Konferencja naukowa: Czy wolna kultura jest legalna? - Licencje Creative Commons w polskim prawie autorskim
Creative Commons Polska oraz Koło Naukowe Własności Intelektualnej Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego zapraszają do udziału w Konferencji Naukowej „Czy wolna kultura jest legalna? Licencje Creative Commons w polskim prawie autorskim”.
Już niebawem na stronie organizatorów dostępny będzie program konferencji. Poproszono mnie o to, bym właśnie na tej konferencji przedstawił krytykę CC, więc będę musiał się trochę postarać i przygotować dobrze.
Generalnym celem konferencji jest "prezentacja zagadnień związanych z wolnymi licencjami Creative Commons oraz dyskusja na temat ich stosowania na gruncie polskiego prawa i prawnych możliwości rozwoju wolnej kultury".
W niniejszym serwisie problematyka ta poruszana jest w dziale prawo autorskie
Warszawa, Sala Senatu UW w Pałacu Kazimierzowskim (Krakowskie Przedmieście 26/28)
Piotr VaGla Waglowski
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>
Eh
Eh, wszystko w tej Warszawie ;)
Może będą nagrywać, a może "zróbcie u siebie"?
Może będą nagrywać, a może "zróbcie u siebie"? Będę namawiał organizatorów, by nagrywali konferencję, ale różnie z tym bywa (a potem trzeba spędzić trochę czasu, by to nagranie "obrobić"), ale przecież równie dobrze poza Warszawą można robić takie "eventy", tylko komuś musi się chcieć zorganizować...
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination
mogę się podjąć
ewentualnej obróbki nagrań...
Chce mi Pan zabrać całą frajdę?
Pomijając to, że nieobrobione nagranie z jednego wystąpienia "waży" około 1 GB, to przy okazji ich "obrabiania" uczę się (bo przecież nie twierdzę, że umiem to robić) narzędzi montażowych. Dlatego dziękuję, ale nie skorzystam z oferty :)
PS. Oczywiście powyższe będzie miało zastosowanie tylko do sytuacji, w której miał Pan na myśli nagrania przygotowane przeze mnie :)
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination
materiały z konferencji
są dostępne pod tym adresem:
http://creativecommons.pl/konferencja/materialy.html
Czy CC i copyleft są legalne ?
chętnie zapoznałbym się z Pana krytyką CC, czy to gdzieś zostało opublikowane od czasu tej konferencji ? pozdrawiam.
owszem
Dlaczego jestem sceptycznie nastawiony do CC - zamówiona przez czytelników odpowiedź
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination
Czy CC i copyleft są legalne ?
już przesłuchałem, jak rozumiem to tylko pewna krytyka technicznych aspektów implementacji samej CC na gruncie prawa polskiego, jako pewnego rodzaju umowy, a nie kwestia samej zgodności CC i Copyleft z prawem, tak czy inaczej, sam do tej publikowałem wszystko co robię na CC jedynie z uznaniem autorstwa, tak na wszelki wypadek, a może też z własnej próżności, ale po tej wymianie myśli przy okazji ACTA wiem dziś już przynajmniej, że wszystko od teraz będę publikował wyłącznie, jako Anonim na "licencji" copyleft, czyli bez licencji dla wszystkich do dowolnego użytku w sposób niczym nie ograniczony, bo to jedyny sposób walki z "prawem autorskim" i jego wszelkimi odmianami, gdyż uważam, że każda "twórczość" człowieka poza jego własną pracą, za która należy mu się wynagrodzenie, automatycznie należy do domeny publicznej i staje się własnością każdego z nas bez względu na wolę "stwórcy" czy też, jak kto woli pierwszego "odkrywcy" - i tak myślę również dzięki świetnym Pana tekstom, pozdrawiam.
krytyka CC i licencje
przeczytałem, porusza Pan ciekawe aspekty skuteczności licencji, ale podtrzymuję to, co już napisałem w powyższej wiadomości, gdyż bardziej przemawia do mnie pogląd, iż nie można skutecznie zawrzeć żadnej umowy bez wiedzy drugiej strony, np. w jakiś dorozumiany sposób poprzez wykorzystanie czyjegoś "utworu" bez jego wiedzy, tylko dlatego, że opatrzył go jakimkolwiek jednostronnym oświadczeniem woli (licencja), gdyż każda umowa jest par excellence zobowiązaniem dwustronnym, wymagającym zgodnych oświadczeń woli obydwu stron, stąd też nie wystarcza żadne jednostronne oświadczenie woli, by umowa mogła w ogóle zaistnieć, a błędem logicznym jest założenie, że korzystający składa automatycznie bez lub wbrew jego woli, oświadczenie woli zgodne z treścią oświadczenia "autora", bo to czysta spekulacja wyłącznie na użytek konstrukcji prawnej, której nie da się obronić, w przeciwnym razie prawo stawialibyśmy na głowie, zresztą dokładnie tak, jak to właśnie w Polsce zrobiliśmy nie tak dawno, no cóż i musimy z tym teraż żyć, co znaczy, że w bardzo dziwnych czasach żyć nam przyszło, czasem czuję się jak w średniowieczu, choć przecież akurat w średniowieczu takich absurdów prawnych to jeszcze nie było, lecz były identyczne polowania na czarownice i takie samo palenie ich na stosach..., stąd też nie wierzę już w żadną "własność intelektualną", pozdrawiam serdecznie.
licencja, a bilet autobusowy...
nie było Pana na Kongresie Wolności Internetu, a szkoda, bo tam Pani Rymar stwierdziła, że Copyleft jest licencją, czyli umową w jej przekonaniu, więc w kuluarach zagadnąłem ją, że licencja nie jest umową, bo jest tylko jednostronnym oświadczeniem woli, na co odpowiedziała mi, że tak samo jest umową, jak bilet na przejazd autobusem miejskim, co bardzo mnie urzekło przyznam, bo nie bardzo wiem, co może mieć piernik do wiatraka - gdyż bilet na przejazd autobusem miejskim można zakupić na podstawie jednostronnego oświadczenia woli wystawcy biletu wierząc, że dotrzyma zobowiązania ogłoszonego publicznie i przewiezie nas materialnie z punktu A do punktu B, jeśli kupimy taki bilet, więc kupując taki bilet zawieramy z przewoźnikiem bardzo konkretną cywilnoprawną umowę o przewóz nas samych z jednego miejsca w drugie..., stąd też zupełnie nie rozumiem co zwykła cywilnoprawna umowa przewozu może mieć wspólnego z monopolem prawa autorskiego, a tym bardziej z jednostronnym oświadczeniem woli Copyleft, które oznacza, że użytkownik danego zasobu w ogóle nie musi martwić się o zawieranie jakiejkolwiek umowy z udostępniającym dany zasób, gdyż na podstawie jednostronnego oświadczenia woli udostępniającego dany zasób może go wykorzystać w każdym celu, również w dowolnym celu komercyjnym, bez jakichkolwiek ograniczeń typu zawarcie umowy lub innych ograniczenia, gdyż taki zasób należy do wszystkich, choćby nawet zgodnie z wolą udostępniającego dany zasób, że nie chce być uznawany za autora danej treści, bo sam nie uznaje, że jest jej autorem, lecz wyłącznie udostępniającym ją wszelkiej publiczności, więc sam nie wiem, jak można z takiego jednostronnego oświadczenia woli wydumać na siłę umowę w taki pokrętny sposób, czyli zobowiązanie dwustronne, czyli wzajemne, chyba tylko po to, by udowodniać, że licencja jest umową, więc szkoda, że Pana tam nie było...,
ps. a propos biletu na przejazd, to sam kupiłem parę biletów na przejazd metrem w Warszawie parę lat temu, tak przy okazji i ostatnio chciałem je wykorzystać choć jeden raz by obejrzeć to "Metro", lecz okazało się już przy wejściu, że kupując te bilety zawarłem umowę, której przewoźnik nie ma żadnego zamiaru respektować, bo w międzyczasie uznał, że cena biletu za przejazd musi być zupełnie inna, niż ta którą mi przyrzekł za określony przewóz, gdy zakupiłem, jego bilety ?
stąd też, zupełnie na marginesie naszej rozmowy, byłbym wdzięczny za opinię z Pana strony, czy kupując bilet zawarłem skutecznie umowę z miastem Warszawa na przyrzeczony przewóz, czy też dałem się wywieźć w pole i moje pieniądze przepadły tylko dlatego, że byłem aż takim idiotą, który kupując bilety ZTM m. Warszawy uwierzyłem niesłusznie, że zawieram cywilnoprawną umowę o przewóz - i nie pytam tu Pana o fikcyjne prawa, jakie mi przysługują teoretycznie, bym nie wiem jakim, gigantycznym kosztem mojego życia dochodził do końca życia moich słusznych racji przeciw miastu Warszawie z powodu utraty 10 lub 20 złotych, jakiem mi osobiście przepadły w wyniku takiej spekulacji, a bo takie pieniądze przepadają milionom warszawiaków, bo pytam tylko o mechanizm, jak temu zaradzić, gdyż sam już nie mam na to pomysłu, tym bardziej w kontekście tak absurdalnej odpowiedzi na moje zapytanie o Copyleft..., czyli uwolnienia czegokolwiek od monopolu jakiejkolwiek umowy...,
bo sądzę, że bilety za przejazd autobusem miejskim w Warszawie, to identyczny obraz monopolu, jaki na myśli miała Pani Rymar w odpowiedzi na moją uwagę, że licencja nie jest żadną umową, lecz jedynie jednostronnym oświadczeniem woli..., tylko po to, by udowodnić mi, że wszystko jest tylko "umową" na rzecz silniejszego..., czyli wszystko jest monopolem...,
osobiście, nadal nie wierzę w takie spekulacje...
kupno biletu MPK to (jeszcze) nie zawarcie umowy przejazdu
Sęk w tym, że kupując bilet MPK nie zawierasz umowy przewozu. Umowę taką zawierasz dopiero wsiadając do konkretnego autobusu czy tramwaju. Podobnie jest z kupnem znaczka pocztowego, umową usługi pocztowej i wrzuceniem listu do skrzynki.
umowa przewozu
Nie jestem ekspertem od umów przewozu, ale umowę przewozu zawiera się w momencie wejścia do pojazdu (wejścia w strefę biletową metra), a nie kupna biletu. Podejrzewam natomiast, że kwestia sprzedaży biletów może być istotnie oceniana przez pryzmat przepisów o przyrzeczeniu publicznym, choć tego też specjalnie nie badałem.
Umowy przewozu nie mają istotnie zbyt wiele wspólnego z umowami licencyjnymi, ale podobny jest sposób zawierania umów przewozu środkami miejskiej komunikacji oraz umów licencyjnych w Internecie (zwanych "click-wrap", "browse-wrap").
Polskie prawo w sposób wyraźny uznaje licencję za umowę, ale doktryna dyskutuje nad możliwością udzielenia zgody na korzystanie z utworu w drodze jednostronnej czynności prawnej.
Natomiast na gruncie prawa anglosaskiego - o ile się orientuję - licencja to w ogóle jest jednostronne oświadczenie właściciela na temat dopuszczalnego wykorzystania jego własności. Używam tu pojęć "właściciel" i "własność" dlatego właśnie, że na gruncie tamtego prawa licencja jest instytucją prawa rzeczowego, a samo prawo autorskie jest uznawane za odmianę "property". Możliwe jest natomiast w prawie anglosaskim udzielenie licencji w ramach kontraktu (umowy - czyli coś jak w przypadku polskiego ustanowienia np. użytkowania w drodze umowy). Ale nie chcę się wymądrzać, bo nie praktykuję na gruncie prawa anglosaskiego, a tylko trochę o tym czytałem.
Tak na marginesie (już na gruncie prawa polskiego), to nie wszystkie umowy to umowy wzajemne. O charakterze umowy licencyjnej też sporo napisano (czy to czynność zobowiązująca, rozporządzająca, czy upoważniająca na przykład...)
licencja, a bilet autobusowy...
nie jest moją intencją toczenie sporu, czy do zawarcia umowy przewozu dochodzi w chwili zakupu biletu (tak myślę, gdyż to właśnie moment zakupu biletu wydaje mi się być tożsamy z potwierdzeniem przez kupującego bilet zgodności jego oświadczenia woli z oświadczeniem woli przewoźnika), czy też dochodzi dopiero w chwili wejścia na pokład, możliwe, nie wiem tego teraz i brak mi teraz czasu, by to zagadnienie logiczny rozwikływać z pozycji laika, lecz trochę wiem o przyrzeczeniu publicznym i uważam, że zakupu biletu nie można przenieść na grunt przyrzeczenia publicznego, gdyż wówczas przewóz należałoby traktować, jako nagrodę za wykonanie czynności określonej w przyrzeczeniu, czyli za zakup biletu w naszym przypadku, a nie jako zwykłe wykonanie umowy o przewóz, stąd też wydaje mi się, że byłoby to stawianie na głowie przyrzeczenia publicznego, które jest przecież tylko jednostronnym oświadczeniem woli przyrzekającego i zobowiązaniem jednostronnym do spełnienia przyrzeczonej nagrody, więc nie ma wówczas ani umowy, ani ekwiwalentu świadczeń, ale nawet gdyby przejąć, że zakup biletu opierałby się o przyrzeczenie publiczne przewoźnika, że z każdym, kto kupi bilet, to w nagrodę zawrze umowę o przewóz z chwilą wejścia na pokład (co byłoby dziwną, skomplikowaną i dość przewrotną konstrukcją prawną), to i tak przyrzeczenia powinien dotrzymać (art. 919 § 1 kc), gdyż w przeciwnym razie będzie tylko naciągaczem i oszustem.
licencja, a bilet autobusowy...
dodam tylko, że trudno mi sobie wyobrazić konstrukcję prawną, która wikła przyrzeczenie publiczne do zawarcia umowy o przewóz, polegającą na tym, że jak spełnię warunek ubiegania się o nagrodę, bo kupię bilet, to w nagrodę przewoźnik zawrze ze mną umowę o przewóz, bo przyrzeczenie publiczne wcale nie służy do zawierania zwykłych umów, tylko do spełnienie przyrzeczonej nagrody w zamian za zachowanie służące osiągnięciu ponad przeciętnych rezultatów, czyli burzy mózgów i rozwojowi, to gdzie w takiej konstrukcji sens i logika, że do zawarcia zwykłej umowy o przewóz potrzeba jeszcze dodatkowo przyrzeczenia publicznego ? przecież wystarczy zwykłe zawarcie umowy o przewóz poprzez zgodne oświadczenie stron umowy i tyle, bez żadnej potrzeby komplikowania tego dodatkowo przyrzeczeniem publicznym - umowa o przewóz to przecież zwykła, cywilna umowa, czyli zobowiązanie dwustronne i na tym koniec zbędnych spekulacji - w umowie o przewóz zobowiązaniem przewoźnika jest przewieźć mnie z punku A do punktu B, a moim zobowiązaniem jest zapłacić za taki przewóz, co też czynię z chwilą zakupu biletu, a nie z chwilą wykorzystania przysługującego mi roszczenia o przewóz, dopiero jak już wsiadam na pokład - a jeśli nie zdecyduję się wsiąść na pokład po zakupie biletu, to przecież ja sam rezygnuję z przysługującego mi uprawnienia wynikającego z zawartej umowy, za które już zapłaciłem na moją stratę lub na moją korzyść, ale jeśli chcę wsiąść na pokład, bo zawarłem umowę o przewóz kupując bilet, a więc spełniłem warunek zawarcia umowy o przewóz na warunkach określonych przez przewoźnika, to przewoźnik nie może już odmówić mi spełnienia świadczenia wzajemnego i mojego przewozu, tylko dlatego, że po drodze jednostronnie zmienił warunki i uznał jednostronnie, że mój bilet nie jest już ważny, tylko z takiego powodu, że między momentem zakupu przeze mnie biletu, a moją chęcią skorzystania z mojego uprawnienia przewozu, zmienił po prostu warunki umowy i cenę biletu - bo w taki sposób nie dotrzymuje zawartej umowy o przewóz i pozbawia mnie uprawnienia, jakie nabyłem kupując jego bilet ??? a przecież mógłby zmienić warunki zawartej umowy aneksem, gdyby zapytał mnie, czy ja tego chcę, jako strona umowy, rzecz więc w tym, że on o nic nie mnie pytał, tylko po prostu jednostronnie unieważnił moje bilety, jakie zakupiłem, a mam w portfelu parę warszawskich biletów, które zakupiłem, by skorzystać z warszawskiego metra, których próba wykorzystania dzisiaj może skończyć się dla mnie mandatem i oskarżeniem mnie, że to ja jestem oszustem, bo jeżdżę "na gapę" bez biletu - więc kto w tej całej sprawie jest oszustem, ja bo kupiłem bilety miasta Warszawy, z których chciałbym skorzystać przy okazji - czy ci po drugiej stronie, którzy mi wmawiają, że byłem naiwny kupując bilety miasta Warszawy, a jak chcę być przewieziony, to muszę kupić inne, kolejne bilety i ponownie zapłacić za przewóz - więc tylko pytam komu i za co zapłaciłem za moje poprzednie bilety - tym co chcą, abym za to samo płacił im kilka razy, i po to by za moje pieniądze mogli mnie oszukiwać w tak perfidny i bezczelny sposób ??? - bo to wygląda dokładnie tak samo, jak monopol ACTA, tzw. "własności intelektualnej" i "praw autorskich", czyli monopol jednym słowem bez żadnych praw do obrony...,
dlatego sądzę, że zakup biletu jest zawarciem umowy o przewóz, w odróżnieniu od pobierania jakichkolwiek treści w internecie, co nie jest żadną umową (czyli zobowiązaniem dwustronnym), ani żadną pseudo umową przez fakty dokonane, nazywaną dziś powszechnie "licencją", czas się opamiętać..., moim zdaniem...
wóz albo przewóz
Skupmy się może na podstawowym Pana problemie - czyli sprzeciwem wobec uznawania licencji CC za umowę.
Pobierając plik z Internetu istotnie nie musi Pan jeszcze zawierać umowy z podmiotem praw autorskich do tego pliku, jeżeli przyjmiemy te interpretacje art. 23 pr. aut., zgodnie z którymi nie musi Pan mieć na to zgody tego podmiotu.
Do takiego pliku może być jednak dołączona licencja CC (lub powiązana w inny sposób). W takim przypadku, w momencie, gdy Pana działanie zacznie wykraczać poza dozwolony użytek (np. zacznie Pan rozpowszechniać ten plik), to musi Pan już legitymować się zgodą uprawnionego. Zgoda ta jest wyrażona właśnie w licencji CC i czeka na Pana akceptację, która może być wyrażona w sposób dorozumiany, tj. poprzez wykonanie uprawnień określonych w licencji. I wtedy właśnie dochodzi do zawarcia umowy licencyjnej o treści określonej we wzorcu CC. Oczywiście w praktyce to nie musi być takie proste, bo np. informacja o licencji może nie być wystarczająco wyraźnie przekazana itp. Skądinąd w praktyce kwestia momentu zawarcia umowy licencyjnej w oparciu o wzorzec CC jest zwykle mało istotna.
Jeżeli natomiast plik nie jest opatrzony licencją CC (lub ew. inną licencją), to wykroczenie poza dozwolony użytek powoduje zawarcie innego stosunku prawnego - nie umownego lecz stosunku odpowiedzialności deliktowej. Chyba, że zgoda uprawnionego zostanie jednak w jakiś sposób pozyskana.
Dla przykładu, można sobie wyobrazić teoretyczną sytuację, że twórca umieszcza w Internecie plik z oświadczeniem, że "cena wynosi miliard dolarów za sztukę" :). Jeżeli uczyni to w sposób, który pozwala wnosić, że z góry godzi się na wszelkie wykorzystanie (wykraczające poza dozwolony użytek) za zapłatą powyższej ceny, to w przypadku takiego wykorzystania dojdzie właśnie do zawarcia umowy (i zapewne roszczenie o zapłatę ww. ceny stanie się wymagalne). Ale w konkretnych okolicznościach oświadczenie twórcy może być jedynie zaproszeniem do rozpoczęcia rokowań, a nie ofertą..., a wtedy wykorzystanie poza dozwolony użytkiem będzie deliktem.
Szczerze mówiąc osobiście nie widzę większego pożytku z poszukiwania na gruncie polskiego prawa możliwości udzielania licencji w drodze jednostronnych czynności prawnych. Rozumiem natomiast np. wywody Ebena Moglena typu "GPL is not a contract, it is a license", bo w prawie amerykańskim zaklasyfikowanie wolnych licencji jako kontraktów może mieć pewne negatywne konsekwencje z punktu widzenia licencjodawcy.
nie o CC chodzi, tylko o Copyleft....
@ksiewi - dzięki za wpis, i to, co Pan napisał jest jak najbardziej jasne i OK, ja nie dyskutuję z uznawaniem licencji CC, bo to nie ma sensu dopóki będzie w prawie uznawana tzw. "własność intelektualna" i prawo materialne będzie naginane per analogiam do takiego prawnego absurdu jak "własność intelektualna", to zawsze z takiej chimery będą powstawały różne, dziwne paradoksy - uważam, że uznaniowy monopol nie może być przedmiotem żadnego prawa, skoro opiera się wyłącznie na uznaniu czegoś za utwór i uznaniu kogoś za "stwórcę" - sam korzystałem z CC, by udostępniać wszystkim bezpłatnie rezultaty mojej pracy, lecz obecna dyskusja o ACTA przekonała mnie, że jedynym sposobem walki z chimerą jest publikowanie wszystkiego, jako Anonim na tzw. "licencji" Copyleft, która w istocie jest tylko jednostronnym oświadczeniem udostępniającego, że udostępniany zasób nie ma autora, jest własnością wszystkich i może być wykorzystany w dowolnym celu, również komercyjnym, więc jak usłyszałem, że Copyleft to też umowa, to już sam dla weryfikacji logiki i integralności własnych myśli, zacząłem się zastanawiać, jakim to pokrętnym sposobem można z jednostronnego oświadczenia zrobić umowę, czyli zobowiązanie dwustronne i co ma być ekwiwalentem świadczeń w takim przypadku - no przecież nie da się w żaden sposób - Copyleft to żadna umowa.
copyleft
Warto byłoby przede wszystkim ustalić co konkretnie rozumiemy pod słowem "copyleft".
Ja zwykłem rozumieć to jako (http://en.wikipedia.org/wiki/Copyleft, http://www.gnu.org/copyleft/copyleft.html, http://ksiewicz.net/?p=17) postanowienie licencji nakładające na licencjobiorcę zobowiązanie do udostępniania przedmiotu licencji lub jego opracowań odbiorcom wraz z takimi samymi uprawnieniami, jakie on sam otrzymał. I szczerze powiedziawszy nie jest to żadna prawnicza nowość, bo jest to specyficzna odmiana klauzul "grant-back" stosowanych np. w licencjach patentowych.
W Pana rozumieniu jest to natomiast coś w rodzaju "oświadczenia o zrzeczeniu się praw autorskich", które niestety w polskim prawie nie będzie skuteczne (tzn. nie doprowadzi do zrzeczenia się praw) i w najlepszym razie można je uznać za ofertę zawarcia bardzo szerokiej umowy licencyjnej właśnie - i w takim właśnie zakresie może wywrzeć skutek.
I jeszcze jedno - umowa nie musi zawsze zawierać dwustronnych zobowiązań. Możliwa jest umowa, która zobowiązuje tylko jedną stronę, a drugiej daje tylko uprawnienia.
dzięki, rozumiem, że
dzięki, rozumiem, że prawo, które Pan opisuje robi ze mnie autora na siłę i wbrew mojej woli, choć ja sam wcale się na to nie zgadzam, a to już jest terroryzm, i zapewne następnym krokiem będzie już logiczny wniosek, że skoro jestem przymusowo "autorem", a rezultaty mojej myśli to "utwory" w świetle tego prawa, to udostępniając je nieodpłatnie przekazuję innym korzyść o określonej wartości, a więc państwu powinienem płacić dodatkowy podatek od wartości tego co udostępniam, może nawet niedługo tak zrobią ze wszystkim, aż zniknie nam zupełnie public domain, wcale bym się nie zdziwił, bo w takim świetle przecież wszystko musi mieć jakiegoś autora - i będziemy się o takie paradoksy obijali bez końca - mogę rozumieć, że mamy gangsterskie prawo, lecz wcale nie muszę się z nim zgadzać, ani temu biernie się przyglądać - więc tu chodzi wyłącznie o mój pogląd na temat rzeczywistości, jaka mnie otacza - a nie o spór na temat paradoksów takiego prawa, bo tu akurat ma Pan rację, poza tym wiem, że umowa nie musi zawsze zawierać dwustronnych zobowiązań, bo możliwa jest umowa, która zobowiązuje tylko jedną stronę, a drugiej daje tylko uprawnienia - pewnie powinienem napisać precyzyjniej dwustronny stosunek zobowiązaniowy, ale mniejsza o to, prawo, o którym rozmawiamy to stosunkowo niedawny wymysł człowieka, a swą niebezpieczną formę przybrało dopiero po II wojnie, i nie wynika ono z prawa naturalnego, które to w sposób oczywisty podważa, a sprzeczność tzw. "własności materialnej" z własnością materialną w obrębie jednego systemu prawa, to bardzo poważny problem, gdyż to oznacza stopniowy demontaż całego systemu..., tak myślę... i dlatego nie zgadzam się ani z postulatem, że istnieje własność myśli, ani z prawem, które arbitralnie i całkowicie uznaniowo tak stanowi, gdyż nie istnieje żadna cywilizowana metoda, by móc w ogóle zweryfikować prawdziwość takiego prawa, ani rozstrzygnięć podejmowanych na jego podstawie, bo moim zdaniem, każdy monopol stoi ponad wszelkim prawem, ale dzięki za wpisy, gdyż pozwoliły mi dostrzec aspekty, które wcześniej pomijałem.
Copyleft
w moim poście z 16:50 chodziło oczywiście o sprzeczność tzw. "własności intelektualnej" z własnością materialną - pomyłka z rozpędu.
Copyleft
nawet skłonił mnie Pan do przeczytania hasła Copyleft, którego wcześniej nawet nie czytałem, a z niego wynika, że jeśli ideą Copyleft było kompletne odwrócenie praw Copyright, to w takim świetle, jeśli zakładamy, że Copyright jest umową, to też można wnioskować, że przez zaprzeczenie Copyleft umową nie jest - nie chodzi mi tu, jak to mogą polskie sądy interpretować, a tylko o to, że moje podejście do tej kwestii wcale nie jest odosobnione, jak widać, co mnie raczej cieszy ;)
"Licencja oprogramowania –
"Licencja oprogramowania – umowa na korzystanie z utworu jakim jest aplikacja komputerowa, zawierana pomiędzy podmiotem, któremu przysługują majątkowe prawa autorskie do utworu, a osobą, która zamierza z danej aplikacji korzystać."
http://pl.wikipedia.org/wiki/Licencja_oprogramowania
"Copyleft – rodzaj systemu licencjonowania praw autorskich, zezwalający na modyfikację i dowolną redystrybucję pracy."
"Idea copyleft polega na takim wykorzystaniu systemu praw autorskich, że osiąga zupełnie odwrotne cele niż copyright (poszerzenie wolności zamiast jej ograniczenia).
W pierwszym etapie zastrzega się prawa autorskie do danej pracy. Ten etap nie różni się niczym od copyright. Dopiero w następnym zezwala się wszystkim zainteresowanym na dowolne kopiowanie, dystrybuowanie oraz modyfikowanie danej pracy lub pracy pochodnej. Jednocześnie zastrzega się by wszelkie zmiany również były objęte klauzulą copyleft, a więc wykorzystywane na tych samych zasadach co pierwotna praca. Celem jest tutaj stworzenie twórczości, która będzie się rozprzestrzeniać i jednocześnie nigdy ten proces rozprzestrzeniania się nie będzie mógł być zablokowany przez ponowne zastrzeżenie wszystkich praw autorskich do niej."
http://pl.wikipedia.org/wiki/Copyleft
>(...)Jednocześnie
>(...)Jednocześnie zastrzega się by wszelkie zmiany również były objęte klauzulą copyleft, (...)
Co sprawia, że jednak nie jest to oddanie użytkownikowi PEŁNI praw do dysponowania utworem. Problem podobny jak w układzie GPL - LGPL polegający na utrudnieniu wykonanie prac pochodnych dla celów komercyjnych. Paradoksalna sytuacja: celem zrzeczenia się praw, bo wydaje mi, że od strony idei tak należy się patrzeć na działania tych, którzy stosują najszersze CC,Copyleft,LGPL itp., koniecznym jest wykorzystanie tychże praw. Ha...
Copyleft
Panie Tomaszu, żadne jednostronne zastrzeżenie typu Copyleft nie może mieć żadnych konsekwencji dla strony korzystającej, o ile nie zawrze ona umowy z udostępniającym - nawet tak teoretyczne zastrzeżenie, by wszelkie zmiany również były objęte klauzulą Copyleft, no niestety nie da się tego zrobić nawet przez fakt dokonany, jeśli fakt został dokonany bez woli obydwu stron, bo wówczas nie dochodzi niestety do zawarcia żadnej umowy, a fakt dokonany to tylko instytucja prawna pozwalająca zawrzeć umowę bez formy pisemnej w sytuacji, gdy ktoś zwróci się co mnie o wykonanie zamówienie, którego nie potwierdzę od razu ustnie, ale potwierdzę poprzez przystąpienie do jej wykonania, a to nie ma nic wspólnego z Copyleft, czyli z kompletnym zaprzeczeniem praw Copyright, zgodnie z intencjami odkrywców Copyleft..., tak myślę...
Copyleft
@lolek - doskonale rozumiem, że w reakcji na Copyright można również przedstawić to w taki sposób, by jakość cel osiągnąć w obrębie systemu "własności intelektualnej", lecz sądzę, że wcale nie trzeba aż tak tego naciągać, by na siłę robić z Copyleft umowę - nie widzę żadnego powodu, jak tylko ten by móc wówczas wmawiać, że Copyleft to licencja, czyli umowa - jeśli Hopkins napisał "all rights reversed", by odwrócić zupełnie prawa Copyright, to nie da się z tego wywieść żadnym sposobem, że chciał cokolwiek zastrzegać i miał na myśli, że "w pierwszym etapie zastrzega się prawa autorskie do danej pracy" - uważam to stwierdzenie, za zupełnie przewrotne i nieprawdziwe.
nie wiem co mial na mysli
nie wiem co mial na mysli pan Hopkins, ale jeszcze zyje, wiec mozna go zapytac, ale chyba nie ma nic przeciwko wykladni przedstawionej w Wikipedii, jesli by mial to by raczej zareagowal
moze ci sie przydac w Twoich rozwazaniach (materialow na ten temat jest pewnie sporo):
All rights reversed
All Rights Reversed" (sometimes spelled rites) was used by author Gregory Hill to authorize the free reprinting of his Principia Discordia in the late 1960s. Hill's disclaimer was accompanied by the kosher "Ⓚ" (for kallisti) symbol, a play on ©, the copyright symbol.
tutaj jest, ze pierwszym ktory uzyl tego zwrotu byl Gregory Hill w celu umozliwienia wolnego przedrukowywania (dystrybucji) swojego dziela Principia Discordia.
In 1984/5 programmer Don Hopkins sent Richard Stallman a letter labeled "Copyleft—all rights reversed". Stallman chose the phrase to identify his free software method of distribution.[3] It is often accompanied by a reversed version of the copyright symbol (see illustration).
w tym jest mowa o Hopkinsie, ale to Stallman zadecydowal, ze "All rights reversed" dotyczy tylko metod dystrybucji wolnego oprogramowania (podobnie jak wolnego drukowania dziela Hilla)
w nastepnym akapicie jest mowa o wolnym uzytku i duplikowaniu, nic nie ma o zrzeczeniu sie autorstwa do dziela, bo to (autorstwo) jako tworca "zdobywa" sie wczesniej niz prawa autorskie, a copyleft odnosi sie/usuwa tylko copyright - prawa autorskie, czyli prawa wynikajace z autorstwa (jako zwykly zjadacz chleba tak to rozumiem, i jesli wszystko to brzmi jak maslo maslane to przepraszam)
http://en.wikipedia.org/wiki/All_rights_reversed
Copyright: All rights reserved or all rights reversed?
masz tam materialy z dyskusji na te tematy po angielsku
http://www2.le.ac.uk/projects/oer/oers/beyond-distance-research-alliance/otter-symposium/copyright-all-rights-reserved-or-all-rights-reversed
The phrase "All rights reserved"
http://www.iusmentis.com/copyright/allrightsreserved/
linka do artykulu pana Jonathana de Boyne Pollarda (na stronie nie dziala)
http://homepage.ntlworld.com/jonathan.deboynepollard/FGA/law-copyright-all-rights-reserved.html
Copyleft
@lolek - dzięki za wkład pracy, przejrzę, pomyślę i odpiszę w wolnej chwili, pozdrowienia.
Copyleft
@ksiewi - nie dopisałem, że kłaniam się i dzięki za konstruktywną rozmowę, też innym, którzy się odnieśli.
Copyleft
@ksiewi - możliwe, że toczę bezprzedmiotowy spór czy Copyleft jest umową, czy nie jest, choć dla mnie nie jest, bo może w obecnej sytuacji wystarczyłoby wszystko oznaczać, jako public domain, choć nie wiem czy istnieje jakiś znak graficzny PD i czy na gruncie obecnego prawa autorskiego byłoby to skuteczne..., bo przy tak pokrętnym prawie, to może i tak się nie da ?
licencja, a bilet autobusowy...
nie chciałbym na Pana forum prowokować bezużytecznej polemiki ze strony przeciwników tego, co tu napisałem na temat tego co jest momentem zawarcia umowy o przewóz, więc może ci, którzy twierdzą, że zakup biletu nie jest zawarciem umowy o przewóz, przynajmniej zechcą wyjaśnić tu, czym w istocie jest pod względem prawnym zakup biletu..., który w moim przekonaniu jest tylko potwierdzeniem z mojej strony zgodności mojego oświadczenia woli z oświadczeniem wystawcy biletu, czyli z zawarciem umowy o przewóz...
Zakup znaczka
No to ja polecam prawo pocztowe - czy zakup znaczka jest zawarciem umowy, czy też co innego, np. wrzucenie listu do skrzynki pocztowej. kupno cebuli w warzywniaku jest także zawarciem umowy :)
taki problem zajrzeć do ustawy?
No to ja polecam zajrzeć do wzmiankowanej ustawy, ze szczególnym uwzględnieniem art. 21 pkt. 2:
2. Zawarcie umowy o świadczenie usługi pocztowej następuje w szczególności przez:
1) przyjęcie przez operatora przesyłki do przemieszczenia i doręczenia;
2) wrzucenie przesyłki listowej, z wyłączeniem przesyłek rejestrowanych oraz podlegających ustawowemu zwolnieniu z opłat pocztowych, do nadawczej skrzynki pocztowej operatora;
3) przyjęcie przekazu pocztowego.
Kupno znaczka pocztowego też jest zawarciem umowy, ale umowy sprzedaży znaczka, tak samo jak kupno cebuli w warzywniaku.
zakup znaczka a umowa
@troll - rozumiem, że tak mówią przepisy, lecz z ich literalnej lektury nadal nie wynika czym jest sam moment zakupu znaczka w takiej umowie, bo wydaje mi się, że moment zakupu znaczka jest momentem potwierdzenia zgodności mojego oświadczenia woli z oświadczeniem woli wystawcy znaczka zawartym w jego ofercie przewozu przesyłki pocztowej, dlatego też wydaje mi się, że to właśnie w tym momencie dochodzi do zawarcia umowy, niezależnie od tego co napisano w przepisach ustawy, chodzi mi o identyfikację chwili, w której dochodzi do zgodności oświadczeń obydwu stron, co przecież jest warunkiem sine quoi non, by zaistniała umowa, jako dwustronny stosunek zobowiązaniowy.
zakup znaczka a umowa
@troll - piszesz - "Kupno znaczka pocztowego też jest zawarciem umowy, ale umowy sprzedaży znaczka" - to oczywiste, lecz nikt poza kolekcjonerami znaczków, nie kupuje znaczka, którego wartość materialna jest praktycznie zerowa w stosunku do ceny, tylko po to, by stać się dumnym posiadaczem znaczka, ale z tego powodu, że znaczek jest formą zapłaty za umowę przewozu przesyłki pocztowej, więc jeśli w chwili zapłaty nie dochodzi do zawarcia umowy, to czym wówczas jest ta zapłata ?
zapłata za znaczek jest zapłatą za... znaczek
Znaczek pocztowy (podobnie jak bilet MPK/MZK) jest znakiem legitymacyjnym, który jest po prostu towarem. Uprawnia on do otrzymania świadczenia (tu: do zawarcia umowy o świadczenie usługi pocztowej), ale jego posiadanie nie oznacza zawarcia umowy. Dopiero nadając przesyłkę zawierasz umowę.
Odpowiadając na pytanie: zapłata za znaczek jest zapłatą za towar (znaczek).
Znajduje to potwierdzenie m.in. w interpretacjach podatkowych dot. sprzedaży znaczków, np. w IPPP1-443-884/11-4/AS czytamy:
"W ocenie tut. Organu nie można zgodzić się z Wnioskodawcą, iż klient nabywający znaki określone w stanie faktycznym dokonuje nabycia usług pocztowych. Usługi pocztowe, jak wyżej wskazano, polegają głównie na przyjmowaniu, przemieszczaniu i doręczaniu przesyłek."
Copyleft, a zakup biletu lub znaczka
troll - wcale nie wykluczam, że jest tak, jak piszesz, lecz to mi wygląda na jakąś koszmarną hiperbolę służącą jakiejś spekulacji, czyli że płacąc za przejazd lub za wysyłkę pocztową nie zawieram umowy, tylko zamieniam moje pieniądze na jakiś pośredniczący towar (bilet/znaczek) i dopiero ten towar uprawnia mnie do zawarcia umowy, dopiero jak wchodzę na pokład lub wrzucam list do skrzynki ? nie bardzo widzę czemu tak skomplikowana konstrukcja może służyć ? aż z ciekawości sięgnąłem do KC i przejrzałem tytuły XXV i XXVI i nic takiego o czym piszesz z przepisów KC nie wynika, moim zdaniem, bo ty podajesz uregulowania i przykłady dotyczące monopolistów, a oni różne bzdury wpisują do prawa, które ma chronić tylko ich, a nie obydwie strony umowy, podstawową treść umowy przewodu określa art. 774 KC, który mówi, że przez umowę przewozu przewoźnik zobowiązuje się w zakresie odpowiedzialności swego przedsiębiorstwa do przewiezienia za wynagrodzeniem osób lub rzecz. I to jest cała treść umowy przewozu, więc identyczna treść dotyczy też przesyłek pocztowych, a z tego, moim zdaniem, wynika jednoznacznie, że do zawarcia umowy dochodzi z chwilą zapłaty wynagrodzenia, czyli z chwilą zakupu biletu albo znaczka, bo przecież skoro zapłaciłem mu wynagrodzenie za przewóz, to stałem się jego wierzycielem, a on moim dłużnikiem, który to świadczenie (na którego poczet otrzymał już wynagrodzenie), powinien spełnić w myśl art. 353 KC i to wszystko, moim zdaniem, co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że również Copyleft nie jest umową, tylko jednostronny oświadczeniem, lub zastrzeżeniem przeciwnym do Copyright, zresztą zgodnie z intencjami Hopkinsa i Stallmana, którzy przecież chcieli odwrócić Copyright przez all rights reversed i to było ich celem, no chyba, że jakimś przypadku strony zawarłyby sobie umowę i postanowiłby nazywać ją "Copyleft", lecz to zupełnie inna para kaloszy, ale dzięki tobie sięgnąłem przy okazji po Kodeks Cywilny, czyli Pani Rymar podała mi za przykład tylko przypadek monopolisty, więc to żaden przykład, dla mnie temat jest zamknięty, dzięki.
nie jestem prawnikiem, ale
nie jestem prawnikiem, ale chyba kupno np. cebuli jest chyba rodzajem umowy, kupujac cebule oczekuje od sprzedawcy, ze sprzedal mi cebule a nie jakis wyrob cebulopodobny, sprzedawca oczekuje, ze zaplacilem mu prawdziwymi (nie sfalszowanymi) pieniedzmi, taka uwowa polega na wzajemnym zaufaniu (zobowiazaniu), jesli jedna ze stron nie wywiaze sie ze swojego zobowiazania np. sprzedawca sprzedal mi cebule, ktora z wierzchu jest ladna, ale w srodku podgnila to mam prawo do wymiany na inna cebule albo zwrot pieniedzy
jesli to nawet nie jest umowa w doslownym tego slowa znaczeniu, ale istnieje jakis kodeks zawodu sprzedawcy, ktory naklada na sprzedawce jakies obowiazki, klientowi daje prawo zwrotu towaru jesli nie odpowiada parametrom za jakie klient zaplacil
dziwne pytania, nigdy kupujac cebule nie zastanawialem sie czy zawieram jakas uwowe ze sprzedawca czy nie, jesli dostalem trefny towar nigdy nie mialem problemu z wymiana, czy to wynikalo z niepisanej umowy, kodeksu handlowego, czy dlatego ze jestem kawal chlopa? nie wiem, wazne ze sprzedawca byl w porzadku i dostalem swieze wazywa
zakup znaczka a umowa
@incognitus - dobry przykład, chyba całkiem analogiczny do zakupu biletu, osobiście widziałbym to tak, że moment zakupu znaczka jest momentem potwierdzenia zgodności mojego oświadczenia woli z oświadczeniem woli wystawcy znaczka zawartym w jego ofercie przewozu przesyłki pocztowej, i z stąd też sądzę, że to jest właśnie moment zawarcia umowy, a zupełnie inną kwestią jest sam moment wykonania tej umowy, czyli kiedy podejmę decyzję wrzucenia listu do skrzynki, ale jeżeli w doktrynie, praktyce i w orzecznictwie momentem zawarcia umowy jest moment wrzucenia listu do skrzynki, to nadal nie wiem czym w takiej konstrukcji prawnej jest sam zakup znaczka (vide biletu na przewóz) ?
w telefoni cyfrowej mamy
w telefoni cyfrowej mamy usluge pre-paid (pay-as-u-go), wiem ze to naciagane, ale znaczek mozna chyba potraktowac podobnie jako pewien rodzaj przedplaty za usluge
jesli nie wykorzystasz doladowania w telefonie w okreslonym czasie (zaleznym od operatora) kwota doladowania przepada
podobnie jest ze znaczkiem, kupujesz znaczek za 50gr, do czasu zmiany cennika uslug pocztowych mozesz go nakleic na koperte aby wyslac list albo schowac do szuflady, jesli cena za wyslanie listu wzrosnie to znaczek nadal jest wazny ale trzeba doplacic pewna kwote
w obu przypadkach zachodzi do podjecia pewnych zobowiazan (zawarcie umowy regulowanej przez kodeksy, regulaminy itp.):
- chcac korzystac z telefonu musze doladowac karte pewna kwota, za ktora uslugodawca bedzie mi swiadczyl uslugi
- chcac wyslac list musze dokonac zakupu znaczka za odpowiednia kwote, za ktora uslugodawca bedzie swiadczyl mi uslugi
----
osobiscie znaczki kupuje jako filatelista, a jak chce wyslac list to place za niego przy okienku, pani sama nakleja i odklada na kupke (np. w Anglii list mozna wyslac bez znaczka, placac bezposrednio w okienku - pracownik poczty nadrukuje odpowiedni kod kreskowy na przesylke, lub prze internet - kupuje sie kod i drukuje sie go sobie na kopercie http://www.postoffice.co.uk/letters-parcels/buy-stamps-and-postage-online)
zakup znaczka a umowa
@lolek - my tymi przykładami cały kręcimy się obrębie prawa różnych monopolistów, a ja próbuję rozważać zagadnienie momentu dojścia do zawarcia umowy na gruncie prawa cywilnego, gdy obydwie strony są równe, par excellence, więc te wszystkie monopolistyczne przykłady na nic się nam tutaj zdadzą...
Bzdury biletu ma przewóz i znaczka pocztowego...
@lolek - jeden z moich profesorów w Lozannie wypowiedział mi takie oto wyzwanie dzisiejszej cywilizacji, że nie ma żadnej różnicy między Tobą lub mną, jako laikiem, który coś odczuwa, a jakimś "profesjonalistą", bo jedyna różnica między laikiem, a "profesjonalistą" polega wyłącznie na tym, że profesjonalista potrafi tylko opisać językiem naukowym to, co laik odczuwa, i od tamtej pory wierzę w to przesłanie, stąd też nie ma żadnego znaczenia, że nie jesteś prawnikiem, ani to, że ja też nie jestem prawnikiem, wystarczy, że myślimy, a dowodem na to jest równie to, że żaden "profesjonalny" prawnik w ogóle tu się nie odezwał na ten temat..., wierz więc tylko w twoją intuicję, bo tylko ona cię nigdy nie zawiedzie....
Za siebie powiem
Za siebie powiem, że z zainteresowaniem czytam te głosy intuicji.
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination
dziękujemy Panie Piotrze !
my też Panu kibicujemy, stąd nasze głosy tutaj ;)
jako laik w dziedzinie
jako laik w dziedzinie prawa, zeby zrozumiec jakies zagadnienie prawne czasami szukam analogii/modelu (podobnego zagadnienia, ktore rozumiem - chociaz to bardziej pasuje do nauk przyrodniczych), jako laik moje opinie uwazam jako taki glos w sprawie, ktory nie rozsadza niczego (jesli mialbym na jakims forum legislacyjnym prezentowac swoje poglady, wpierwej skonsultowalbym swoje idee z prawnikiem, a najlepiej profesorem prawa chocby dlatego, ze ma wieksze doswiadczenie i przeczytal wiecej lektur)
a co do prawnikow, ktorzy nie uczestnicza czynnie (bo pewnie kilku sledzi, tak jak wlasciciel tego portalu - w koncu moderuje nasze posty - patrz komentarz wyzej) w tej naszej dyskusji to jest ich prywatna sprawa, nie kazdy musi akurat teraz interesowac sie danym zagadnieniem na tyle zeby wziac udzial w dyskusji, zreszta chyba nie napisalem nic takiego co by wprawilo innych w zachwyt, ani nic strasznie glupiego co by powodowalo chec krytyki (takie mam ciche marzenie ;) - chociaz osobiscie wole krytyke, wyzbyta emocji, poparta tytulami lektur, linkami itp., na nauke nigdy za pozno)
jako ze mam dystans do swojej osoby to tylko dodam zartem, ze chyba bym nie chcial zyc w kraju w ktorym by obowiazalo prawo oparte na mojej intuicji ;p
wierz własnej intuicji...
też jako laik w tej dziedzinie uważam, że jeśli Ty sam nie staniesz jako laik w obronie np. Kodeksu Cywilnego, jako jedynej polskiej ustawy, jaka dotąd najmniej została zmanipulowana i zniszczona, to niedługo będziesz już tylko wspominał, dzieciom, a może i wnukom, jak dożyjesz, że kiedyś w Polsce mieliśmy jeszcze normalne prawo...
osobiscie jestem sceptycznie
osobiscie jestem sceptycznie nastawiony do kazdej wladzy (niezaleznie od barw politycznych), a obrona tego o czym wspominasz i wielu innych spraw jest dla mnie np. patrzenie wladzy na rece przez pryzmat problemow, ktore sygnalizuje wlasciciel tego wortalu oraz organizacje poazarzadowe, nie wiem jak zakonczy sie cala sprawa z ACTA, ale dzieki niej, takie miski jak ja raz w tygodniu jesli nie codziennie wchodza np. na: vagla.pl, panoptykon.org, laquadrature.net, eff.org, michaelgeist.ca itp. to juz jest jakis wklad w obrone naszych praw i kontrole wladzy - a to chyba nie bylo celem autorow ACTA
CC0 i public domain w polskim prawie...
w odpowiedzi na ostatnie wpisy @ksiewi i @lolek - nawet w wiki pod hasłem Domena publiczna (jest znak graficzny !) mamy następujące zapisy: "...Pojęcie to jest nie tyle ściśle zdefiniowanym terminem prawniczym ile raczej popularną nazwą koncepcji..." (;))), a dalej: "...Organizacja Creative Commons promuje mechanizm przenoszenia utworów do domeny publicznej wolą autorów, pod nazwą CC0...", ale "...W polskim systemie prawa autorskiego nie istnieje możliwość wyzbycia się autorskich praw osobistych...", czyli jesteśmy jednak w Polsce niewolnikami "prawa autorskiego", które jak widać dobrze okopało się nawet przed domeną publiczną i w ogóle nie uwzględnia sytuacji, gdy nie jestem twórcą, lecz wyłącznie odkrywcą jakiejś myśl..., więc już mnie wcale nie dziwi, że co niektórzy chcą mi wmówić na siłę, że jednostronne oświadczenie to licencja i umowa...,
pod angielskim All rights reversed mamy też: "...as a clever means of saying "This is not copyrighted. Please, do with it what you will."...", i tam nie ma mowy o tzw. "prawach autorskich osobistych", choć cały czas mowa też o licencji, uważam, że przewrotnie i celowo tylko po to, by Copyleft mieściło się w logice "praw autorskich"...,
ja też nie wiem, co miał na myśli pan Hopkins, wiec można go zapytać, (może nawet trzeba), ale chyba nie ma nic przeciwko wykładni przedstawionej w Wikipedii, jeśli by miał, to by raczej zareagował..., bo może nie wie co jest w polskiej wikipedii, albo ma już dość walki z wiatrakami...,
po oglądzie tej sprawy, dzięki naszej dyskusji tutaj, wydaje mi się, że cały system Creative Commons i wolnych licencji powstał w reakcji na terror "praw autorskich" próbując wpisać się w logikę tego "prawa", czyli w odpowiedzi na patenty i licencje próbowano wymyśleć "licencje" przeciwstawne, choć to już nie są licencje, a licencjami są tylko z nazwy, lecz to nie ma większego znaczenia, gdyż np. samo uznanie autorstwa (nawet na siłę pod przymusem) nikomu większej krzywdy nie zrobi, bo nawet przymusowe autorstwo zawsze to będzie jakimś sposobem walki z chimerą..., a przez tyle lat nie zdawałem sobie sprawy o co w tym szwindlu chodzi ? i wszystkie moje prace zamieszczałem na CC z uznaniem autorstwa, a dziś chyba trudno to będzie odkręcać...
jedynym rozwiązaniem na przyszłość, by uciec od skutków takiego prawa (nawet w tak wąskim zakresie, jak własny zakres osobisty), wydaje się zamieszczanie efektów własnych prac poza polską i amerykańską jurysdykcją na CC0, np. na Cyprze, albo w Chinach ;) dzięki, że pozwoliliście mi to wreszcie zrozumieć ! lepiej późno, niż wcale, a zaczęło się od jakiegoś biletu i znaczka ;) pozdrawiam ;)
chcialem tylko uscislic moje
chcialem tylko uscislic moje tlumaczenie cytatu i dodac pare faktow (fakty nie sa poparte linkami, dawno czytalem na ten temat, ale mysle ze mozna te informacje sprawdzic uscislic dzieki Google):
In 1984/5 programmer Don Hopkins sent Richard Stallman a letter labeled "Copyleft—all rights reversed". Stallman chose the phrase to identify his free software method of distribution.[3] It is often accompanied by a reversed version of the copyright symbol (see illustration).
Hopkins (mysle, ze wersja polska i angielska wszystkich tresci jest poprawna, co by nie mowic o Wikipedii raczej sprawy wolnych licencji sa opisane raczej porzadnie i zgodnie z prawda bo sama Wikipedia sie na nich opiera) wyslal list do przyjaciela Stallmana z dopiskiem "Copyleft—all rights reversed" (co bylo w liscie nie wiem i chyba jest nie wazne), ale o ile pamietam (gdzies kiedys czytalem, powinno byc gdzies o tym w sieci, wiem ze p. Piotr nie lubi takich "gdziesiow") to by raczej zart i dotyczyl zwolnienia z praw autorskich do tresci zawartych w liscie ale nie pozbawial Hopkinsa autorstwa (chociaz ten zapis w liscie mogl dotyczyc tez zwolnienia tzw. tajemnicy korespondencji - to tez jest tzw. "gdzies") czyli zezwalal Stallmanowi na upublicznienie/puszczenie w obieg tego listu, Stallamn juz wczesniej kombinowal nad idea wolnego oprogramowania i dystrybucji tegoz i ta fraza pasowala jak ulal do jego koncepcji (wolne oprogramowanie to zreszta nie tylko sposob licenjonowania i dystrybucji oprogramowania ale tez filozofia i polityka, dlatego tez nastapil rozlam i powstalo Open Source, wiecej np. tutaj:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Richard_Stallman)
fajnie, ze znalazles swoja licencje, ale nie wiem czy zeby podzielic sie z ludzkoscia swoimi myslami itp. trzeba sie pozbywac autorstwa, nie widze problemu w tym ze ktos korzystajac na przyklad z mojego skryptu uwzgledni mnie w kolejnych jego wersjach np. linijka "this script is based on lolek's script", ja tam zreszta wszystkie moje wypociny wypuszczam na gpl (ale tak naprawde osobiscie mnie nie obchodzi jak kto bedzie z tego korzystal komercyjnie czy tez pod gpl i czy uwzgledni mnie w swoich wersjach czy nie, samo to, ze ktos uznal ze to jest warte uzycia mi wystarczy i daje mi satysfakcje, a jak jeszcze poprawil skrypt i wytknal bledy to juz wogole jestem w niebie)
--
do p. Piotra:
mam propozycje aby do portalu dolaczyc forum, jest bardziej czytelniejsze niz komentarze pod artykulami, mozna by prowadzic szersze dyskusje na tematy poruszane w artykulach, pod artykulami dodac np. odnosnik z informacja ze na forum toczy sie ciekawa dyskusja na ten temat, zreszta na forum mozna by bylo wspolnie opracowywac jakies skrypty webowe, wtyczki do drupala itp. pomoce zeby zbierac informacje ze stron rzadowych - mysle ze paru chetnych sie znajdzie do takiej wspolpracy na forum, moderatorzy tez moze sie znajda, zeby pomoc w pilnowaniu porzadku
też chę tylko uściślić...
@lolek - wszystko OK, rzecz polega tylko na tym, że ja nie zgadzam się z tym, że ktokolwiek może robić ze mnie autora na siłę i pod przymusem takiego "prawa", gdy ja sam twierdzę, że autorem nie jestem, a co najwyżej odkrywcą - sądzę, że coś tak przewrotnego można wymyśleć chyba tylko po to, by wmawiać mi, że jak udostępniam jakiś zasób w domenie publicznej z jednostronnym oświadczeniem woli i wiedzy, że zasób ten jest wolny od jakiegokolwiek autorstwa i jakichkolwiek praw, to jest to licencja i umowa - moim zdaniem perfidia tego systemu polega na złapaniu mnie w pułapkę w taki sposób, który dowiedzie, że to ja sam uznaję, że istnieje taki absurd prawny jak tzw. "własność intelektualna" - rzecz więc właśnie w tym, że ja wcale nie uznaję, że może istnieć coś tak absurdalnego jak "własność intelektualna", gdyż uważam, że to tylko spekulacja służąca podważaniu naszej własności materialnej (czyli grabieży w majestacie takiego "prawa") sprzeczna z naturalnym prawem własności materialnej..., i tylko po to ją wymyślono, jak sądzę, a hasło ochrony pracy autorów, artystów i twórców jest tylko tarczą ochronną i przykrywką dla tego systemu...