społeczeństwo

UE na temat "narzędzi hackerskich", IP spoofingu, odpowiedzialności osób prawnych

Komisja Wolności Obywatelskich, Sprawiedliwości i Spraw Wewnętrznych (LIBE) Parlamentu Europejskiego głosowała niedawno nad propozycjami związanymi z przepisami karnym dot. przestępczości komputerowej. Zgodnie z propozycją: za ataki na systemy teleinformatyczne będzie w Unii groziła kara pozbawienia wolności do dwóch lat. Latem czeka nas zatem interesująca dyskusja na ten temat na forum Parlamentu. W ramach niej zobaczymy, jak europejski prawodawca podejdzie do regulacji IP spoofingu, przygotowywania i dystrybucji "narzędzi hackerskich", itp. Tu też będą propozycje dotyczące odpowiedzialności producentów oprogramowania i dostawców systemów IT za ich produkty oraz działania (i przypuszczam, że nagle paru producentów oprogramowania zainteresowało się tą notatką, skoro do tej pory zawsze wszędzie pisali w licencjach, że nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za działanie ich kodu).

Społeczna inwentaryzacja: "Tu jest OK"

W ramach "przejmowania państwa" i społecznej inwentaryzacji zasobów rządowych przeglądane są różne adresy domenowe (i sprawdzane są różne "serwisy") utrzymywane w infrastrukturze teoretycznie kontrolowanej przez rząd. Wychodzą niekiedy ciekawe sprawy. Weźmy taki "serwis", który znajduje się pod adresem https://ogloszenia.kprm.gov.pl. Jego jedyną treścią jest komunikat "Tu jest OK". Oczywiście wydaje się, że akceptowalną społecznie reakcją obywatela na taki serwis może być gromkie: "WTF?", ale można też sprowokować rząd do tego, by na poważnie i systematycznie wziął się za te różne przejawy "informacyjnego pączkowania".

Przejmujemy państwo: konsultacje publiczne w "roju"

Załóżmy przez chwilę, że istnieje już jeden serwis rządowy do przeprowadzania konsultacji publicznych (w rzeczywistości trwają prace nad przygotowaniem pilotażu takiego serwisu). Załóżmy, że on już działa (będzie stał na Drupalu), wyszedł z fazy pilotażu, legislatorzy - za pomocą dedykowanej aplikacji publikują tam ustrukturalizowane dane, serwis udostępnia API. Zastanawiam się, co - poza korzystaniem z takiego serwisu - mogliby z takimi danymi zrobić obywatele. W dzisiejszych dniach mówi się wiele o "roju", o rozproszonej świadomości, która w swej masie jest mądrzejsza niż poszczególne jednostki indywidualnie. Zastanawiam się, jak zarządzać rojem w rozproszonych (jeśli chodzi o źródła interakcji, ale zintegrowanych - jeśli chodzi o nadającą się do importowania i eksportowania strukturę danych) konsultacjach publicznych.

Transportoid vs. MPK Kraków

Transportoid to serwis oferujący mobilny rozkład jazdy na telefony komórkowe z systemem Android i Windows Phone. Wydawcą serwisu Transportoid jest FTL Software Tomasz Zieliński. Obserwuję ten serwis od dawna i uważam, że to ciekawy przykład komercyjnych działań w sferze ponownego wykorzystania informacji z sektora publicznego (re-use). Kiedy zatem na zlecenie Komisji Europejskiej przygotowywano raport na temat oceny różnych modeli dostarczania oraz odpłatności za PSI w Europie, a twórcy raportu poszukiwali informacji z polskiego rynku - wskazałem ten właśnie serwis. Został on uwzględniony w raporcie jako przykład polskiego re-use. Tym razem jednak chciałbym zasygnalizować zmagania prawne wydawcy serwisu Transportoid z Miejskim Przedsiębiorstwem Komunikacyjnym S.A. w Krakowie.

"Obywatel", "każdy", próba odebrania organizacji prawa dostępu do informacji publicznej w Płocku

"Prawo do informacji określone w art. 61 Konstytucji odnosi sie wyłącznie do obywateli. Gdyby ustawodawca chciał przyznać wszystkim prawo do informacji mocą art. 61 Konstytucji, wówczas zrobiłby to stosując słowo "każdy" zamiast słowa "obywatel" (vide glosa do wyroku NSA z dnia 5 grudnia 2001 r. II SA 155/01)"

Wyszukiwarki i serwisy społecznościowe - dwie rekomendacje Rady Europy

W trakcie 1139. posiedzenia Komitetu Ministrów Rady Europy, które odbyło się 4 kwietnia 2012 r.) przyjęto dwie rekomendacje dotyczące praw człowieka: o ochronie praw człowieka w związku z funkcjonowaniem serwisów społecznościowych oraz o ochronie praw człowieka w związku z funkcjonowaniem wyszukiwarek.

Konsultacje publiczne: moja "warsztatowa" agenda

Mierzi mnie nazwa "Kongres Wolności w Internecie". Nie wiem skąd się wzięła, ale trąci PR-em na kilometr. Odpowiedzią na taką nazwę może być tylko hasło: "kiedy rząd organizuje kongres wolności, to wiedz, że coś się dzieje". I takie hasło w Sieci się pojawiło. Nie byłem na zorganizowanym w Centrum Kopernika kongresie (w zapowiedziach imprezy nazywanego debatą „Co po ACTA” - ta nazwa, jak uważam, jest lepsza), ponieważ byłem w tym czasie na konferencji większej i dla mnie istotniejszej - na PLNOG Meeting. Ponieważ, tak jakoś wyszło, biorę udział w dyskusji o ACTA od początku, oczywiście wysłuchałem i obejrzałem materiały dostępne po tym wydarzeniu w Sieci. Mam na temat tamtych "obrad" swoje własne zdanie, chociaż nie wiem, czy tak jak ja śledzę różne dyskusje robią to również inni. Nie byłem, więc ciężko mi być kontynuatorem "kongresu". Ale zgodziłem się współprzewodniczyć jednemu z organizowanych przez MAiC "warsztatów", ponieważ chcę taką możliwość wykorzystać do zrobienia czegoś ważnego, co - jak jestem o tym przekonany - jest do zrobienia. Oczywiście dyskusja o modelach biznesowych, o prawie własności intelektualnej, etc., jest ważna, ale uprzejmie proponowałbym zakończyć z próbami stwarzania wrażenia, że władze publiczne są gospodarzami tych dyskusji. Jeśli miałyby być - powinny wiedzieć, co jest do zrobienia i to zrobić. Organizowanie debat świadczy o tym, że nie wiedzą. Pogódźmy się z tym faktem i idźmy dalej. Uważam, że trzeba w Polsce stworzyć fundamenty dla systemu konsultacji publicznych (by zarówno obywatele mogli sygnalizować władzom czego oczekują, jak i po to, by władze wiedziały, jakie są oczekiwania społeczne). Trzeba położyć kamień węgielny pod dalsze prace. Taką agendę chcę realizować w ramach zapowiedzianych warsztatów, ale taki "warsztat" to tylko kolejne narzędzie do realizacji tej agendy. Bez "warsztatów" i tak bym starał się to robić.

Nowego projektu jeszcze nie ma, ale pojawiło się zaniepokojenie o regulację ciasteczek

No tak. Zastanawiam się, czy ktoś z dziś oburzonych pogłoskami o tym, że w kolejnej odsłonie projektu nowelizacji ustawy Prawo telekomunikacyjne będą regulacje opt-in w stosunku do plików cookies, był łaskaw wysłać swoje stanowisko/uwagi w niedawnych konsultacjach tego tematu, organizowanych przez MAiC. Zakładam, że nie. Zakładam również, że wiele osób dziś rwących sobie włosy z głowy na myśl o tym, że przed "zasadzeniem ciasteczka" trzeba będzie (być może, bo przecież projektu z takimi regulacjami jeszcze nie widziałem w BIP ministerstwa) prosić o uprzednią zgodę użytkowników, nie czytało nawet projektów poddanych konsultacjom. Cookiesy i pomysły na opt-in związane są z wcześniejszymi przepisami europejskimi (pisałem o tym w serwisie, gdy relacjonowałem prace nad Pakietem telekomunikacyjnym). No cóż. Ale przecież nie ma obowiązku czytania wszystkiego, co dotyczy przyszłych regulacji internetu. Tylko błagam: nie miejcie potem pretensji do innych, że nie wiedzieliście, nie zauważyliście, było nudne, albo było za długie, więc nie przeczytaliście, a nawet jak przeczytaliście, to nie chciało wam się wysłać opinii.

Sielankowo o jednolitym systemie patentowym (proszę wybaczyć, że znów tytuł nie jest krzykliwy)

29. lutego odbyło się posiedzenie sejmowej Komisji Innowacyjności i Nowych Technologii, w czasie którego Komisja rozpatrzyła informację Ministra Gospodarki o systemie jednolitego patentu oraz o Jednolitym Sądzie Patentowym w ramach Unii Europejskiej. Założenia są fajne - jednolity sąd ma ujednolicić orzecznictwo. Orzecznictwo będzie skuteczne na terenie wszystkich państw - stron porozumienia. W wystąpieniu przedstawiciela Ministerstwa Gospodarki ani słowem nie wspomniano nic o patentowaniu oprogramowania (co w Polsce - zgodnie z ustawą - nie może mieć miejsca). Ale pojawiają się głosy, że taki "jednolity patent" i tworzone właśnie otoczenie prawne dla jego działania, wepchnie Europę w objęcia patentowalności oprogramowania, algorytmów, metod biznesowych. Warto się przyglądać sprawie.

Z upływem roku, w którym obchodzimy 70. rocznicę śmierci Janusza Korczaka, jego dzieła powinny przejść do domeny publicznej

Uchwałą z dnia 16 września 2011 r. Sejm Rzeczypospolitej Polskiej ustanowił rok 2012 Rokiem Janusza Korczaka. W uchwale napisano, że w 2012 r. przypada siedemdziesiąta rocznica Jego śmierci. Zgodnie z zasadą ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych prawa autorskie do dzieł wygasają z upływem 70 lat od śmierci twórcy. Korczak zginął w komorze gazowej obozu zagłady w Treblince, do końca towarzysząc swoim małym podopiecznym. Źródła nie są zgodne, czy stało się to piątego, czy szóstego sierpnia 1942 r. Co do roku są zgodne. W 1951 roku sąd w Lublinie postanowił ponoć, że jeżeli nie da się ustalić dokładnej daty śmierci danej osoby podczas wojny, to uznaje się ją za zmarłą w rok po zakończeniu wojny. Tymczasem prawa do dzieł Korczaka przeszły na Skarb Państwa (gdyż nie pozostawił on po sobie innych spadkobierców). Potem nieodpłatnie przekazano je Instytutowi Książki. Ten zaś zawarł umowy z wydawcami. Dziś twierdzi, że prawa autorskie do dzieł Korczaka, właśnie ze względu na wyrok sądu w Lublinie, wygasną dopiero w styczniu 2017 roku. Instytut twierdzi, że "będzie elastyczny", ale nie o elastyczność chodzi. Jeśli w tym roku obchodzimy 70 lecie śmierci Korczaka (uchwała Sejmu RP), to 1 stycznia 2013 roku jego dzieła powinny przejść do domeny publicznej. Niezależnie od tego, czy ktoś z kimś zawarł taką lub inną umowę. Chętnie poznam odpowiedź na interpelację poselską, którą w tej sprawie złożyła do Ministra Skarbu oraz Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego posłanka Anna Grodzka.