Neutralność technologiczna państwa
W społeczeństwie informacyjnym strategicznym zasobem, o który państwo powinno dbać i rozwijać jest infrastruktura informatyczna. Moralność publiczna nie powinna zaś pozwalać na wskazanie w ustawie jakiegokolwiek z dostępnych na rynku programów uznając, że obywatele są wobec tego prawa równi...
Do napisania niniejszego tekstu zainspirowały mnie rozważania prowadzone na łamach jednego z branżowych tygodników, w których zadano przewrotne pytanie, poprzedzone pewnym wstępem: "jednym ze sposobów tworzenia prawa jest sankcjonowanie funkcjonującego w społeczeństwie zwyczaju. Czy powszechne korzystanie z systemu MS Windows może nosić znamiona zwyczaju?" Wyprzedzając efekty nagłego olśnienia, które (być może) zrodziło się w głowie czytelnika - spieszę donieść, że zwyczaj nie należy do konstytucyjnych źródeł prawa w Rzeczypospolitej Polskiej. Konstytucja wprost również nie mówi o zasadzie neutralności technologicznej państwa, jednak jestem przekonany, że taką zasadę da się wyinterpretować z istniejących w Konstytucji zapisów i norm.
Różne są programy komputerowe. Niektóre mają źródła otwarte, inne zamknięte. Jedne udostępniane są odpłatnie, inne nie. Niektóre licencje pozwalają na modyfikację źródeł - na podstawie innych taka modyfikacja byłaby naruszeniem przysługujących twórcy praw. Będąc zwolennikiem tezy, że obowiązujące w państwie demokratycznym prawo nie powinno zamykać drogi do korzystania z jakiegokolwiek z dostępnych na rynku programów komputerowych - przytaczam poniżej kilka cytatów z ustawy zasadniczej. Być może sprowokuje to kogoś do podjęcia pogłębionych studiów nad konstytucyjnymi podstawami ustroju technologicznego Rzeczypospolitej Polskiej.
Już w preambule do Konstytucji mowa jest o "trosce o przyszłość Ojczyzny i możliwości suwerennego i demokratycznego stanowienia o Jej losie". W społeczeństwie informacyjnym strategicznym zasobem, o który państwo powinno dbać i rozwijać jest infrastruktura informatyczna. W Polsce brak poważnego środowiska informatycznego, które z jednej strony byłoby rdzennie polskie, z drugiej zaś mogłoby skutecznie konkurować (w sensie funkcjonalnym, ze względu na wsparcie techniczne, badania, rozwój itp.) z rozwijanymi przez społeczność międzynarodową produktami. Być może się mylę myśląc o systemach operacyjnych. Istnieją programy, co do których wiadomo (a co łatwo wykazać za pomocą oprogramowania typu personal firewall), że mimo braku takich potrzeb, próbują łączyć się samorzutnie z Internetem, przesyłając jakieś dane w niewiadomo jakie "miejsca" w Sieci. Przykład? Popularny edytor tekstu. W przypadku otwartego kodu - dość łatwo sprawdzić dlaczego takie oprogramowanie zachowuje się w określony sposób i jakiego rodzaju dane przesyła (oraz gdzie). Wskazywanie w ustawie produktu o zamkniętym kodzie źródłowym stawia (być może) pod znakiem zapytania suwerenność państwa. Bo gdzie przekazywana jest informacja, którą w pocie czoła generuje urzędnik, a którą, korzystając ze stosownego szablonu, opatruje następnie klauzulą "ściśle tajne"? Skoro nie wiadomo jak działa dany program - w kontaktach z władzą publiczna naruszona być może konstytucyjna zasada wolności i ochrony tajemnicy komunikowania się. Wszak kto wie (i na jakiej podstawie tak twierdzi?), że program z zamkniętymi źródłami nie wysyła kopii każdego listu do bliżej nieokreślonych podmiotów? Czepiam się. Wiem. Przecież ABW może wszystko sprawdzić...
Podstawą ustroju gospodarczego Rzeczypospolitej Polskiej (co każdy łatwo znajdzie w art. 20 Konstytucji) jest społeczna gospodarka rynkowa oparta na wolności działalności gospodarczej, własności prywatnej oraz solidarności, dialogu i współpracy partnerów społecznych. Zagorzały orędownik open source i wolnego oprogramowania od razu uzna, że Konstytucja mówi właśnie o nim. Zwłaszcza miło mu się zrobi czytając o tych "społecznych partnerach". Co ciekawe - przedsiębiorca produkujący oprogramowanie o zamkniętym kodzie, udostępniane na zasadach odpłatnej licencji, nie jest wyłączony z grona społecznych partnerów, o których mowa w cytowanym przepisie. Dialog zatem powinien objąć obie kategorie producentów. Oprogramowanie nie zawsze powstaje w związku z działalnością gospodarczą, dlatego należałoby uzupełnić ewentualną argumentację na rzecz jakiegokolwiek oprogramowania (wolnego czy też szybkiego) o konstytucyjne zasady wolności twórczości artystycznej, badań naukowych oraz ogłaszania ich wyników, wolności nauczania, a także wolności korzystania z dóbr kultury. Niech mi ktoś powie, że oprogramowanie nie należy do kategorii dóbr kultury. Przecież podlega prawnoautorskiej ochronie na zasadach takich jak utwór literacki :)
Kluczowym argumentem na rzecz neutralności technologicznej państwa winny być postanowienia Konstytucji, zgodnie z którymi wszyscy są wobec prawa równi i mają prawo do równego traktowania przez władze publiczne. Jak zatem z taką zasadą pogodzić ewentualne propozycje ustawowego promowania jednego li tylko producenta oprogramowania, albo oprogramowania zgodnego z "wersją nie późniejszą niż 6.0"? Zwłaszcza, że nikt - na mocy Konstytucji - nie może być dyskryminowany w życiu gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny. Dlaczego jakiś produkt ma być z nazwy w ustawie wskazany by tworzyć platformę do kontaktów między urzędnikami? Dlaczego ten a nie inny program został udostępniony (nawet bezpłatnie) do kontaktów obywatela z administracją publiczną? Takie pytanie z pewnością zadadzą sobie wszyscy pominięci (dyskryminowani?) producenci. Oni też starają się wyżywić rodziny - a wprowadzenie prawnego obowiązku korzystania z danej platformy, ogranicza ich wolność w zakresie oferowania swoich produktów w sektorze publicznym. Takie pytanie zadają sobie już teraz petenci, którzy pragnęliby do kontaktów z administracją publiczną wykorzystywać oprogramowanie, którym legalnie się posługują, ale którego administracja publiczna nie zna i nie używa (Janosik w grobie się przekręca!).
Ograniczenie wolności działalności gospodarczej jest dopuszczalne tylko w drodze ustawy i tylko ze względu na ważny interes publiczny. Również jedynie ustawowo można wprowadzać ograniczenia w zakresie korzystania z konstytucyjnych wolności i praw. Stać się tak może jednak tylko wtedy, gdy takie ograniczenia są konieczne w demokratycznym państwie dla jego bezpieczeństwa lub porządku publicznego, bądź dla ochrony środowiska, zdrowia i moralności publicznej, albo wolności i praw innych osób. Ograniczenia te jednocześnie nie mogą naruszać istoty wolności i praw. Czy jest zatem takim prawem wybór programu komputerowego, przy pomocy którego obywatel kontaktuje się z organami władzy państwowej? Jak się wydaje - wystarczy wydać stosowną ustawę i znaleźć argumenty za tym, by państwo wskazało w niej jedynie słuszny produkt (a może grupę produktów). Wtedy ktoś mógłby zadać pytanie, czy nie wprowadzić takiego ograniczenia ze względu na bezpieczeństwo i porządek publiczny - urzędnicy nieznający innego niż określone w ustawie oprogramowania mogą nieźle namieszać w sprawach państwowych. Wystarczy że algorytm autokorekty zamieni "a" na "ą" w projekcie ustawy i mamy kryzys finansów publicznych... Najgorzej, gdy aksjologiczną podstawą takiego działania stanie się moralność publiczna. Moralność publiczna nie powinna pozwalać na wskazanie w ustawie jakiegokolwiek z dostępnych na rynku programów, uznając, że obywatele są wobec tego prawa równi i mogą korzystać z dowolnego produktu, który zgodny jest z określonymi standardami komunikacyjnymi, niezależnymi od platformy i określonego producenta.
Ten akapit wielu przyjmie z pobłażliwym uśmiechem, wielu jednak śmiertelnie poważnie. Oto na mocy Konstytucji: nikt nie może być poddany torturom ani okrutnemu, nieludzkiemu traktowaniu i karaniu. Dla wielu osób - ustawowy obowiązek korzystania z określonego oprogramowania jest traktowaniem nieludzkim. Niezależnie czy ustawa przyjmie otwarty czy zamknięty "standard". Wymieniając program z nazwy doprowadzi do tego, że na pewno znajdą się oponenci, dla których korzystanie z wymienionego produktu jest męczarnią (pomijam w tym miejscu to, że dla wielu może rodzić dodatkowe koszty, czy to ze względu na zakup stosownej licencji, czy to ze względu na kurs dokształcający w zakresie "podmontowania" w systemie stacji dyskietek). Powstaje sytuacja, w której dzieli się obywateli, a to nie sprzyja równemu ich traktowaniu.
Te rozważania byłyby bezprzedmiotowe, gdyby Konstytucja bezpośrednio, np. w rozdziale o wolnościach i prawach ekonomicznych, socjalnych i kulturalnych, stanowiła, że władze publiczne w Rzeczypospolitej Polskiej zachowują neutralność technologiczną w kontaktach z obywatelami. Tylko czy postulowanie zmiany Konstytucji jest w ogóle konieczne? Neutralność technologiczna państwa wynika z podstawowej zasady konstytucyjnej: Rzeczypospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym.
- Login to post comments
Piotr VaGla Waglowski
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>
"Rzeczpospolita windowsowa"
Dariusz Ćwiklak na łamach Gazety Wyborczej w tekście Rzeczpospolita windowsowa (2008-04-12): "Użytkownicy systemów innych niż Windows są w Polsce pariasami. Traktuje się ich albo jak zło konieczne, albo jak powietrze. Przedstawicielom różnych instytucji nazwy Mac OS X czy Linux albo nie mówią nic, albo wywołują uśmiech pobłażliwości. "A nie może pan skorzystać z Windows?"."
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination
Do FIO tylko w Wordzie
Kolejny kwiatek z tej serii:
http://jaobywatel.pl/forum/viewtopic.php?t=165
Wnioski o dofinansowanie składane w ramach Rządowego Programu "Fundusz Inicjatyw Obywatelskich" są dostępne wyłącznie w formacie DOC i składać je wolno również tylko w tym formacie.
Kto pyta nie błądzi
Wysłałem zapytanie w tej sprawie do pani Aleksandry Piotrowskiej odpowiadającej za serwis internetowy DPP. Czekam na odpowiedź.
Szybka odpowiedź
moje pytanie
i odpowiedź
Czy mi się coś pomieszało
Czy mi się coś pomieszało czy w relacjach instytucja-instytucja oraz instytucja-klient obowiązują zatwierdzone formaty? W tym przypadku formularz do wypełnienia powinien być w formacie RTF lub Open Document Format.
otóż RTF czy PDF są zakazane
Niestety, coś Ci się musiało pomieszać, bo w oficjalnych wytycznych do tego konkursu (ogłoszonego przez Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej) jest wyraźnie napisane, że RTF czy PDF są formatami zakazanymi:
Wyraźnie tu stoi, że administracja publiczna uważa przesłanie do nich dokumentu w formacie RTF za niedopuszczalne!
Dopuszczalny jest wyłącznie format DOC w wersji "Microsoft Word 97-2003". Dlaczego? A bo tak.
no to może kolejne szybkie pytanie
A co mam zrobić, jeśli mój edytor tekstu nie jest w stanie zapisać tekstu w formacie DOC? Do otworzenia tekstu zapisanego w formacie DOC mogę znaleźć w sieci parę darmowych konwerterów czy nawet oficjalny darmowy "viewer" od Microsoftu. Natomiast zapisać DOC (i to jeszcze "zgodny z formatem MS Word 97-2003") nijak nie mogę, poza tym nawet nie mam gdzie zobaczyć jaki to jest "format MS Word 97-2003" żeby się upewnić, czy na pewno zapisuję zgodnie z nim. I co teraz?
Do tego dochodzi jeszcze
Do tego dochodzi jeszcze promowany na wszelkie sposoby format DOCX (Word 2007), który nie jest ujęty nawet jako standard do zapisywanie treści tylko do odczytu. Już nie raz miałem przypadek, że jakaś instytucja podsyłała mi coś w tym formacie i trzeba było tłumaczyć, że tak nie wolno. Kolejna sprawa to kompatybilność Word'a z Word'em. Kilkanaście przypadków pokazuje, że rozstrzelenie DOC z roku '97 i powiedzmy 2003 jest spore i nie ma gwarancji, że maszyna starsza odczyta DOC'a z nowszej. Dla tego prawie wszystkie komputery u mnie mają zainstalowanego OO i choć na początku ludzie marudzą to po pewnym czasie nie ma telefonów, że komuś się rozwaliła tabelka, albo że się nie otwiera plik.