to wszystko jest w porządku. Tyle tylko, że nikt tego nie płaci, a NIK udaje, że nie widzi. Przyczyna jest prosta. Urzędnicy NIK-u także musieliby zadowolić się telefonami za 1,22 PLN, zamiast szpanowac tymi z najwyższej półki.

Podobnie ma się rzecz z oprogramowaniem. Jeśli jest coś co jest tańsze i ma podobną funkcjonalność, to należy się bezwzględnie zwrot różnicy nadpłaconej przy zakupie!
Zwrot ma wnieść ten kto podpisuje dokument zakupu, czyli dyrektor i księgowy. To wystarczy, a by skutecznie wyleczyć urzędników z manii kupowania sprzętu i oprogramowania na zasadzie "inni mają, to ja będę miał nowsze"!

Jak widać, mocno szwankuje kontrola funkcjonowania urzędów, zwłaszcza pod kątem przestrzegania dyscypliny urzędowej. Sprawdza się jedynie zgodność wydatkowania pod kątem prawnym, zupełnie pomijając rentowność zakupu bądź ukrywając marnotrawstwo pieniędzy podatnika.

Pozdrawiam.

Śmiałe tezy

"Podobnie ma się rzecz z oprogramowaniem. Jeśli jest coś co jest tańsze i ma podobną funkcjonalność, to należy się bezwzględnie zwrot różnicy nadpłaconej przy zakupie!"

Teza śmiała, choć prowadząca donikąd. Podobną, a nawet taką samą funkcjonalność posiada serwer złożony przez Pana Czesława z części, które kupił na giełdzie pod Stodołą i serwer *zaprojektowany* i wykonany przez firmę spełniającą ISO9001.

Proponuję aby Nemo wprowadził w swoim miejscu pracy taką wymianę serwerów i tu u VaGli opisał potem swoje wrażenia.

Riposta.

Wypowiedź celna w swej złośliwości.

Jednakże chciałbym zwrócić uwagę na pewien drobiazg.
Ciekawym wielce czy autor "incognitus" może pokazać w czym lepszy jest jeden pakiet biurowy od innego? Ponadto czy użyteczność określa się uniwersalnością czy nieprzystawalnością do innych rozwiązań.

I co najważniejsze. Czym inny jest sprzęt techniczny (elektronika z jakiej składa się komputer - serwer, stanowisko robocze), a czym innym oprogramowanie. Możliwe, że do świadomości "incognitus" nie dotarło, że owe serwery, to dwa elementy składowe:
1. Sprzęt czyli elektronika
2. System operacyjny czyli oprogramowanie.

Jedno bez drugiego jest bezużyteczne, ale zadam pytanie.
Czy tylko wysokość kosztów stanowi o jakości rozwiązania?
Jeśli tak, to w 100% rozumiem czemu marnowane są pieniądze podatnika!

A rachunek jest prosty.
Pakiet biurowy za 1,3 tys. PLN vs Pakiet biurowy 0,00 PLN. Pisma drukują tak samo! A bywa, że te tańsze mają większą funkcjonalność. I celowo skupiam się na pakietach biurowych, bo to właśnie to oprogramowanie stanowi średnio 90% zamówień publicznych.

Zatem proszę Szanowny "incognitus" nie stosować niedomówień czy powielać sloganów. Znam je niestety na codzień i dlatego pozwolilem sobie na te "śmiałe tezy"

A co do owego "składaka", to powiem, że nawet produkty markowe to także w większości składaki. Chyba już kazdy podzespół jest "made in china". Proponuję zadać sobie trud i kupić elementy z jakich zbudowany jest np. serwer DELL'a i samemu złożyć. Jak sądzę nie będzie odstawał parametrami od tych zakupionych w salonach firmowych. No może poza obudową. A złożenie serwera nie wymaga wielkich umiejętności manualnych. Producenci sprzętu już dawno odkryli, że najlepszym rozwiązaniem jest standaryzacja złączy. Taka filozofia daje im pewność, że nie podłączysz wtyczki zasilania dysku do szyny SATA.

Poczekamy aż dolar wróci do dawnych cen, a wtedy owe "składaki" częściowo wrócą do łask. No chyba, że szefowie "incognitus" zadowolą się sprzętem nieco wcześniejszej technologii niż najnowsza, bo będą tańsze.

Szanowny VaGlo.
Przepraszam za polemikę słowną na Twoim vortalu, ale nie mogę się zgodzić z wypowiedziami, które w swej wymowie spychają zagadnienie wydatków publicznych na margines. Zwłaszcza, że przepisy prawne regulują jasno te zasady. Przyrównanie serwera "składaka" co do równorzędności funkcjonalności ma się nijak w odniesieniu do kosztów zakupu oprogramowania biurowego, gdyż serwery stanowią zaledwie 5% wartości przetargów publicznych. I nie mam tu na myśli kosztów tylko ilość zakupowanego sprzętu.

1. Produkty markowe

1. Produkty markowe "składaki" są składane w odpowiednich warunkach technologicznych. Do produktów markowych używane są części certyfikowane, które przeszły kontrolę jakości (wybiórczą, ale zawsze). Partie części, które nie przeszły kontroli jakości są sprzedawane na wagę, np. kilogram procesora $25. To właśnie te części trafiają na giełdy i do sklepów. I to właśnie z nich różne firmy krzaki składają komputery. Jak działa taki tańszy komputer czy serwer, chyba wszyscy wiemy.

2. Do porównania drogiego pakietu biurowego z tanim mogę jeszcze dorzucić, że ten drogi obniża wydajność komputera o ok. 30 procent.

3. Przykład: bezpłatny bardzo przyjemny program DIA, ma odpowiedniki shareware za $30-40, ale dopiero na programie od $100 można pracować profesjonalnie.

4. Jako "śmiałe tezy" określiłem tak odważną generalizację.

Problemem wydatków publicznych jest także kupowanie chłamu tylko dlatego, że jest tańszy. Ponieważ rok budżetowy trwa tylko rok - wymiana taniego złomu komputerowego co 2 lata nie stanowi problemu.

I co 2 lata są kupowane tanie rzeczy i wszystko jest oszczędnie.

Nikt tu nie liczy przestojów boć to nie firma produkcyjna.

I tylko tyle chciałem powiedzieć, być może ująłem to w zbyt wielkim skrócie za co kapitana przepraszam.

PS.
Nie lubię słuchać piosenki:
"Tanie wino jest dobre bo jest tanie"

dlaczego tytul publikacji

dlaczego tytul publikacji, ktora jest przywolana w tekscie jest zmieniony i to w sposob zmieniajacy jego wydzwiek?

zamiast "Many software tenders in EU maybe 'illegal'"
jest "Many software tenders in EU 'illegal'"

Być może dlatego...

VaGla's picture

Być może dlatego, że tytuł oryginalnej publikacji został zmieniony ("last modified Oct 24") od czasu, w którym pisałem notatkę (22 padziernika) na jej temat. Nie modyfikowałem tytułu redagując tekst.
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination

Zgodność z minimalnymi wymaganiami systemów...

Ja widzę inny problem, a mianowicie totalne pomijanie przepisów o minimalnych wymaganiach dla systemów informatycznych gdzie jest też ładna tabelka z formatami plików. Urzędy kupują np. Office 2007 ale zapominają, że wysyłanie czegoś w formacie docx nie jest nawet ujęte w tej tabeli, a odt jest. Podobnie nie ma ujętych plików xls tak lubianych przez wiele instytucji.

Inna kwestia to zakup sprzętu do takich celów jak świetlica Internetowa. Nie potrafię sobie wyobrazić po co tam komu są "okienka". Osobiście zrobiłem jedną taką pracownie z starszych komputerów i Ubuntu gdzie nikt jakoś nie ma pretensji o Linuxa (wcześniej na Win98 ciągle były jakieś problemy).

to jest problem kompatybilności zabezpieczeń

W świetlicach internetowych, a także kawiarenkach, bibliotekach publicznych itd. jest powszechnie używane zabezpieczenie o nazwie HDSC (Hard Disk Security Card), które jest kompatybilne z partycjami Fat16/32. Urządzenie to, w formie karty rozszerzającej wpinanej w płytę główną, powoduje - w dużym skrócie - że niezależnie od dokonanych przez użytkownika operacji, stan komputera jest po restarcie przywracany do punktu wyjściowego, z przed momentu zainstalowania tej karty. Jest to oczywiście bardzo wygodne, nie wymaga dużej wiedzy programistycznej i stosunkowo tanie: około 200 zł/1 komputer.

Niestety wspomniane urządzenie nie współpracuje z innymi partycjami (w szczególności SWAP), a także z dyskami, które były opracowywane z użyciem takich pakietów jak np. Partition Disk Manager... Stąd Windows będzie prawdopodobnie jeszcze długo systemem używanym we wspomnianych punktach.

Kolorowe ulotki

Przecież równie dobrze można zamiast używać zwykłego dysku dla home i temp, użyć ramdysku (ustawienia systemu będą pamiętane, a dane użytkownika resetowane przy każdym ponownym uruchomieniu). Jeżeli ktoś zainwestował w rozwiązanie HDSC zamiast użyć ogólnodostępnych rozwiązań typu ramdisk czy czyszczenie partycji użytkownika, to jego problem. Butelkowaną kranówkę i powietrze też można kupić, ale czy trzeba?

P.S. W przypadku nie-windowsów nie ma problemu zaśmiecania systemu przez użytkownika, w poprawnie skonfigurowanym systemie zwykły użytkownik nie powinien mieć prawa zapisu poza swój homedir.

Nie bardzo rozumiem.

Zapewne jestem tępy, bo takie odnoszę wrażenie po przeczytaniu wpisu pt.:

to jest problem kompatybilności zabezpieczeń

Jakoś nie bardzo rozumiem co ma wspólnego jakiś system odtwarzania ustawień komputera do formatów opisanych w przepisach prawnych i obowiązujących jednostki publiczne.

Format zapisu pliku, który ma być wymienialny w miarę bezproblemowo, jakoś mało ma wspólnego z tym czy komputer potrafi się "bronić" przed zmianami na skutek ingerencji użytkownika. Ważny jest format pliku wynikowego, a nie system operacyjny czy aplikacja w jakich został ten plik wygenerowany.

Jakie ma znaczenie czy system operacyjny to MS Windows czy OSX czy coś z *nix-ów? Plik wynikowy jest plikiem i jego format ma być czytelny dla wszystkich systemów, stron kodowania. Zabezpieczenia systemu MS Windows czy innych przed grzebalstwem użytkownika, to zagadnienie nie mające żadnego przeniesienia na obowiązki czy choćby dobrą wolę współpracy w zakresie stosowania prawa i w związku z tym, obowiązujących formatów plików.

Ale to tylko moja opinia.

brak wzajemnych powiązań

Największą trudność w szerokim stosowaniu open source widzę przede wszystkim w braku powszechnej wiedzy o możliwościach wiązania tego oprogramowania w jedną funkcjonalną całość. Większość konsumentów, nawet jeżeli sama nie używa Linuksa, Open Office i Firefoksa, to coś o nim słyszała. Natomiast mało kto wie o np. O3Spaces, czyli oprogramowaniu służącym do zarządzania obiegiem dokumentów i pracą grupową nad nimi. Jest ono dostępne w języku polskim i świetnie integruje się z Open Office.

Druga poważna trudność to brak zainteresowania ze strony programistów tworzeniem łatwych w obsłudze programów do tłumaczenia formatów oprogramowania komercyjnego na otwarte. I wcale nie mam tu na myśli konwertowania dokumentów takich jak np. *.doc. Czy ktoś zna szybki i prosty konwerter składni Microsoft Access Basic na Open Office Basic? Podejrzewam nawet, że w tym drugim po prostu brak dostatecznej ilości poleceń, tak że trzeba się posiłkować Pythonem i innymi językami.

Wreszcie, aby to wszystko działało potrzebna jest wiedza. A tej brakuje. Ciągle, kiedy porównuje się koszty kształcenia pracowników do pracy w systemach zbudowanych w całości na open source, z kosztami użytkowania systemów komercyjnych, prostsze jest zakupienie licencji na dobrze opisane oprogramowanie np. Microsoftu, niż uczenie pracowników od nowa np. skrótów klawiszowych w Open Calc.

Terminologia

kocio's picture

Może nie powinienem komentować tej terminologii, ale ze względów edukacyjnych to chyba ważne, żeby inni nie mylili pojęć, nawet jeśli autor rozumie różnice i tylko z przyzwyczajenia tak napisał.

Chodzi nie o wszystkie systemy komercyjne, tylko komercyjne własnościowe. Komercyjne to takie, które można dostać za pieniądze, a bez problemu można w ten sposób zdobyć zarówno OpenOffice.org (w Polsce dwie firmy) jak i Linuksa (choćby Red Hat, Novell/Suse czy ostatnio Canonical/Ubuntu sprzedają w pudełkach).

Oczywiście to nie wydaje się istotne i niby wszyscy wiemy o co chodzi, ale ostatnio napisałem niusa o tym, jak tego typu luki terminologiczne mogą się przekładać na faktyczną, a nie uzasadnioną dyskryminację przez urząd (w tym wypadku freeware i shareware):

http://linuxnews.pl/open-source-w-departamencie-obrony-usa-proba-doprecyzowania/

brak wiedzy, konwersja formatów i mityczne koszty szkoleń

ksiewi's picture

Trudno oczekiwać, że podmiot składający zamówienie poweźmie wiedzę o jakichkolwiek rozwiązaniach alternatywnych, jeżeli od razu wskazuje jakie konkretnie oprogramowanie ma mu być dostarczone posługując się w tym celu np. jego znakiem towarowym. Przecież w takim przypadku oferta będzie od razu odrzucona z przyczyn formalnych (pomijając fakt, że samo zamówienie jest wtedy niezgodne z pzp).

Z kolei brak pełnej obsługi formatów zamkniętych wynika moim zdaniem z kilku czynników. Po pierwsze, najłatwiej taką obsługę może zapewnić producent, który zaprojektował zamknięty format. Po drugie, producent taki jest jednocześnie najmniej tym zainteresowany (po co za własne pieniądze miałby ułatwiać życie konkurencji?). Po trzecie, producenci alternatywnych rozwiązań nie mogą tego zrobić albo z przyczyn technicznych (konieczność żmudnej inżynierii wstecznej), albo prawnych (ryzyko naruszenia praw autorskich, patentowych itp.). Po czwarte, po co właściwie mieliby to robić, skoro najbardziej efektywnym ekonomicznie i technicznie rozwiązaniem jest dostosowanie zamkniętego do otwartego, a nie otwartego do zamkniętego?

No i ostatnia sprawa - ciągle w tych dyskusjach ktoś wyskakuje z argumentem, że "koszty szkoleń". Czy rzeczywiście koszt szkoleń przewyższa koszt wynikający z konieczności kupowania oprogramowania z jednego źródła do końca świata i o jeden dzień dłużej?

Open Source i Administracja

1. MinFin i program Trezor:
- pewnego dnia błędy, program się kładzie nie wyświetla właściwych tabel,
- telefon do helpdesku Trezora - odpowiedź Pani:
Jeżeli to nie jest Internet Explorer to nic nie mogę pomóc. Należy używać Internet Explorer w wersji 6 lub 7

2. ePuap i podpis elektroniczny:
!#^!!$$
czyli Internet Explorer i kontrolki OCX

To tylko 2 przykłady dlaczego administracja może chcieć Open Source, ale musi to co każą.
Na Ministerstwa żadne przepisy nie działają, dlatego, że Minister jest zawsze kolegą z partii rządzącej.

Klasyczny już przykład BIPu MKIDN, któremu kolega z MSWiA krzywdy nie zrobi. Czy może być w BIPie kodowanie ISO-8859-2 i wiele innych kwiatków?
Może.

Piotr VaGla Waglowski

VaGla
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>