Walcz o (s)pokój
Czy nie dałoby się pozywać operatorów w związku z naruszeniem dóbr osobistych - a konkretnie zdrowia psychicznego, a bardziej jeszcze konkretnie: prawa do świętego spokoju?
No właśnie. Siedzę przy klawiaturze i mi się przypomniało coś, co moim zdaniem warte jest potępienia. Mam na myśli spam, jakim zostałem uraczony podczas referendum unijnego. Operator telefonii komórkowej postanowił mi przypomnieć o nadchodzącym referendum. W trakcie jego trwania przypomniał mi dodatkowo, że lokale wyborcze są otwarte do godziny 20.00. Był to spam polityczny, a więc teoretycznie wyjęty spod ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną. Jak się wydaje: nie była to agitacja łamiąca ustawę o referendum (wszak Państwowa Komisja Wyborcza jakoś by zareagowała). Wedle różnych relacji: spam dotarł również do osób, które nie ukończyły osiemnastego roku życia - czyli do osób nieuprawnionych do głosowania. Dla przedstawienia pełni mojej frustracji powiem jeszcze, że w referendum wziąłem udział pierwszego dnia jego trwania i to bardzo wcześnie rano (gdyż zaraz potem musiałem udać się poza miasto na cały weekend). Kolejne esemsy tylko mnie denerwowały. Dziś postanowiłem zadzwonić do BOK'u, czyli Biura Obsługi Klienta prowadzonego przez mojego operatora.
Witam serdecznie, nazywam się tak i tak, mój numer telefonu jest taki i taki. Dzwonie w sprawie otrzymanych od państwa w czasie referendum unijnego esemesów. "Proszę podać numer abonenta" - usłyszałem w słuchawce. Jestem klientem o dość dużym stażu w tej sieci i nie mam numeru abonenta. W czasach, gdy podpisywałem umowę o abonament telefoniczny nie przydzielano takich numerów. Mówię zatem uprzejmie, że nie dysponuje takim numerem. Pan w BOK'u (zapewne) przyjrzał się mojemu profilowi i stwierdził, że "istotnie nie ma nadanego numeru abonenta". Powinienem zatem zwrócić się do operatora listem zwykłym, faxem lub pocztą elektroniczną o nadanie takiego numeru. Wedle słów konsultanta: wtedy dopiero będzie mógł dokonać zmian w moim profilu. To mną jakoś targnęło. Przecież nie potrzeba zmian: nie zamawiałem żadnych usług, polegających w szczególności na otrzymywaniu komunikatów esemesami. Mówię panu po drugiej stronie słuchawki, że nie zamawiałem i że nie ma podstawy do tego, by mi wysyłali takie komunikaty. On to dobrze rozumie, jednak ma pewne, ustalone z góry, procedury. To rozsądne - pomyślałem, że musza mnie uwiarygodnić w jakiś sposób. W innym przypadku każdy mógłby zadzwonić do BOK'u i dezaktywować zamówione przez kogoś innego usługi. No to mówię, że ma przed sobą cały profil mojej osoby, chętnie się uwiarygodnię w inny sposób. Takie uwiarygodnienie uważam za jak najbardziej logiczne. Niestety nie może. Procedura. Nie zapominaj Drogi Czytelniku, że w tym felietonie, jak i w całej sprawie, nie chodzi o procedurę uwiarygodnienia, a o to, że nie zamawiałem żadnych usług i w moim odczuciu operator przekroczył zapisy wiążącej nas umowy.
No dobra. Nie ma co się spierać z biednym człowiekiem, który pewnie codziennie odbiera setki takich telefonów jak mój. Przejdźmy do tego listu, który mogę wysłać pocztą elektroniczną. Siedzę przy komputerze, więc poprosiłem pana o adres poczty elektronicznej. Podał mi go i zaczął mówić jakie dane powinny się w takim liście znaleźć: dane abonenta (czyli imię i nazwisko), numer telefonu, o który chodzi, czytelny podpis... Zaraz, zaraz - przerywam gorączkowe klepanie w klawisze (starając się jednocześnie nie wypuścić słuchawki podtrzymywanej ramieniem). Czytelny podpis? Pytam pana jak ma wyglądać czytelny podpis, przecież pisze list w postaci elektronicznej. Pan konsultant uprzejmie mi komunikuje, że należy zeskanować podpis i dołączyć go do listu. No to mnie całkowicie zbiło z tropu. Rozumiem uwiarygodnienie, ale skan podpisu? Przecież mogę zeskanować dowolny, czytelny, podpis i go dołączyć... Pana to nie interesuje. Ma procedury. Pytam zatem, czy mogę podpisać list za pomocą podpisu elektronicznego (miałem na myśli PGP, bo nie mam jeszcze certyfikowanego). Pan odpowiedział, że musi być czytelnie. Elektroniczny podpis zatem odpada. Co z tego, że w ten sposób będzie bardziej wiarygodny.
Cała moja rozmowa była tylko stratą czasu. Okazało się, że albo wyślę list (by mi nadali numer abonenta) i wtedy będę mógł dokonywać zmian profilu telefonicznie, albo zeskakuje swój podpis i wyślę go mailem w tym samym celu. Mogę udać się ewentualnie do najbliższego salonu firmowego. Legitymując się dokumentem tożsamości mogę domagać się zmiany profilu lub nadania tego nieszczęsnego numeru. Sprawa, z którą się zgłosiłem do BOK'u jakoś się rozmyła. Nie mieli podstawy wysyłać mi obrzydliwego spamu, nawet w tak wzniosłym celu, jakim (bez wątpienia) było podniesienie frekwencji w referendum dotyczącym przystąpienia Polski do UE. To, że mam dezaktywować usługę, której nigdy nie aktywowałem, jest dla mnie dość irytujące. Tym bardziej, że operator ma za nic (jak się wydaje) te wszystkie wartości, które przynosi nam Unia Europejska. Tych wartości można doszukiwać się, w szczególności, w dyrektywach europejskich, dotyczących takich zagadnień jak: podpis elektroniczny, handel elektroniczny, ochrona prywatności w sektorze komunikowania elektronicznego czy ochrona danych osobowych... Polska przecież implementowała większość przepisów unijnych w tym zakresie. Oczywiście jakość implementacji może być dyskusyjna. Moja wymiana zdań z konsultantem świadczy o tym, że wartości sobie, a praktyka sobie. Przypomniało mi się graffiti z końca lat osiemdziesiątych - "walcz o pokój". Widzicie sprzeczność?
Ktoś mógłby stwierdzić, że przecież nie muszę korzystać z usług tego operatora. Jak się jednak dowiedziałem - wszyscy operatorzy działający na polskim rynku wysłali do swoich abonentów agitację za wzięciem udziału w referendum. Telefon się przydaje, tak więc nie ma co z niego rezygnować. Zastanawiam się jednak, czy nie dałoby się pozywać operatorów w związku z naruszeniem dóbr osobistych - a konkretnie zdrowia psychicznego, a bardziej jeszcze konkretnie: prawa do "świętego spokoju". Tyle, że - biorąc pod uwagę przewlekłość postępowania przed polskimi sądami - właśnie święty spokój jest argumentem, żeby tego nie robić...
- Login to post comments
Piotr VaGla Waglowski
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>
Przetargi
Cieszę się, że temat przetargów jest wyciągany na światło dzienne.
Przyznam, że niejednokrotnie OpenOffice Polska lub jej partnerzy startowali do przetargów o podobnych wymaganiach. Z innych, nie wymienionych wymagań mogę wspomnieć mechanizm CryptoAPI (Windowsowy [1], nie mylić z linuksowym [2]!).
Jeśli chodzi o wymieniony przez Pana wymóg obsługi plików mdb programu MS Access to powiem wprost: nie istnieje inny, "równoważny" program z powodu ektremalnego zamknięcia tego formatu danych, nie zbadanego jeszcze w wystarczajacym stopniu nawet metodą reverse-engineeringu.
Zadał Pan pytanie "czy ktoś oprotestuje ten przetarg?"
Wymóg ten mógłby być jednym z powodów do oprotestowania tego typu przetargów. Skuteczne działanie w pojedynkę jest jednak kosztowne i trudne, podczas gdy PIIT, PTI niemo się temu przyglądają. Sprawa nie jest jednak czarno-biała, gdyż "głośna" część społeczności użytkowników (bo chyba nie twórców) FOSS _w Polsce_ bywa tak niechętna wdrozeniom komercyjnym.
Z mojej perspektywy juz sama wycena wartosci przetargu dotyczy z gory wybranego produtku (ponad 1000 zl za stanowisko), wiec i wadium wysokie i referencje do tego dostosowane (udokumentowane wdrożenie na 10 mln).
Dla pelnego obrazu chetnie przeczytałbym co jest nieprawidłowego w tym przetargu w świele obowiązujacych przepisów.
Komentarze pod artykulem oczywiscie przybraly forme ekstremalną (postulaty przejscia ZUS na Linuksa). Mysle, że sukcesem w ZUSie byłby juz OpenOffice dla Windows lub choćby wymóg stosowania/dostarczania konwerterow MSOffice<->Open Document Format, z myślą o Open Document Format jako formacie komunikacji ze światem zewnętrznym.
[1]http://en.wikipedia.org/wiki/Cryptographic_Application_Programming_Interface
[2]http://en.wikipedia.org/wiki/Crypto_API
--
regards / pozdrawiam, Jaroslaw Staniek
Sponsored by OpenOffice Polska (http://www.openoffice.com.pl/en) to work on
Kexi & KOffice: http://www.kexi-project.org, http://www.koffice.org
KDE3 & KDE4 Libraries for MS Windows: http://kdelibs.com, http://www.kde.org