Kto da więcej elektronicznego handlu?

Handel elektroniczny - to ostatnio bardzo modne słowa. Wytrychy, którymi posługuje się wielu wizjonerów chcących rozwijać tę ciekawie zapowiadającą się gałąź gospodarki. Tak krawiec kraje... W praktyce handel elektroniczny wykorzystuje również wielu nieuczciwych "przedsiębiorców", a właściwie oszustów

W lutym 2004 roku w polskiej prasie pojawiła się notatka: "Marcin P. (20 l.) długo nie zobaczy komputera. Mieszkaniec Katowic oszukiwał ludzi na internetowych aukcjach". I dalej: oszukał ich na co najmniej 40 tysięcy złotych. Grozi mu do 8 lat. Chodzi o przepisy kodeksu karnego. Zgodnie z artykułem 286. § 1 kk: kto, w celu osiągnięcia korzyści majątkowej, doprowadza inną osobę do niekorzystnego rozporządzenia własnym lub cudzym mieniem za pomocą wprowadzenia jej w błąd albo wyzyskania błędu lub niezdolności do należytego pojmowania przedsiębranego działania, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8. Według raportu ogłoszonego przez the Internet Fraud Complaint Center (IFCC - amerykańskie centrum skarg na oszustwa internetowe działające we współpracy z FBI): pierwsze miejsce wśród nadużyć popełnionych w cyberprzestrzeni w 2001 roku zajmują oszustwa na aukcjach internetowych.

Oczywiście doniesienie na temat niecnej działalności Marcina P. nie jest pierwszym i nie jedynym na temat prób wyłudzenia pieniędzy za pomocą internetowych aukcji. Co rusz można przeczytać o zatrzymaniu kolejnych podejrzanych czy wszczęciach kolejnych dochodzeń. Jednak, albo polskie media nie interesują się prawomocnymi skazaniami za różne oszustwa na aukcjach internetowych (co by tłumaczyło brak doniesień), albo jest gorzej: takich prawomocnych wyroków skazujących polskie sądy nie wydają.

Znane są za to wyroki w USA. W 2002 roku sąd w stanie Virginia uznał Thomasa Housera winnym wyłudzeń za pośrednictwem internetowych serwisów aukcyjnych eBay oraz Yahoo! Houser miał naciągnąć ludzi na sto tysięcy dolarów. Prawie w tym samym czasie sąd w stanie Missouri wydał wyrok w sprawie dwójki oszustów: Phillipa Chapmana oraz Amandy Warren. W obu stanach sąd orzekł karę dwunastu lat pozbawienia wolności. To najsurowsze kary, jakie do tej pory zostały nałożone w związku z przestępczą działalności na internetowych aukcjach. Przedstawiciele władz wyrazili przy okazji jednego z wyroków opinię, iż tego typu orzeczenie sugeruje, iż wymiar sprawiedliwości poważnie podchodzi do przestępczości internetowej i powinno stanowić przestrogę dla innych.

Jak to działa? Załóżmy, że wypełnię elektroniczny formularz w serwisie aukcyjnym, uzyskam stosowne konto i zaakceptuje znajdujący się na stronach regulamin. Następnie zacznę handlować. Przez jakiś czas będę się wywiązywał z wszelkich kontraktów zawartych poprzez strony serwisu aukcyjnego. Będę nawet udzielał się na forum dyskusyjnym poświęconym toczącym się aukcjom, a nawet mogę postulować kolejne usprawnienia systemu. Zdobędę pokaźne portfolio pozytywnych komentarzy czy opinii na temat mojej działalności. Nagle "wystawię" na licytację dużą partię droższego sprzętu. Tak było w przypadku użytkownika Lukserwis, który (jak podała Gazeta Wyborcza) na Allegro podawał się za przedstawiciela firmy z Krynicy Zdroju o tej samej nazwie. Użytkownik kryjący się pod wprowadzającym w błąd pseudonimem, po uzyskaniu licznych pozytywnych opinii i półrocznej działalności, postanowił nagle sprzedać dwieście monitorów komputerowych. Jak donosi prasa w lutym 2004 roku na podstawie szacunków samych oszukanych: na konto nieuczciwego sprzedawcy mogło wpłynąć około 80 tys. zł. Serwis aukcyjny zareagował jak mógł najszybciej wysyłając ostrzegawczy komunikat: konto Lukserwis zostało zablokowane z powodu naruszenia zasad serwisu. I dalej prośba o powstrzymanie się od finalizowania transakcji do momentu wyjaśnienia sprawy i ewentualnego odblokowania konta sprzedającego.

System rekomendacji nie może stanowić jedynego wyznacznika uczciwości sprzedawcy. Wszak, coż powstrzyma nieuczciwego kontrahenta od założenia kilku kont w ramach jednego systemu i udzielanie sobie samemu pozytywnych rekomendacji? Może się zdarzyć również, że ktoś przejmie kontrolę nad kontem uczciwego sprzedawcy i w jego imieniu dokona wyłudzenia. W sierpniu 2004 roku Głos Szczeciński pisał na swoich łamach: "Za pomocą internetowego konta mieszkańca Świnoujścia na portalu aukcyjnym Allegro ktoś oszukał sto osób na 30 tys. zł". Jak relacjonowała prasa: dwudziestotrzyletni mieszkaniec Świnoujścia, który uzyskał wcześniej dużo pozytywnych ocen dotyczących wcześniejszych transakcji, postanowił wyjechać na wakacje. Gdy z nich wrócił okazało się, że na jego stronie pojawiły się nowe aukcje. Spekulowano, że ktoś podstępem (najprawdopodobniej) uzyskał dostęp do jego konta (do tego wystarczy umiejętnie przeprowadzony phishing). Przestępca w ten sposób skorzystał z renomy, jaką wypracował sobie Szczecinianin, umieszczając fałszywe anonse aukcyjne. Oszust wyłudził w ten sposób około 30 tys. zł. od stu osób.

Przy okazji takich afer pojawiają się postulaty aktywnych użytkowników serwisów aukcyjnych, związane z polityką bezpieczeństwa transakcji. Wspomina się tu wprowadzenie limitów punktów, obowiązki przesłania zdygitalizowanej kopii dowodu osobistego (skan), czy konieczność posiadania konta bankowego. Z drugiej strony Zespół "najpopularniejszego polskiego serwisu aukcyjnego" chwali się na swoich stronach, że został nagrodzony przez policję dyplomem uznania za pomoc w ujawnianiu i ujęciu osób, które za pomocą Internetu dopuściły się oszustwa. Sam serwis ponoć czynnie wspiera działania policji. Podobno nawet, dzięki informacjom, jak i szkoleniom organizowanym przez specjalistów tego serwisu dla policji, internetowi oszuści przestali być anonimowi, a skuteczność ich wykrywania nieustannie rośnie. I chociaż - wedle deklaracji twórców z sierpnia 2004 roku - "nie miłe sytuacje to zaledwie 0,5 promila wszystkich aukcji", chcą oni ustrzec użytkowników przed tego typu przypadkami. Dlatego powołano do życia Centrum Bezpieczeństwa.

Relacji zaś dotyczących działań wymiaru sprawiedliwości również jest wiele w Internecie. Oto, jak czytam w jednym z postów na grupie dyskusyjnej pl.soc.prawo: Chłopak wylicytował telefon na aukcji (w jego opinii go kupił za 800 złotych). Okazało się, że sprzedawca był nieuczciwy. Zdaniem referującego: "Adres, konto, telefon (sprzedawcy) - wszystko jest znane i autentyczne. W lipcu 2003 oszukany złożył w zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa. Przez kilka miesięcy nic się w sprawie nie działo, po czym poszkodowany postanowił sprawdzić, jak wygląda jego sprawa i udał się w tym celu na komisariat. Poszkodowany relacjonuje: "Przez 3 dni szukali mojej sprawy w papierzyskach na komendzie. Dwa działy kłóciły się o to, kto tą sprawą się zajmował. W końcu dowiedziałem się, że sprawa została umorzona już w sierpniu! A przez ten czas nikt nie raczył poinformować mnie ani o wszczęciu postępowania, ani o zakończeniu śledztwa!" Jak twierdzi zainteresowany: osoba, z którą zawarł internetową umowę zgłosiła się na policję i powiadomiła, iż została napadnięta oraz okradziona ze wszystkich telefonów jakimi dysponowała. Ponoć to właśnie była przyczyna umorzenia śledztwa w powyższej sprawie.

Jak w innych przypadkach działania w Internecie, dobrze jest wykazać się odrobiną nieufności. Oto media relacjonują w czerwcu 2004 roku, jak to pewien informatyk z Torunia przed wpłaceniem gotówki na poczcie poprosił o możliwość sprawdzenia przesyłki. Okazało się to jednak niemożliwe. Informatyk zatem zapłacił, ale jednocześnie, przy pracownikach urzędu pocztowego otworzył przesyłkę. Wewnątrz znalazł pocięte gazety. Bezzwłocznie poprosił o wstrzymanie przelewu i zgłosił sprawę na policję. W efekcie wpłacone pieniądze zostały protokolarnie zabezpieczone, a policja wszczęła dochodzenie w sprawie wyłudzenia.

Paradoksalnie zdarzają się też doniesienia o zatrzymaniach osób, które usiłują sprzedać na aukcji "gorący" towar. W 2003 roku policjanci zatrzymali złodzieja (mówie tak, chociaż nie słyszałem o wyroku) sprzętu komputerowego z Rudy Śląskiej, który "wpadł" w ten sposób, że swój łup chciał sprzedać na aukcji internetowej. W innej sprawie, w październiku 2004 roku, łupem złodziei padło około 70 komputerów przenośnych z jednej z firm w Bielsku-Białej. Sprawcy skradli m.in. kilkadziesiąt komputerów przenośnych marki Toshiba - modele PSA50E i PSA60E w różnych konfiguracjach sprzętowych o łącznej wartości ponad 300 tys. zł. Policja ostrzegała mając prawdopodobnie na myśli (ale nie tylko) kupujących na internetowych aukcjach: nie tylko złodzieje mogą ponieść karę, ale także i nabywcy kradzionego sprzętu. W Polsce za paserstwo grozi kara pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5. Zresztą na aukcjach handluje się nie tylko sprzętem komputerowym. Może chodzić też o oprogramowanie. Na przełomie 2000 i 2001roku Novell wygrał proces przeciwko kalifornijskiemu "piratowi" Chrisowi Bonnerowi, który rozprowadzał programy tej firmy za pomocą serwisów aukcyjnych (zwłaszcza serwisu eBay). W toczącej się od 1999 roku sprawie sąd zasądził 600 tys. dolarów odszkodowania na rzecz Novell'a.

Z aukcjami i elektronicznym handlem związane są czasem sytuacje bardziej patologiczne. Na początku 2004 roku internetowy serwis aukcyjny e-Bay wstrzymał licytację trzech wietnamskich dziewczynek wystawionych na sprzedaż przez użytkownika portalu z Tajwanu. Cena wywoławcza wynosiła 5400 dolarów. Aukcja zaczęła się 2 marca. Do zgłoszenia dołączono pięć zdjęć trzech osób. Na jednym widać było ciemnowłosą kobietę, a na pozostałych dwie kilkunastoletnie dziewczyny. Organizacje humanitarne z Australii i USA dostrzegły licytację trzy dni później i natychmiast zaczęły bić na alarm. eBay zdecydował się wstrzymać licytację. Zresztą, to nie jedyny przypadek próby sprzedania dzieci. Handluje się (usiłuje) również ludzkimi organami. Znów największy internetowy dom aukcyjny i zaproszenie do składania ofert na ludzką nerkę. Cena wywoławcza, 25 tysięcy dolarów w czasie licytacji osiągnęła 6 milionów. Sprzedającym był mieszkaniec Florydy. Transakcja nie doszła jednak do skutku. Handel ludzkimi organami, jest zabroniony w większości krajów świata.

Uczestnicy internetowych aukcji czasem nie do końca zdają sobie sprawę z charakteru umowy, jaką zawierają między sobą. Znane są przypadki wystawienia na sprzedaż swojej duszy, czy prawa do "spowodowania" utraty dziewictwa... Jednak wróćmy do stosunków handlowych. Czasami na aukcjach sprzedają nie tylko osoby, które nie prowadzą żadnej działalności gospodarczej, ale też przedsiębiorcy. A tu już mamy do czynienia i z konsumentami.

W Polsce konsument ma prawo zwrócić zakupioną przez Internet rzecz w ciągu 10 dni, bez podania przyczyny. Wedle Rzeczpospolitej zaskakuje to niektórych "wirtualnych handlowców". Nie wszyscy właściciele internetowych sklepów wiedzą, że mają więcej obowiązków wobec kupujących niż tradycyjni sprzedawcy. Zresztą problem istnieje nie tylko w Polsce. W tym kontekście warto przywołać pewne niemieckie orzeczenie związane z tamtejszym oddziałem serwisu aukcyjnego eBay. Sąd oparł się na zasadach przewidzianych w europejskiej dyrektywie o sprzedaży na odległość i niemieckiej ustawie Fernabsatzrecht. W Niemczech konsument ma 14 dni na zwrot rzeczy (w Wielkiej Brytanii zaś ma tylko siedem dni roboczych). W każdym razie: pewien jubiler, który na aukcji sprzedał diament (a właściwie to bransoletkę) nie chciał zgodzić się na to, by konsument zrealizował swoje prawo do zwrotu sprzedanego towaru. Jubiler powołał się na niemieckie prawo, które wszak przewiduje wyjątek od generalnej zasady, a to w przypadku sprzedaży aukcyjnej, przy czym aukcja polega na przyklepaniu (przybiciu) transakcji przez licencjonowanego maklera aukcyjnego, czyli aukcjonatora. Tak, czy inaczej jubiler-przedsiebiorca oddał sprawę pod osąd trybunału, jednak sąd odrzucił jego roszczenia, stwierdzając, że w przypadku zawarcia umowy dzięki witrynie eBay nie doszło do działania ze strony aukcjonatora, a kontrakt doszedł do skutku przez przyjęcie oferty licytujących (w tym sensie wystawienie towaru na aukcji jest zaproszeniem do składania ofert, licytacja jest złożeniem oferty a "wylicytowanie" jest przyjęciem oferty i tak dochodzi do umowy). Wobec tego jubiler był zobligowany do przyjęcia zwracanej mu błyskotki na zasadach przewidzianych w prawie sprzedaży bez jednoczesnej obecności stron (na odległość). W Polsce zasady sprzedaży na odległość (oraz poza lokalem przedsiębiorcy) określa ustawa o ochronie niektórych praw konsumentów oraz odpowiedzialności za produkt niebezpieczny. I w Polsce przecież, to nie serwis aukcyjny sprzedaje wystawione tam towary, a konkretne osoby (chociaż można sobie wyobrazić umowę, w której to serwis aukcyjny jest stroną). Niektóre z nich są przedsiębiorcami w rozumieniu przepisów polskich ustaw.

Systemy komputerowe to coraz bardziej rozrastający się twór, którym rządzą napisane przez człowieka programy komputerowe i ustalone przez ludzi reguły. Są ograniczane tylko fantazją kreatorów i barierami technicznymi. Wobec działań wizjonerów sztucznej inteligencji może się wydawać, że z czasem dojdzie do usamodzielnienia się cyfrowych bytów, które dzięki wciąż rozbudowanej infrastrukturze zaczną "żyć" własnym życiem. Będą podejmować decyzje w oparciu o samouczące się algorytmy. Z różnych stron pojawiają się pomysły uznania jakichś nieokreślonych, wirtualnych bytów, elektronicznych agentów, za podmioty, które zamiast ludzi zawierają między sobą umowy... Rozważa się nawet teoretyczne kwestie: czy program komputerowy może zyskać osobowość prawną? Przy okazji konferencji na temat e-commerce, która odbywała się w Olsztynie (pozdrowienia dla ELSA Olsztyn), miałem okazję i niepodważalną przyjemność (jak zwykle) wysłuchać wykładu dr Wiewiórowskiego. Jednak czy rzeczywiście tak banalna czynność jak zakładanie konta poczty elektronicznej w internetowym portalu może być przykładem na "umowę jednostronnie elektroniczną"? Jak na razie maszyny nie uzyskały osobowości prawnej, doktryna prawa zna mechanizmy zawierania umowy pod warunkiem przyszłym i niepewnym. Myślę, że w wielu przypadkach ta właśnie instytucja będzie nadawała się idealnie do opisu zdarzeń w wirtualnej (ale zawsze determinowanej przez ludzi, ich wcześniejsze zachowania, oraz oświadczenia i działania) rzeczywistości. Nie twórzmy na razie wirtualnych bytów prawnych. Jeśli zaś z czasem nam się uda sztuka powołania do istnienia tworu wyposażonego w samoświadomość, jaki prorokowali twórcy "2001 Odysei kosmicznej" w osobie (chyba tak należy to określić) komputera HAL, to wówczas powstałe problemy załatwi za nas powstały (zaraz potem) wirtualny wymiar sprawiedliwości, który przy wykorzystaniu swych baz danych oraz samouczącej się, wirtualnej, świadomości rozstrzygać będzie konflikty wynikające z nowych relacji prawnych. Jak dotąd wszelkie próby stworzenia automatycznego systemu orzekania zakończyły się bez sukcesu (chociaż dla porządku należy powiedzieć, że próby takie czyniono).

Zostaje nam zwykła rzeczywistość (real live), w której określenie drugiej strony zawieranego w Internecie kontraktu musi się opierać na tradycyjnym podejściu do norm prawnych. No właśnie. Jak do tej pory w relacjach handlowych nie stosuje się powszechnie wiarygodnego podpisu elektronicznego, stąd tak zwany handel elektroniczny może być uznany za dość ryzykowny. Wiele zasad kodeksu cywilnego czy przepisy ustawy prawo międzynarodowe prywatne (w przypadku relacji międzynarodowych) pozostają dla Internautów ziemią nieznaną (terra incognita). Pewności obrotu nie sprzyjają również inne przepisy, które w polskim ustawodawstwie ostatnio coraz częściej mówią o różnych nowych pojęciach z pograniczna tak zwanego handlu elektronicznego. Ustawodawca chaotycznie kreuje nowe pojęcia, takie jak "informacja handlowa" czy "marketing bezpośredni" w kontekście społeczeństwa informacyjnego. Brak również orzeczeń sądów w przedmiocie szeroko pojętego e-commerce. W efekcie, jeśli opierać się będziemy na systemie wzajemnych ocen wydawanych przez nieuwiarygodnione osoby trzecie, wobec braku wykrycia drugiej strony umowy, może się okazać, że zakupimy w Internecie dość drogą cegłę lub kilogram cukru. I nieaktualne stanie się powiedzenie znane z pewnego filmu: "Kup pan cegłę, panie złoty. Cegła tańsza od kapoty." Tak, czy siak, na najpopularniejszym serwisie aukcyjnym w Polsce próżno szukać numeru telefonu do bezpośredniego kontaku, czy nawet adresu poczty elektronicznej. Wysłanie komunikatu za pomocą udostępnionego formularza (chociażby w sprawie zgłoszenia naruszenia regulaminu na forum) wymaga rejestracji w systemie ("Aby przejść dalej, należy się zalogować"). Ale czemu się dziwić, skoro trwa spór o to, do kogo należy ten serwis? Do 1 stycznia 2004 roku kapitał spółki, która go prowadzi wynosił 4 tys. złotych.

Piotr VaGla Waglowski

VaGla
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>