Po konferencji wydziałowej 'Prawo wobec nowych technologii'
Zakończyła się konferencja na Wydziale Prawa i Administracji. Rok temu, 24 lutego 2006 r., w auli A.2 i A.3 Collegium Iuridicum II odbyła się podobna konferencja, przy czym zatytułowana "Prawo a Polityka". I już po roku ukazała się książka - pokłosie tamtej konferencji. Kosztuje 40 złotych i można ją już nabyć. W ten sposób dochodzę do tego, jak chciałbym skomentować konferencję dzisiejszą: jak zwykle ostatnio, nagrywałem przebieg konferencji, by nie zawracać sobie głowy sporządzaniem pospiesznych notatek, a jednocześnie móc skupić uwagę na prezentowanych referatach. Teoretycznie (i dla dobra nauki?) nagranie z przebiegu konferencji (364 MB z drobnym haczykiem) mogłoby już teraz być dostępne online. Komentarze z różnych ośrodków akademickich mogłyby pojawić się zaraz po tym. Nauka mogłaby się rozwijać szybciej. Szybciej mogłyby cyrkulować idee, dyskurs publiczny...
Konferencja miała bogaty program, jednakże prelegenci mieli kilkanaście minut na wygłoszenie referatu. Przy przeglądowych tematach 15 minut to akurat tyle, by zarysować tło zdarzeń, jeśli zaś referat dotyczy zdarzeń, które miały miejsce rok, czy dwa lata temu i to wszystko dotyczy prawa i internetu, to siłą rzeczy może taki referat przeistaczać się delikatnie w syntezę historyczną. Synteza zaś syntezy nie wróży nic dobrego (można to zobrazować na przykładzie wyjaśnień dr Jacka Petzela: "gdy się dowiedziałem ile mam czasu zacząłem skreślać pospiesznie w konspekcie i na koniec prawie nic nie zostało").
To tylko ogólny widok na stół prezydialny w jednej z aulii. W drugiej uczestnicy mogli przysłuchiwać się transmisji z aulii pierwszej. Frekwencja dopisała. W obu aulach było pełno ludzi i nie sądzę, że powodem były godziny dziekańskie, jakie ogłoszono z okazji konferencji .
Bardzo mi się podobał referat dr Anny Rosner (Instytut Historii Prawa) "Nowe technologie w kształtowaniu postaw społecznych wobec prawa. Prasa Księstwa Warszawskiego wobec propagandy". Czuło się, że w przygotowanie tego materiału autorka włożyła wiele pracy. Referat przedstawiony ciekawie spowodował, że poczułem się bogatszy o interesujące spostrzeżenia związane z nowymi technologiami, i nie ma dla mnie znaczenia, że były one takimi w XIX wieku.
Obiecałem, że sprawdzę w nagraniu za co dr Przemysław Konieczniak oferował "konia z rzędem" (w pewnym momencie pojawił się spór związany z tą kwestią). Dr Konieczniak już na wstępie referatu postawił kontrowersyjną tezę: "pojęcie godności jest, po bliższej analizie, nieprzydatne do dokonywania jakichkolwiek ocen jako kryterium, w szczególności jest one nieprzydatne "do kwadratu" przy dokonywaniu ocen na gruncie nowych zastosowań nauki"). Odnośnie spornej kwestii dotyczącej przedmiotowej oferty - spieszę z informacjami na temat tego, w jakich zdaniach się ona pojawiła (i nie byłoby to możliwe, gdyby nie "nowe technologie"): "...Ja jestem praktycznie pewien, że ustawodawca w art. 30 Konstytucji ma na myśli "godność osobową", a np. w Kodeksie pracy "godność osobistą". To da się bardzo ładnie uzasadnić kontekstem. Natomiast są takie akty normatywne (w tym akty prawne), przy których "konia z rzędem" temu, kto na podstawie kontekstu zdoła powiedzieć, z jakim sensem tej nazwy mamy tu do czynienia...". W dalszej części: "...Konia z rzędem temu, kto byłby w stanie z ogólnego pojęcia godności dedukcyjnie wyprowadzić jakiekolwiek sensowne wnioski. W szczególności: konia z rzędem temu, kto potrafiłby dedukcyjnie udowodnić, że skoro człowiekowi przysługuje godność (nie wiadomo czego), to z tego wynika, że człowieka nie wolno klonować (być może znajdziemy na to inne argumenty, ale nie powołujmy się na argument o godności, bo tym niczego nie udowodnimy), podobnie jak trudno by było uzasadnić tezę, iż, skoro człowiekowi przysługuje godność, to niedozwolone są interwencje w jego linię zarodkową...". A więc nie było - wbrew podniesionej tezie jednego z adwersarzy dr Konieczniaka - oferty "konia z rzędem" za przytoczenie orzeczenia, w którym jasno by było powiedziane, co to jest godność. Takiej oferty nie było. Ale jeśli tylko ja dysponuje nagraniem, a to nagranie nie zostanie opublikowane, to nawet w przypadku, gdyby ktoś potrafił sprawdzić, czy cyfrowe nagranie nie zostało przeze mnie zmanipulowane, nikt nie będzie wstanie zweryfikować mojego "śledztwa na zamówienie" w powyższej kwestii. Kto dysponuje "nowymi technologiami", ten ma pewną przewagę nad resztą. Przewagę, którą można wykorzystać zarówno w dobrych, jak i w niecnych celach. Być może zatem warto postulować upowszechnianie dostępu do efektów działania "nowych technologii", w szczególności publikować (instytucjonalnie) nagrania z dyskusji naukowych (bo dziś już technologia na to pozwala). Ja zaś bez upoważnienia prelegentów nie ośmielę się zgromadzonych nagrań w Sieci umieścić, chociaż po lekturze komentarza wiadomo, że takimi nagraniami dysponuję.
Zanotowałem sobie w pamięci, by o tym napisać: wiele kwestii, które dotyczą internetu publikowana jest źródłowo właśnie w internecie - tu trzeba szukać dokumentacji, dyskusji czy argumentów. To co trafia do odbiorców (popularnej) prasy drukowanej z racji objętości, wyboru związanego z potrzebą ukontentowania różnych czytelników, z racji cyklu wydawniczego - to wszystko nie jest zbyt pomocne w analizie zachodzących przemian. Chyba, że prowadzi się istotnie badania nad zagadnieniami, nie zaś okolicznościowo poświęca trochę czasu na zaprezentowanie atrakcyjnego tematu. W obszarze dzisiejszych "Nowych technologii" z zakresu komunikacji elektronicznej (proszę pamiętać, że w hasło nowe technologie wpisują się też inne sfery aktywności ludzkiej, by wymienić wspomniane w czasie konferencji: biotechnologię, medycynę, genetykę) wymaga to naprawdę dobrego wyboru tematu, a w ramach tematu podkreślania najciekawszych kwestii, by atrakcyjnie przedstawić syntezę syntezy.
Mnie trochę zabrakło "wniosków" płynących z omawianych zdarzeń (zresztą nie tylko mnie - jak wynika z szybkiej wymiany SMS'ów pokonferencyjnych). Stały czytelnik tego serwisu miał już okazję (w miarę na bieżąco) zapoznawać się praktycznie ze wszystkimi "sprawami" (case'ami), które były wspomniane w czasie konferencji. Przy założeniu jednak, że dla znacznej części słuchaczy omawiane kwestie są/były zjawiskami naprawdę nowymi, z którymi do tej pory się nie spotkali - być może szybki (a z racji syntetyzowania syntezy - niedoskonały) przegląd dyskusji ma uzasadnienie.
Wreszcie mogę tylko przywołać główne tezy mojej wypowiedzi w dyskusji z prof. Janem Błeszyńskim: kiedyś cnotą, nie zaś przestępstwem było kopiowanie ksiąg przez kopistów. Wówczas też za taką księgę można było nabyć kilka wsi - wartość książek była znaczna. Pojawił się druk i cena książek zaczęła spadać. Być może konsekwencją postępu jest to, że w czasie, gdy można niezwykle łatwo kopiować dzieła - nie mają one już (albo z czasem nie będą miały) wartości rynkowej? Prawo autorskie ma chronić autora. Profesor zwracał uwagę na rolę wydawców i na konieczność ochrony również ich interesów. Ja zaś podniosłem, że właśnie interenet daje szansę na pominięcie pośredników w dostępie autorów do odbiorców. To, co się dzieje przy okazji prac nad nowelizacją ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych powoduje, że - wedle różnych rachunków - 50% (a wedle niektórych jest to nawet większy odsetek) populacji uznawana jest dziś za przestępców. Nie zgadzam się też z tezą, którą prof. Błeszyński wypowiedział w odpowiedzi na mój głos. Nie ma - moim zdaniem (ale jestem tylko magistrem) prostej analogii między antyczną szafą, z której mogą korzystać spadkobiercy jej nabywcy, a spadkobiercami autorskich praw majątkowych. Prawo autorskie miało chronić uzasadnione interesy twórcy i w ten sposób ich promować. Spadkobiercy często nie mają udziału w procesie twórczym, co uzasadniałoby ich udział w monopolu prawnoautorskim związanym z promocją twórczości. Zdaję sobie sprawę, że temat jest kontrowersyjny, ale też zostało dziś powiedziane, że prawo, podobnie jak sytuacja, rozwija się „lawinowo”, a problemów jest coraz więcej. Skoro dziś rozważa się wycofanie Unii Europejskiej z koncepcji sui generis ochrony baz danych, to być może warto uwzględniać prowokacyjne postulaty ograniczania - nie zaś wydłużania - czasu trwania autorskich praw majątkowych. Być może - tu stawiam jedynie znak zapytania - dziś to dostępność jest najlepszą promocją twórczości? Wypada jeszcze przypomnieć moje pytanie o prawo do anonimowości: czy mamy prawo do anonimowości, jako użytkownicy „nowych technologii”, czy też nie istnieje takie prawo?
W dzisiejszej konferencji brali udział również inni użytkownicy tego serwisu, więc może zechcą podzielić się swoimi spostrzeżeniami. Jeśli chodzi o temat "Prawo wobec nowych technologii", to w czasie konferencji dostałem MMS'a z pierwszą stroną uzasadnienia do wyroku w sprawie Allegro i sprzedaży jeepa na internetowej aukcji.
Prawo a nowe technologie… Prawda, że to interesujący temat rozważań?
- Login to post comments
Piotr VaGla Waglowski
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>
Roszczenia do kontroli Internetu
Wydaje się, że na jakości konferencji zaciążył jej wybitnie promocyjny charakter. Ilość referatów, które usiłowano zmieścić w ciągu jednego dnia, a także ich dość przypadkowy dobór sprawił, że tak naprawdę mieliśmy do czynienia z “ Przeglądem Katedr”, których reprezentanci mieli mniej lub bardziej udanie wypowiedzieć się na zdany temat. W zeszłym roku było to “Prawo a polityka”, w tym “Prawo a nowe technologie”, a w przyszłym, powiedzmy, że “Prawo a obyczaje”. Impreza, w której najważniejsze jest nie tyle CO ale KTO mówi. A o tym KTO mówi decydowała akademicka hierarchia. Doskonale to było widać na przykładzie bardzo dobrze zapowiadającego się referatu dotyczącego wpływu podatków na nowe technologie. Autorowi w dość dobitny sposób dano do zrozumienia, że ma już skończyć zanim na dobre zaczął, choć prof. Izdebskiemu nikt nawet nie śmiał zasugerować, że zwyczajnie przynudza. No cóż ... profesor ma z definicji zawsze więcej do powiedzenia niż doktor - choć więcej nie musi oznaczać zaraz ciekawiej. Doskonale rozumiem cel dla jakiego organizuje się tego typu konferencję – chodzi o publiczne zaprezentowanie osiągnięć Wydziału, jednakże dla kogoś kto oczekiwał czegoś więcej niż autopromocja jest to zdecydowanie za mało.
Jeszcze jedna refleksja wywołana dzisiejszym materiałem w “Rzeczpospolitej”, a szczególnie jego tytułem: “Kontrola nad zawartością Internetu jest konieczna”. Takie miały być, zdaniem autora, wnioski konferencji. Nie doczekałem, z powodów, o których powyżej, do jej końca więc nie wiem czy to są rzeczywiście wnioski jej uczestników, czy też jedynie przyciągający uwagę tytuł autora artykułu. Jeżeli jednak nie jest to dziennikarska przesada to trudno uznać takie wnioski za sensowne.
Ze wszystkich bodaj specjalistycznych profesji to prawnicy należą do tych, którzy po pierwsze, najmniej się przyczynili do upowszechnienia rozwoju nowoczesnych technologii (a już szczególnie sieci). Można nawet powiedzieć, że anarchizujący charakter Internetu w fazie jego upowszechnienia był czymś najlepszym co mogło mu się przydarzyć. Innym szczęśliwym zbiegiem okoliczności było to, że nie został odpowiednio wcześniej dostrzeżony przez tych, którzy gotowi byli założyć mu gorset regulacji prawnych. Można tylko się domyślać, w jakim miejscu bylibyśmy dzisiaj, gdyby prawnikom udało się to, o czym myślą teraz: o kontroli nad zawartością Internetu.
Po drugie, ich ( tzn. nas - prawników) próby nawet opisania problemów jakie rozwój nowoczesnych technologii wywołuje są przykładem najbardziej spektakularnej intelektualnej porażki jakie sobie można wyobrazić. Język prawa nie dorobił się nawet odpowiedniego aparatu pojęciowego za pomocą, którego mógłby przynajmniej opisać problemy, które następnie należy rozwiązać. Dla opisu takich zjawisk jak np. programy komputerowe próbujemy używać pojęć sprzed... ponad dwóch tysięcy lat z wiadomym skutkiem. Jako prawnik jestem przekonany, że nie potrafimy nawet rozpoznać i opisać problemów prawnych jakie niesie za sobą rozwój nowoczesnych technologii, a już chcemy je kontrolować.
Kontrolować coś czego tak naprawdę nie rozumiemy.
Dzięki uprzejmości dr Adama Bodnara
Dzięki uprzejmości dr Adama Bodnara udostępniam czytelnikom jego prezentację Ochrona dobrego imienia i prywatności a zniesławienie przy wykorzystaniu internetu na przykładzie orzecznictwa ETPC (PDF) przedstawioną w czasie konferencji. Wbrew tezie, którą przedstawiłem powyżej "na gorąco" - w prezentacji tej przywołano również sprawy, o których nie można było wcześniej przeczytać w tym serwisie, a które mają kluczowe znaczenie w dyskusji na temat granic wolności i praw w "społeczeństwie informacyjnym".
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination