Bijące źródła i problemy odnośników
Podawanie źródeł zwiększa wartość merytoryczną opracowania, a czasem może świadczyć o rzetelności dziennikarskiej. Jest to działanie normalne i oczekiwane. Linki stanowią podstawę funkcjonowania Internetu, jego kwintesencję i tajemnicę sukcesu. Prawnicy potrafią jednak skomplikować nawet proste sprawy
Globalna sięć WWW (czyli World Wide Web) charakteryzuje się tym, że jest hipertekstowym, multimedialnym, sieciowym (opartym na protokole TCP/IP) systemem informacyjnym, w którym współistnieją ze sobą różne (otwarte najczęściej) standardy (ogłoszone przez takie organizacje jak IETF, W3C czy ISO). Publikowane w tej sieci zasoby składają się z tak zwanych leksji, a więc z najmniejszych fragmentów hipertekstu. Ten zaś ostatni stanowi nic innego jak swoistą organizacje tych leksji, połączonych hiperłączami. W efekcie użytkownik przeglądarki, zapoznając się z internetową stroną, może podążać za dostępnymi hiperłączami (linkami), które prowadzą do innych stron internetowych w ramach tego samego serwisu - serwera lub innych zasobów dostępnych w Internecie. Linkowanie jest samym sednem istnienia sieci WWW (przynajmniej tak by się mogło wydawać). Prawnicy potrafią jednak skomplikować nawet najprostsze sprawy.
Jeśli korzysta się z utworów (tych chronionych przez prawo autorskie), na przykład na zasadzie licencji ustawowej, wówczas, zgodnie z polską ustawą, należy podać twórcę i źródło informacji. Podanie źródła informacji jest również jednym z działań, dzięki którym możemy mówiąc o staranności i rzetelności dziennikarskiej na gruncie prawa prasowego. Filozofia Internetu pozwala nam podać źródło pewnych informacji, ale jednocześnie ułatwić użytkownikom serwisu dotarcie do nich. Dlatego właśnie kontrowersje wokół stosowania linków (niezależnie czy nazwiemy je hiperłączami czy odnośnikami hipertekstowymi) są takie zajmujące.
Zastanówmy się. Czymże jest głębokie linkowanie (deep linking)? Wydaje się, że jest to podawanie odnośnika do opublikowanych w Internecie zasobów innego serwisu, przy czym wskazuje się inną stronę niż strona główna liniowanej witryny. Próbowano przeszkadzać tego typu praktykom powołując się na ochronę baz danych. Warto tu wskazać orzeczenie sądu w Paryżu, który stwierdził, że internetowe wyszukiwarka Keljob naruszyła francuskie prawo tzw własności intelektualnej, a to w ten sposób, iż prezentowała link do "głębokich" zasobów serwisu Cadremploi. Sąd uznał, iż serwis wyszukiwawczy wykorzystywał "kwalifikowaną substancję" bazy danych serwisu bez jego zgody, a to, w konsekwencji, powoduje naruszenie prawa sui generis przedstawionego we francuskiej ustawie o ochronie własności intelektualnej. Regulacje poświęcone ochronie baz danych były również podstawą innego orzeczenia, które w 2002 roku wydał sąd w Monachium. Zgodnie z nim używanie wyszukiwarki internetowej do wynajdowania artykułów opublikowanych w Internecie, a następnie kierowanie do nich użytkowników za pomocą odnośników hipertekstowych narusza prawo Unii Europejskiej (chodziło o dyrektywę o ochronie baz danych). To kolejny wyrok w toczącej się od dwóch lat sprawie przeciwko serwisowi wyszukiwawczemu NewsClub. Kroki prawne w tym przypadku rozpoczęła niemiecka gazeta Mainpost.
Stop. Tak jak kwintesencją sieci www jest stosowanie odnośników, tak ideą leżącą u podstaw sukcesu serwisów wyszukiwawczych jest kierowanie użytkowników do opublikowanych w Internecie zasobów spełniających kryteria wyszukiwawcze! Dlatego z westchnieniem ulgi powitałem informację o orzeczeniu, które zapadło w innym głośnym niemieckim procesie. Wydawca Verlagsgruppe Handelsblatt pozwał internetowy serwis wyszukiwawczy Paperboy w związku ze stosowaniem linków (żeby nie stwarzać fikcyjnych bytów pomijam w tym miejscu określenie "głębokich"), kierujących do artykułów udostępnionych w Internecie. Sprawa dotarła do Bundesgerichtshof, Niemieckiego Sądu Najwyższego, który zdecydował, że interes publiczny związany z dobrze działającym Internetem zasługuje na lepszą ochronę niż interes firmy, nawet, jeśli stosując linki pomija się reklamy prezentowane na stronie głównej serwisu, do którego się linkuje (a to się wiąże z przychodem firmy). Dlaczego tak można było orzec? Ano dlatego, że - zdaniem sądu - każdy użytkownik samodzielnie może dotrzeć do opublikowanych bez żadnych restrykcji treści wydawcy. Wystarczy, że zna URL i poda go ręcznie w odpowiednim polu przeglądarki. Tak zwane głębokie linkowanie jest jedynie technicznym odpowiednikiem takiego wpisania adresu strony. Wszystkich zaintrygowanych użytym wyżej skrótem URL muszę odesłać do dokumentów określających standardy funkcjonowania Sieci. Uniform Resource Locators (URL) opisany jest dokładnie w dokumencie RFC o numerze 1738. Przywołane stanowisko Sądu Najwyższego Niemiec opiera się na tych samych przesłankach, co wydane dwa lata wcześniej orzeczenie sądu w Rotterdamie, który odrzucił roszczenia PCM (wydawcy prasy) przeciwko serwisowi Kranten.com. Ten ostatni zamieszczał na swoich stronach (ale również za pośrednictwem list mailingowych) czołówki głównych informacji prasowych (headlines), a przy nich zamieszczał linki do artykułów opublikowanych w serwisie internetowym wydawcy. W tym przypadku sąd również uznał, że sieć linków stanowi podstawę działania Internetu.
No dobra. Wszystko się wydaje proste. Ale tylko na pierwszy rzut oka, gdyż w innej części globu, w Kopenhadze, w lipcu 2002 roku, sąd wydał wyrok, w którym zgodził się z roszczeniami Duńskiego Stowarzyszenia Wydawców Prasy w sprawie przeciwko serwisowi Newsbooster. Serwis linkował do artykułów prasowych dostępnych w Internecie, na serwerach członków stowarzyszenia. Stowarzyszenie postanowiło bronić praw autorskich swoich członków, a tzw. polityki linkowania nie pozwalały na umieszczanie głębokich linków do ich zasobów. Mówimy już o prawach autorskich. W Danii sąd wydał orzeczenie niekorzystne dla dwóch mężczyzn. Stworzyli oni stronę zawierającą linki do plików mp3 znajdujących się na innych serwerach internetowych, prowadzonych przez osoby trzecie. W ten sposób "publicznie prezentowali" nielegalne (czyli naruszające prawa autorskie) pliki z muzyką. Każdy z mężczyzn został zobligowany do zapłaty stu tysięcy duńskich koron, a to w związku z wyrządzonymi szkodami oraz tytułem zadośćuczynienia za szkody niemajątkowe. Jednak ostatnio, bo w 2004 roku, holenderski sąd z Haarlem zdecydował, że umieszczanie w serwisie internetowym linków do chronionych prawem autorskim utworów przechowywanych w plikach mp3, samo w sobie nie oznacza (na gruncie holenderskiego prawa autorskiego) publikowania tych utworów. W ten sposób sąd uznał, że działalność serwisu Zoekmp3.nl, który rozwija wyszukiwarkę plików mp3, nie narusza prawa autorskiego. Zarzuty w tej sprawie podniosła wcześniej holenderska organizacja antypiracka BREIN. Przywołując polską ustawę trzeba zauważyć, że utworem rozpowszechnionym jest taki utwór, który za zezwoleniem twórcy (to ważne) został w jakikolwiek sposób (to również ważne) udostępniony publicznie. To o takich właśnie utworach mówi polska ustawa stwierdzając, że można z nich korzystać bez zezwolenia twórcy, w zakresie własnego użytku osobistego. No a co z wyszukiwarkami? Czy naruszają prawo autorskie? Odpowiedzi na to pytanie udzielił w 2001 roku regionalny sąd w Kolonii, który w dwóch orzeczeniach stwierdził, iż operator wyszukiwarki przeszukującej internetowe wydania gazet, oraz udostępniającej linki do pełnych wersji artykułów prasowych (bez przechodzenia przez stronę główną serwisu wydawnictwa), nie narusza prawa autorskiego wydawnictw.
Ale co zrobić, gdy odpowiednio wykorzystane linki w powiązaniu z inną techniką tworzenia stron internetowych, a więc z zastosowaniem ramek (frame), może powodować, że w jednym oknie przeglądarki znajdzie się serwis linkujący oraz elementy serwisu, do którego się linkuje? Może tu dojść do naruszenia integralności utworu (a takim utworem jest strona internetowa). W 2001 roku sąd w Hamburgu stwierdził, że pozwany narusza prawa autorskie powoda przez linkowanie do jego strony w ten sposób, że zawartość strony powoda wyświetlana była w ramkach właśnie. Zdaniem sądu "pobieranie" słownika z serwisu zewnętrznego i prezentowanie go w ramach własnego systemu stanowi powielanie, a to wymaga zgody uprawnionego, nawet jeśli dotyczy wyszukania pojedynczego hasła. Prawdą jest, że powód poprosił o link ze strony pozwanego, jednakże chodziło mu o reklamę, a to nie uzasadnia traktowania takiej prośby jako zgodę na framing. W innej sprawie okręgowy sąd w Hamburgu zdecydował w 2000 roku, że link pomiędzy dwoma stronami www zastosowany w taki sposób, że strona, do której ten link prowadzi, pojawia się w ramce, narusza prawa autorskie jeśli zawartość strony "podlinkowanej" można zakwalifikować jako bazę danych w myśl niemieckiego prawa autorskiego. Sąd uznał, że proceder ten wykracza poza zakres generalnej zasady, wedle której twórcy internetowych stron godzą się na dostęp do ich zasobów za pośrednictwem linków prowadzących z innych stron internetowych.
Stosowanie ramek nie jest już rekomendowane przez współczesne standardy tworzenia zasobów internetowych, jednocześnie przed takim linkowaniem można się uchronić. Wystarczy umieścić w treści strony kawałek kodu, który będzie sprawdzał, czy ktoś nie próbuje załadować naszej strony do ramki istniejącej w jego serwisie. Jeśli tak - linkowana strona otworzy się w nowym oknie. Widać z tego, że twórca strony ma wpływ na sposób, w jaki jego witryna będzie prezentowana po użyciu hipertekstowego odnośnika.
Wydaje się, że uporaliśmy się z ochroną baz danych oraz prawem autorskim. To jednak nie wyczerpuje wszystkich możliwości naruszenia prawa. Co począć z ochroną znaków towarowych? Sąd okręgowy w Monachium spróbował odpowiedzieć na to pytanie w 2000 roku uznając, że firma udostępniająca wyszukiwarkę internetową nie jest odpowiedzialna za naruszenie prawa chroniącego znaki towarowe w ten sposób, że w wynikach wyszukiwawczych pojawił się link do strony www prowadzonej przez osobę trzecią. Może jednak dojść do naruszenia takiego prawa w przypadku innych linków. Sąd stwierdził, że w przypadku wyników wyszukiwania firma nie ma wpływu na wyniki wyszukiwania i nie jest w stanie przeglądać wyników wyszukiwania pod kątem potencjalnych naruszeń prawa o znakach towarowych. Wniosek z tego taki, że jeśli mamy wpływ na stosowanie odnośników - możemy być też odpowiedzialni za naruszenie praw do znaku towarowego. Jednak rok później sąd w Schleswig stwierdził, iż prywatny operator witryny nie jest odpowiedzialny za naruszenia uprawnień wynikających z ochrony znaków towarowych, oraz linkowanie do komercyjnych zasobów innych podmiotów nie narusza prawa autorskiego. Naruszenie uprawnień ze znaków towarowych może być również uznane za delikt nieuczciwej konkurencji. Przyjrzyjmy się zatem orzeczeniom związanym z kolejną gałęzią prawa. Znów są niemiecki i rok 2001. Przenieśmy się do Brunszwik. Tamtejszy sąd stwierdził, iż pod rządami niemieckiej ustawy dotyczącej świadczenia usług teleinformatycznych dostawca usług internetowych nie jest odpowiedzialny za umieszczanie linków, o ile informacja dostępna po użyciu linku jest informacją źródłową (czyli nie jest skopiowana, jest udostępniona przez uprawnione podmioty, które prezentują tę informację na swoich serwerach). Kluczowe jest też stwierdzenie, że zewnętrzne pochodzenie tej informacji jest oczywiste (to czytelne nawiązanie do opisanego już frameingu). W bardziej stanowczym orzeczeniu z 2001 roku sąd okręgowy w Hamburgu stwierdził, że link prowadzący do stron konkurenta narusza tamtejszą ustawę o przeciwdziałaniu nieuczciwej konkurencji. Sąd nie przychilił się do argumentacji obrony, wedle której z natury Internetu wynika przyzwolenie każdego wydawcy internetowego na umieszczanie linków do prezentowanych przez niego w Internecie treści. Orzeczeń sądowych w tym zakresie było zresztą nieco więcej, ale zlituje się niniejszym nad zdezorientowanym czytelnikiem, dając mu sposobność do samodzielnego wyszukania kolejnych.
Czy internetowy wydawca może jednostronnie narzucić internatom sposób, w jaki ci odsyłają do jego zasobów? Tym retorycznym pytaniem pragnę przejść do zasygnalizowanych już, tzw. polityk liniowania. Serwis National Public Radio (NPR) ogłosił nagle, że ktokolwiek chce podlinkować strony NPR musi poprosić o pisemne zezwolenie. Po nagłej fali krytyki NPR zmieniło "zasady linkowania". W odpowiedzi na przywołaną wyżej decyzję sądu w sprawie serwisu Newsbooster (zakazującej głębokiego liknowania) profesor prawa David E. Sorkin z The John Marshall Law School w Chicago uruchomił serwis Don't Link to Us! - Dontlink.com. W serwisie (o podtytule Stupid linking policies - czyli "głupie polityki linkowania") znalazły się linki do tych serwisów internetowych, które w swoich politykach linkowania zabraniają linkowania do nich (w szczególności głębokiego linkowania). W 2002 roku na stronie, której autorem był Chris Raettig, pojawił sie link do zasobów KPMG. KPMG wysłało do autora strony list, w którym stwierdza, że umieszczenie na jego stronie linku do zasobów tej firmy badawczej może sugerować, iż obu wydawców łączy jakaś formalna umowa, co jednak faktycznie nie miało miejsca. KPMG stwierdziło w liście, że do momentu, w którym taka umowa (zgodna z "Web Link Policy" KPMG), nie zostanie zawarta - Raettig powinien usunąć link do stron firmy. Dwudziestodwuletni Raettig odesłał list z informacją, że polityka linkowania jego organizacji nie przewiduje zawarcia takiej umowy... Na marginesie warto wspomnieć, że to właśnie w polityce linkowania wspomnianego wyżej serwisu Dontlink.com znalazły się satyryczne postanowienia, zgodnie z którymi prof. Sorkin linkował do serwisów, które właśnie sobie tego nie życzą.
Da się przygotować serwis internetowy w taki sposób, by nie było możliwe podlinkowanie jego zasobów z pominięciem strony głównej (czymkolwiek taka "główna" strona jest). Coraz powszechniejsze są również serwisy, które pobierają opłaty za przeglądanie swoich archiwów. W takich przypadkach ich "głęboko" umieszczone zasoby są zabezpieczone na przykład specjalnymi hasłami dostępowymi. Jeśli nie stosuje się takich zabezpieczeń (jak np. htaccess) nie można mieć do innych pretensji, gdy ktoś domyśli się, że dany zasób znajduje się na jego serwerze. Tu warto przywołać działania szwedzkiej firmy Intentia International. Firma, co prawda, umieściła na na swoim serwerze pewien raport finansowy, ale w taki sposób, że nie był on dostępny przez zwykłe "przeklikanie się" do niego ze strony głównej serwisu. Aby do niego dotrzeć należałoby teoretycznie znać URL dokumentu. Czasem jednak można się domyśleć jak taki adres powinien wyglądać, a to rozumując w sposób następujący: raport pierwszego kwartału znajduje się pod adresem raport_1, raport drugiego kwartału zaś pod adresem raport_2. Pod jakim adresem będzie raport trzeciego kwartału? Tak czy inaczej - szwedzka spółka postanowiła pozwać Reutersa, oskarżając pracowników tej agencji o hacking!
Znane są decyzje sędziów (tak było w Indiach i chodziło o serwis Rediff.com), zgodnie z którymi umieszczenie w ramach serwisu internetowego linków do innych zasobów opublikowanych w Internecie może być uznane za rozpowszechnianie pornografii. Są też orzeczenia związane z przekierowaniem użytkowników Internetu (a więc użyciem pewnej odmiany linku) do serwisu ford.com po odwiedzeniu innego serwisu internetowego dostępnego pod obraźliwą dla firmy domeną Zainteresowanych odsyłam do sprawy Ford Motors Company v 2600 Enterprises & Ors (Case No 01-CV-DT - ED Michigan, 20 December 2001). Nawet w Polsce internauci bawili się systemami wyszukiwawczymi pozycjonując na pierwszym miejscu w wynikach wyszukiwawczych linki do stron internetowych niektórych posłów. Problem w tym, że szukanym słowem uruchamiającym subtelny mechanizm było słowo "debil" lub "kretyn". Ten dość długi felieton pełen jest odwołań do wydanych na świecie wyroków związanych ze stosowaniem linków. Na koniec przywołam jeszcze jeden. Oto w 2002 roku sędzia federalny z Nowego Jorku stwierdził, że patent firmy British Telecommunications Inc. nie dotyczy hiperlinków! To kończyło pewien epizod dotyczący hipertekstowych odnośników, której przyglądał się cały świat. Cóż. Jeśli ktoś chciałby umieścić link do tego felietonu - proszę czuć się do tego uprawnionym.
- Login to post comments
Piotr VaGla Waglowski
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>
Czyli można dawać linki do
Czyli można dawać linki do youtube'a czy nie można? :)
A co z google i innymi
A co z google i innymi wyszukiwarkami, na ktorych po wpisaniu odpowiednich wyrazen, bez trudu znajduje sie link do niezbyt legalnych rzeczy... oni tez lamia prawo? czy jednak nie gdyz tylko liknuja strony? Jezeli nie to czym sie rozni wyszukiwarka globalna, od tej z zawezonym polem dzialania do plikow powiedzmy mp3 [nie wszystkie sa w koncu nielegalne]...