Prawnicy mają coraz trudniej, czyli gdzie wkracza prawnik, a gdzie PR
Prawnicy piszą pisma w imieniu swoich klientów, reprezentują ich, ale mają coraz trudniej. Wiadomo, że "nie opłaca się pozywać każdego", czasem wystarczy poważnie wyglądające pismo. Nie raz się zdarzało, że jakiś partner w kancelarii domagał się usunięcia jakichś treści opublikowanych w internecie, a następnie obok tych treści mógł zobaczyć swoje własne pismo i nie mógł z tym nic więcej zrobić. W Szwecji internauci posunęli się dalej i nagle się okazało, że Henrik Pontén, prawnik antypiracki, który walczy z the Pirate Bay, otrzymał pismo z urzędu podatkowego. Został poinformowany, że jego wniosek o zmianę danych został uwzględniony. Internauci zmienili prawnikowi nazwisko na "Pirate Pontén".
O zmianie nazwiska szwedzkiego prawnika pisze serwis TorrentFreak w tekście Pirate Bay Nemesis Has Name Changed By Pranksters. Urząd podatkowy (Skatteverket) poinformował czterdziestotrzyletniego prawnika, że od 29 maja 2009 roku nazywa się inaczej. Wszystko dlatego, że wniosek o zmianę danych nie wymaga w Szwecji żadnej autoryzacji ze strony zainteresowanego. Władze Skatteverket poinformowały, że zwrócą prawnikowi jego prawdziwe nazwisko... Tak czy inaczej - reprezentując klientów sam naraził się na strzał.
W Polsce mamy inny "problem": Kominek zakpił z firmy Dr. Oetker (o czym można przeczytać w szeregu komentarzy: od oryginalnego, kominkowego: KOMINEK vs DR. OETKER, przez relację Maćka Budzicha: Kominek nie lubi budyniu i tekst Olgierda Rudaka: Jak Dr. Oetker napadł na Kominka i co z tego mogło wyniknąć). Tu brały udział w negocjacjach nie firmy prawnicze, a agencje PR.
Kiedy powinni wejść prawnicy, a kiedy działać powinni ludzie od public relations i od pozycjonowania (SEO)? Gdzie jest granica pomówienia, zniesławienia, albo naruszenia lub zagrożenia dóbr osobistych i czy sądowe rozstrzyganie sporu jest w "relacjach informacyjnych" najskuteczniejszą metodą ochrony praw?
W kontekście budyniowego zamieszania zwrócił moją uwagę wpis Pawła Tkaczyka (który - jak sądzę - myślał, że Kominek negocjował z prawnikami, nie z firmami PR), zatytułowany Kominek wojuje z budyniem ;-), a w nim pewna teza: "nie da się walczyć z blogerami (czy może szerzej: z prosumentami) za pomocą pism od prawników". Czy rzeczywiście?
Wydaje się, że długie ręce prawników nie sięgają wszędzie. Zwyczajna strategia wojenna podpowiada, że jeśli się już wyciąga broń, to należy strzelić (skoro już ktoś decyduje się na pisanie pism, to musi być gotowy na pozew), ale czasem "opłaca się" negocjować w inny sposób. Dzisiaj chyba prawnicy muszą się sporo nagłówkować, by nie zrobić "fałszywego kroku". Fama "braku skuteczności" może się do kancelarii przylepić i zaciążyć na kancelaryjnej reputacji. Rozwiązywanie sporów związanych z obiegiem informacji coraz częściej wymaga - poza wiedzą prawniczą - również umiejętności strategicznej oceny sytuacji, zdolności medialnych i wiedzy na temat technologii informacyjnych.
Czy jeśli prawnicy i ich klienci nie mogą już wierzyć w skuteczność prawa, a procedury są czasem mało efektywne, to czy oznacza to, że - podobnie jak w "prawdziwym życiu" - spory wygrywa silniejszy (a w "społeczeństwie informacyjnym" ten, kto głośniej krzyczy przez swoją własną tubę informacyjną i nie da się go uciszyć bez dodatkowego rozgłosu)? Wydaje się, że jeśli o racji decyduje świadomość (dającego się manipulować) tłumu, nie zaś bezstronny i niezawisły arbiter, to trochę cofamy się na drodze do "sprawiedliwości społecznej".
Przypominam również tekst: Nie studiujcie prawa, studiujcie PR.
- Login to post comments
Piotr VaGla Waglowski
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>
Hmmm... bezstronny i niezawisły...
Witam,
do jakiego stanu cofamy się, kiedy o racji decyduje stronniczy, zależny i niedoinformowany arbiter?
Pozdrawiam.
Piotrze, chyba nie do końca
Piotrze, chyba nie do końca zrozumiałeś:
Tu nie chodzi o walkę dla samej walki, bo oczywiście że można. Tylko po co i jakie są tego konsekwencje?
Czyli walka, tylko po to aby udowodnić, że jesteśmy (my prawnicy) silniejsi? Widzę, że opowiadasz się za jedną ze stron, czyli prawnikami (czego nigdy nie robiłeś). Ale chyba nie jesteś za tym, aby nie wolno było na blogach wyrażać swojego własnego zdania nt. produktów, które kupujemy (i nie mam tu na myśli oczerniania firm)?
Ależ
Ależ nie opowiadam się za prawnikami. Stawiam pewne pytanie: jak chronić swoje interesy (swoje, to nie znaczy interesy prawnika, a interesy zwykłego człowieka; prawnik jest przecież nie dla siebie, a stanowi tylko wsparcie dochodzenia roszczeń, instrument, który działa w interesie klienta, a klientem może być każdy). Akcja kominka jest tu tylko mało znaczącym dodatkiem do tego tekstu, raczej przystawką ilustracją potencjalny problem, niż głównym daniem. Główna teza: również prawnik musi znać technologię i stosunki społeczne w środowisku, w którym operuje. Nie zawsze wysyłanie poważnie wyglądających pism (tradycyjna forma działania prawników) będzie skuteczna. Czasem trzeba strategicznie pomyśleć. To napisałem.
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination
Zaciekawił mnie pewien
Zaciekawił mnie pewien wątek w historii "kominek vs. budyń". Wygląda na to że wpis na blogu staje się wypowiedzią publiczną dopiero po wypozycjonowaniu w Google. Nie w sensie prawnym, tylko faktycznego odbioru wśród ludzi.
Tak wynikałoby mi ze sporej części komentarzy na podlinkowanych stronach i tak wynikałoby mi z działań Dr O. - chodzi o to co pokazuje Google. (może Internet != Google, ale "przestrzeń publiczna Internetu" == Google, czy może ogólniej wyszukiwarki)
Może się mylę, ale chyba taki odbiór jest dość rozpowszechniony. I coś w tym chyba jest. Choć na język prawa przełożyć to pewnie ciężko. "Kto wyświetlony jest na pierwszej stronie wyszukiwania podlega przepisom o..."
Problem w tym choćby, że autor nie kontroluje tak rozumianego "upublicznienia" swojego utworu, a przynajmniej nie zawsze i nie w pełni.
Z drugiej strony wrzucenie wszystkiego w sieci co nie jest zabezpieczone "skutecznymi środkami" do worka z napisem "wypowiedź publiczna" jest równie bzdurne jak regulowanie każdej popijawy w plenerze przepisami o imprezach masowych.
to trochę nie tak
Na przykład - przy naruszeniu dóbr osobistych istotna jest "skala" naruszenia. Można sobie wyobrazić, że ktoś będzie prowadził serwis internetowy, który nie będzie indeksowany przez Google, ale na przykład będzie miał tam tysiące użytkowników, którzy mogli zapoznać się z treścią, która zagrażała lub naruszała dobra osobiste. Dlatego w sprawach tego typu coraz częściej prawnicy domagają się statystyk oglądalności serwisów, by określić jakoś skalę naruszenia.
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination