Miejmy to już za sobą

Pojęcie „własność intelektualna” wciąż się rozszerza na coraz nowe obszary aktywności ludzkiej. To nie tylko ochrona utworów w rozumieniu prawa autorskiego. To również ochrona znaków towarowych, wynalazków, to ochrona tajemnic i „know how”. Jest też ochrona baz danych, za chwilę powstaną specjalne prawa ochronne dla wydawców (broadcasting). Nie ma co z tym walczyć. To naturalny proces ewolucji społecznej.

Stopniowo zmniejsza się obszar tzw. „domeny publicznej”, czyli obszar składający się z takich elementów wkładu intelektualnego, które nie należą do nikogo, poza ogółem społeczeństwa. Obszar, z którego można czerpać, który można przetworzyć i jeszcze raz przetworzyć wtórnie, by uzyskać nową jakość, nie naruszając jednocześnie czyichś uprawnień. Istnienie „domeny publicznej” jest nienaturalne. W dzisiejszych, postępowych czasach nie możliwa byłaby twórczość Andy Warhola i powstanie jego dzieł – uznanych przez wywrotowców za sztukę i ikony pop kultury. Na pewno firma Campbell miałaby słuszne prawo pozwania twórcy w związku z naruszeniem praw do znaku towarowego, naruszenie monopolu autorskiego twórcy opakowania i tak dalej. Dlaczego zabierać jej te prawa? Jeśli coś jest wspólne, to znaczy niczyje. Komunizm okazał się utopią, zatem należy uznać istnienie „domeny publicznej” za zjawisko szkodliwe, niesprzyjające innowacyjności i pozwolić na stopniowe jej uwłaszczenie.

Muzea. Muzea nie mają racji bytu, chyba, że będą to muzea tworzone i finansowane przez wytwórnie prezentowanych tam przedmiotów. Mogą ze swoimi intelektualnymi wkładami robić co im się podoba. Biblioteki. Dlaczego właściwie obywatele kraju, w którym szanuje się prawa twórców mają mieć możliwość korzystania z bibliotek? Jeśli chcą zapoznać się (a więc korzystać) z opublikowanych utworów – proszę bardzo – niech kupią książkę. Uniwersytety? Nie mają sensu, a ponadto w toku edukowania społeczeństwa narusza się szereg praw własności intelektualnej. Uniwersytety, a także szkoły powszechne, gimnazja czy licea powinny zostać zastąpione przez finansowane przez dysponentów tych praw specjalne kursy i szkolenia, a ci, którzy je ukończyli winni być zobowiązani do zachowania tajemnicy na temat wszystkiego, czego dowiedzieli się w czasie ich trwania.

Wypożyczalnie kaset wideo? Fakt. Kaset wideo i magnetofonów produkuje się coraz mniej. Te produkty wypierane są stopniowo przez takie nośniki jak płyty DVD, gdzie producent ma możliwość stosownego zabezpieczenia krążka za pomocą stosownych algorytmów. Tak czy inaczej – kasety magnetofonowe, kasety wideo, dyskietki. To są nośniki służące do nieuprawnionego korzystania z chronionych przez koncepcję własności intelektualnej efektów czyjejś twórczej pracy. Dlaczego przeciwdziałać wprowadzaniu narzędzi i technicznych mechanizmów praw autorskich takich jak DRM? Czyż twórca, lub ten, któremu przysługują prawa autorskie majątkowe, nie ma prawa zrobić ze swoimi utworami, co mu się podoba? Dopuśćmy, zatem sytuację, w której wytwórcy muzyki, filmów, oprogramowania będą udzielali licencji na pięć albo siedem odsłuchań, obejrzeń lub uruchomień. Dlaczego nie? W końcu chodzi o realizację praw wyłącznych.

Zdejmowanie zabezpieczeń? Powinno być karane i coraz częściej tak właśnie postanawia prawodawca. Tylko, dlaczego w sklepie jeszcze mogę kupić odtwarzacz MP3, podczas gdy w Polsce legalnie plików w tym formacie kupić nie mogę? Każdy odtwarzacz MP3, albo wypalarka do płyt CD-RW, albo magnetowid (o którym już wiemy, że coraz mniej się ich produkuje i sprzedaje) powinny być nielegalny. Kodeks karny powinien być uzupełniony w przepisy penalizujące działanie polegające na wprowadzaniu do obrotu urządzeń i programów służących do kopiowania utworów. Bo, po co kopiować utwory, skoro można je legalnie kupić. „Kto wprowadza do obrotu urządzenie służącego do dokonania kopii utworu podlega karze pozbawienia wolności...”. No właśnie. Do ilu lat, to na razie kwestia wtórna. Każde dokonanie kopii winno być nielegalne, bo po co kopiować, skoro można kupić drugi egzemplarz?

Punkty dokonujące foto kopii działają w sposób sprzeczny z interesami dysponentów praw autorskich. Podobnie punkty oferujące możliwość przeniesienia utworów ze starych nośników na nowe. Albo wydrukować przyniesiony na nielegalnym wszak nośniku nielegalny plik. Powinny zniknąć z legalnego krajobrazu punktów usługowych. Nie powinienem mieć prawa nazwać ich „punktem ksero”, bo producent tych urządzeń, który w wyniku działań marketingowych doprowadził do sytuacji, w której czynność dokonywania kopii nazywana jest obecnie czasownikiem pochodzącym od jego znaku towarowego, mógłby mnie pozwać w związku z naruszeniem praw do tego znaku. Ale właściwie również ten producent nie miałby praw do wprowadzania na rynek urządzeń do kopiowania. Takie urządzenie służące do kopiowania utworów to również komputer wyposażony w jakikolwiek twardy dysk, pamięć operacyjną, czy inny nośnik danych. Dlaczego właściwie komputer ma być wyłączony z zasad ogólnych, a mianowicie z zasad zgodnie, z którymi utworów kopiować nie wolno? Skaner? Skanowanie to przecież jawne naruszanie prawa wyłącznego do skanowanego utworu. Trochę mi głupio pisać o drukarkach. Ale przecież mogą również służyć do kopiowania utworów, zatem winny być uznane za nielegalne. Jak wszystko, to wszystko. Bez wyjątku.

Telefon. Może służyć do przekazywania poufnych danych firmy (tajemnice są zaliczane do „własności intelektualnej”). Może też być narzędziem, dzięki któremu będzie się godziło w znaki towarowe (wystarczy źle powiedzieć o jakiejś marce – były już takie sprawy sądowe, ale przyznam, że nie dotyczyły prywatnych rozmów telefonicznych, wszystko przed nami). Gdy przez telefon ktoś czyta fragment książki, lub nawet ogłoszenie o pracę (na przykład: słuchaj, tu jest dla ciebie ogłoszenie: „polsko brytyjska kancelaria prawna poszukuje odpowiedniej osoby, która objęłaby stanowisko szefa departamentu ochrony własności intelektualnej”) – narusza przecież prawa autorskie do utworów, a zatem należałoby go uznać za przestępcę. A opowiadanie dowcipów? Przecież to również utwór, a jego opowiadanie przez telefon to naruszenie praw własności intelektualnej. Wszystko dzięki telefonowi, bez którego sprawca nie mógłby dokonać takiego czynu. Należy zdelegalizować telefony. A jeśli tak, to również krótkofalówki, radia, telegrafy. Dlaczego nie? Ktokolwiek wprowadza do obrotu... Internet? Czy powinniśmy mieć wątpliwości?

Chyba nie ma wątpliwości, że aparat fotograficzny, ostatnio coraz częściej zintegrowany z telefonem komórkowym, powinien być uznany za narzędzie służące do nielegalnego kopiowania (wykorzystywania) własności intelektualnej. Mowa tu nie tylko o utworach architektonicznych czy krajobrazie (który też przecież może być efektem czyjegoś wkładu twórczego), a zatem aparaty fotograficzne winny być uznane za nielegalne, a ich wprowadzanie do obrotu karane.

Właściwie to, dlaczego nie zakazać wyszukiwarkom tego, by w wynikach prezentowały znaki towarowe przedsiębiorstwa? Linki przedstawione w wynikach wyszukiwania ewidentnie prowadzą do chronionych przez prawa „własności intelektualnej” zasobów. Algorytmy wyszukiwania, język opisów dokumentów (markup language) – to wszystko narusza monopol twórczy. Ale dwa akapity wcześniej zgodziliśmy się, że internet to narzędzie służące do popełniania przestępstw przeciwko intelektualnej własności, zatem nie ma co mówić o wyszukiwarkach czy HTML’u.

A jeśli przedsiębiorca spełni odpowiednie formalności może potraktować słowa potoczne jako oznaczenie wyróżniające – dlaczego ktoś, kto nie dokonał tych formalności miałby mieć możliwość korzystania z niego? Słowniki? Toż to bezsporne naruszanie praw własności. Nie trzeba daleko szukać przykładów: życie (live), południk (la meridian), okna (windows)... Nawet noszenie jakiegoś nazwiska nie może być uzasadnieniem dla łamania prawa. Nie na próżno sieć McDonald prowadzi liczne spory w tym zakresie (np. z rodzinnym fast foodem, prowadzonym przez niejakiego McDonalda, tyle, że zbieżność nazwisk jest przypadkowa, a ten ostatni – tak jakoś wyszło – prowadzi swój biznes w Illinois od 1956 roku – skoro nie poczynił nakładów na rozszerzenie znajomości marki, nie powinien mieć do niej prawa). Nie na próżno prawnicy Billa Wymana, jednego z założycieli grupy Rolling Stones, uznali, iż dziennikarz o tym samym imieniu i nazwisku nosząc je godzi w słuszne interesy ich klienta. Bill Wyman z Rolling Stones urodził się, co prawda, jako William George Pers, ale gdy już zmienił nazwisko i osiągnął światową sławę w show biznesie – chyba ma prawo do ochrony swojej „marki”?

Te prawa wyłączne nie powinny być czasowe. Przecież, jeśli ktoś poczynił znaczne nakłady związane ze stworzeniem czegoś, oznaczeniem albo wynalezieniem, dlaczego nie miałby z tego korzystać tak, jak z rzeczy materialnych? Taki ktoś, kto wymyślił zakrętkę słoika lub butelki miałby możliwość licencjonowania tego wynalazku, i w dzisiejszym społeczeństwie globalnym byłby słusznie premiowany (jego następcy prawni) w związku ze swoim wkładem intelektualnym. Właściwie, to nie ten od butelki, tylko ten, kto wymyślił gwint. Ten właściwie powinien być premiowany. Ten, kto postanowił wykorzystać gwint do zakręcania butelek i słoików ewidentnie naruszał prawa własności intelektualnej do podstawowego wkładu twórczego, jakim gwint niewątpliwie jest. Chociaż może to ten, kto wymyślił naczynie gliniane, a może bukłak, a może zbiornik, zasobnik czy jak to tam nazwać. Dość, że prawa do własności intelektualnej nie powinny być ograniczone czasem. Niech ten od glinianego garnka dostanie tantiemy od tego od butelki, i od gwintu, tak samo – płacić powinien również ten, co zechciał zaczerpnąć z cudzej własności i wykombinował zakrętkę. Mówię poważnie. Dlaczego nie?

Oczywiście w powyższym tekście sporo jest sprzeczności. Bo gdy uzna się komputer za nielegalny - nie ma internetu, nie ma jak zdejmować zabezpieczeń, a i zabezpieczonych za pomocą technicznych środków ochrony praw autorskich nośników nie ma na czym odtworzyć. Jeśli opowiadanie dowcipów za pomocą telefonu będzie uznane za naruszenie własności intelektualnej, czemu nie uznać za takie opowiadania dowcipów w ogóle. Skoro w słownikach pełno naruszeń intelektualnej własności, to dlaczego nie pobierać tantiem od każdego przejawu komunikacji: konwersacja, literatura, kołysanka śpiewana dziecku. W pogoni za ochroną „własności intelektualnej” warto pójść dalej. Dlaczego myślenie (a więc proces intelektualny) miałby być enklawą anarchii? Felieton ten ma być wyrazem uznania generalnych zasad ochrony „intelektualnej własności”. Jeśli się uzna podstawy - trzeba też uznać wynikające z niej konsekwencje.

Wszystko wskazuje na to, że ewolucja społecznych zależności będzie szła w kierunku stopniowego rozszerzania praw intelektualnej własności, a walczyć z tym zjawiskiem nie ma sensu. Nie ma się co „kopać z koniem”. Należy po prostu pogodzić się z takim biegiem spraw i czekać. Gdy bigos intelektualnej własności doprowadzi do tego, że już nikt nie będzie mógł nic zrobić w taki sposób, by nie naruszyć uprawnień innego podmiotu; ewentualnie, gdy na globalnym rynku działać będzie już tylko jeden globalny gracz (który wcześniej zatroszczy się o stopniowe wykupywanie potrzebnych mu praw, a więc wszystkich wykreowanych i funkcjonujących w obrocie), wówczas najprawdopodobniej czeka nas rewolucja informacyjna. A jak ona będzie przebiegać? Nie wiem. Nie jestem rewolucjonistą. Podejrzewam jednak, że taka rewolucja nastąpi. Na razie zapowiada się, że mogę mieć sporo pracy, bo nawet duże korporacje potrzebują prawników, aby w tym gąszczu jakoś sobie poradzić. Prawnik nie musi mieć własnego zdania. Musi po prostu znać obowiązujące w danym czasie i miejscu przepisy (również linię orzecznictwa i to co twierdzi doktryna na jakiś temat), do czasu, gdy również przepisy zostaną sprywatyzowane, jako przejaw czyjegoś wkładu twórczego.

Opcje przeglądania komentarzy

Wybierz sposób przeglądania komentarzy oraz kliknij "Zachowaj ustawienia", by aktywować zmiany.

Bardzo przewrotny felieton. Z

LadyA's picture

Bardzo przewrotny felieton. Znacznie przerysowany, ale to chyba taka celowa sztuczka stylistyczna. Ciekawa jestem, co by powiedział Rzecznik Praw Obywatelskich jakby to przeczytał. Przypuszczam, że pokiwałby głową. No, ale diagnoza wydaje się być trafna. Chodzi o zachowanie równowagi pomiędzy sprzecznymi interesami. Dlatego powstało prawo konsumenckie i antymonopolowe. Panie Piotrze, niech się Pan nie przejmuje. W trakcie rewolucji obowiązuje prawo rewolucyjne, a potem trzeba to co zostanie jakoś poukładać na nowo :-) A co do tych myśli, to już było w filmie "Raport mniejszości", gdzie człowiek był aresztowany zanim jeszcze pomyślał, żeby popełnić przestępstwo.

Paragrafem, dobijemy go paragrafem...

Nimrod25's picture

Racja, tacy konserwatorzy sztuki np. jak nic powinni siedzieć. Przecież lepiej postawić nowy wawel niż remontować zabytkowy. Niestety w kwestii tzw. ochrony, a raczej terroru praw autorskich robi się coraz mniej ciekawie. Szczególną parodią staje się sprzedaż niedopracowanego oprogramowania, zwłaszcza tego z gwarancją na nośnik. Na tej samej zasadzie, projektant powinien dawać gwarancję na papier na którym wykonano wydruk dokumentacji a nie jej poprawność merytoryczną.

Jednak pewna próżnia w tym zmasowanym ataku prawa autorskiego ciągle mnie zastanawia. Skoro wypożyczalnia kaset Video/DVD/itd. itp. kupuje np. filmy ze specjalną licencją na wypożyczanie, które oczywiście są droższe od “normalnych” kopii, to czy tak samo dzieje się np. w wypożyczalniach samochodów? Sukien ślubnych? Strojów karnawałowych lub zastawy stołowej?
Przecież tam także mamy do czynienia z czyjąś inwencją twórczą i wynikającymi z niej prawami do wzoru lub myśli technicznej.

Swego czasu prawo autorskie stanowiło raczej nowość dla systemu prawnego. Zwłaszcza w zakresie takim jak fonografia czy kinematografia. Duże pieniądze stanowią istotny powód do daleko posuniętego ograniczenia praw obywatelskich, tak więc mamy teraz żniwo marketingowego sukcesu koncernów. Jak daleko zajdziemy z takimi ograniczeniami? Trudno powiedzieć.
Już dzisiaj mamy chorą sytuację, gdy naloty ZAiKSu terroryzują przedsiębiorców, stale wmawiając im że za radio, które słyszą klienci trzeba płacić tantiemy. Czyli wnosić opłatę po raz drugi, bo przecież słuchając radia, słuchamy tak naprawdę ramówki określonej radiostacji, która za wykorzystane treści już zapłaciła. Jak to się ma do praw autorskich radiostacji? W końcu to oni złożyli ten program w jedną, konkretną całość więc chyba mają prawo decydować kto i jak może eksploatować ich produkt.

Ochrona prawa autorskiego jest potrzebna, ale jak na razie zaczyna ją toczyć podstępna choroba – nadopiekuńczość.

Chodzi o to, by się zaangażować

VaGla's picture

Jak najbardziej jestem za tym, by pewnego rodzaju prawa były gwarantowane. Muszę jeszcze przemyśleć szczegóły, ale wydaje mi się, że jedna z ważniejszych spraw, o które trzeba walczyć, to rozwój społeczeństwa obywatelskiego: zaangażowanie w proces wybierania przedstawicieli, proces stanowienia prawa, w konsultacje społeczne, itp...
--
[VaGla] Vigilent Android Generated for Logical Assasination

Boję się Pana

Nie wiem czy ten artykuł jest przewrotny czy nie, ale wywołał Pan u mnie autentyczny strach. O zgrozo jeśli Pan jest prawnikiem to chyba jakiś zły sen. Nawet dziecko w przedszkolu wie że nie da się opatentować koła. Własność intelektualna jak widać to prawo do własności swego pomysłu i z tym związanych przywilejów. Intelekt może mieć prawa do własności, jednak własność nie może mieć praw do intelektu. Pana poczucie własności z pewnością praw do intelektu nie posiada. Serdecznie pozdrawiam i życzę owocnej pracy nad zrozumieniem prawa autorskiego. Przewodniczący KPDJiPM Marek Baluta

Nie wie Pan, czy mój

VaGla's picture

Nie wie Pan, czy mój artykuł jest przewrotny czy nie jest, ale formułuje Pan tezy na temat mojego poczucia własności :)
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination

Piotr VaGla Waglowski

VaGla
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>