Zapowiada się zatem, że "dostęp do informacji publicznej po polsku" trafi do Strasburga
Jakiś czas temu sygnalizowałem, że Stowarzyszenie Liderów Lokalnych Grup Obywatelskich, w ramach którego działa m.in. Pozarządowe Centrum Dostępu do Informacji Publicznej, uzyskało wyrok Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie (sygn. akt II SAB/Wa 295/11), z którego wynika, że korespondencja mailowa doradców Premiera jest informacją publiczną. Dziś w tej sprawie orzekał Naczelny Sąd Administracyjny i przychylił się do skargi kasacyjnej Prezesa Rady Ministrów, chociaż... Nie do końca wiadomo, na jakiej podstawie, gdyż powody uchylenia wyroku sądu niższej instancji nie były tymi, które w skardze kasacyjnej premiera były przedstawione. SLLGO komentuje, że wyrok NSA "sankcjonuje znane powszechnie działanie legislacyjne określane pojęciem "lub czasopisma"". Zamierza złożyć skargę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Zapowiada się ciekawie.
Notatkę na temat dzisiejszego wyroku znaleźć można na stronach SLLGO, pt. NSA przesądził, że obywatele nie muszą wiedzieć jak tworzone jest prawo. Jest tam też link do wcześniejszego wyroku Wyrok WSA w Warszawie, sygn. II SAB/Wa 260/11, a także link do skargi kasacyjnej Prezesa Rady Ministrów (PDF).
Trzeba będzie poczekać na uzasadnienie wyroku. Na razie mamy tylko relację z jego ogłoszenia, a w niej czytamy:
Sędzia sprawozdawca Irena Kamińska stwierdziła, że maile, które są przedmiotem korespondencji prowadzonej w ramach nowelizacji ustawy o dostępie do informacji publicznej nie stanowią informacji publicznej gdyż, nie mają "statusu formalnego". Według niej mają charakter roboczy i jako takie stanowią dokumenty wewnętrzne. Prezes Rady Ministrów w ogóle nie poruszył tej kwestii w treść skargi kasacyjnej, a powołał się w niej na aspekty proceduralne w ewentualnym procesie udostępnienia informacji na skutek rozstrzygnięcia WSA w Warszawie.
Skoro informacja publiczna to "każda informacja w sprawach publicznych", zaś ustawodawca i ustrojodawca nie uznał za celowe rozróżniania informacji publicznej na materiały robocze i inne, to lektura uzasadnień wyroków, w których sądy administracyjne wprowadzają takie rozróżnienia jest bardzo interesująca. Wydaje się, że takie wyroki zapadają właśnie wówczas, gdy wnioski o dostęp do informacji publicznych dotyczą najważniejszych organów państwowych - Prezydenta, Premiera, etc. Ja na temat "materiałów roboczych" wypowiedziałem się w tekście Nie ważne, że "robocza" lub "wewnętrzna" - chcę poznać informację publiczną, w którym komentowałem wyrok NSA sygn. I OSK 1550/11.
Sprzeczności w orzecznictwie sądów administracyjnych na temat dostępu do informacji publicznej w kuluarach dyskusji publicznej nazywane są "huśtawką orzeczniczą". Tu nie tylko można kierować wzrok w stronę Strasburga. Jest jeszcze Rzecznik Praw Obywatelskich, który - zgodnie z regulacjami tego urzędu - podejmuje działania, których celem jest zapewnienie jednolitości orzecznictwa sądowego. Być może zatem RPO również podejmie tu działania...
SLLGO w swojej notatce, w której zapowiada możliwość skierowania teraz sprawy do Trybunału Praw Człowieka, powołuje się na sprawę TASZ przeciwko Węgrom. Materiały na temat tamtej sprawy można znaleźć również w tym serwisie: Odmowa udzielenia informacji organizacji pozarządowej stanowi naruszenie art. 10 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. Trybunał uznał wówczas, że wolność prasy realizowana jest nie tylko przez media, ale również przez organizacje pozarządowe, które mogą inicjować debatę publiczną w istotnych dla obywateli sprawach.
A w komentarzach i opiniach, które od czasu do czasu formuję w debacie, wyrok w sprawie Társaság a Szabadságjogokért v. Hungary (no. 37374/05) dodatkowo uzupełniam o tezę, że te prawa, które przysługują organizacji pozarządowej, wobec demokratyzowania się mediów musza przysługiwać również każdemu obywatelowi z osobna. Każdy z obywateli (nie tylko ten, wyposażony w serwis internetowy lub konto w serwisie społecznościowym) może dziś być jednoosobową "organizacją strażniczą" i jednoosobową "redakcją".
Tymczasem wyrok ma też praktyczne znaczenie w rozpoczętej przez MAiC dyskusji na temat dostępu do informacji publicznej. Jeśli mielibyśmy debatować o zmianach niedawno zmienionych przepisów (w tym związanych z poprawką Rockiego, która potem została uznana przez Trybunał Konstytucyjny za wprowadzoną bezprawnie), to warto się wcześniej dowiedzieć w szczegółach, jak przebiegał proces legislacyjny dot. tamtych nowelizacji. Byłem blisko tamtego procesu. Dyskusja była prowadzona w różny sposób, w tym na społecznych listach dyskusyjnych. Był to też element tego procesu, w którym obywatele uświadamiali przedstawicielom rządu, że to nie rząd buduje społeczeństwo informacyjne, tylko to społeczeństwo informacyjne już nadeszło i przygląda się teraz pracy rządu.
Oczywiście rozumiem - podobnie jak w sporze Fundacji ePaństwo z Pierwszym Prezesem Sądu Najwyższego - że administracja publiczna po prostu nie jest logistycznie gotowa na to, by być w pełni przejrzysta. Broni się rękami i nogami przed tym, by udostępniać informacje publiczne, o które wnioskują obywatele. Wie, że jedne czy drugi przypadek skutecznego wyszarpnięcia informacji spowoduje lawinę oczekiwań. Tutaj trzeba podejmować decyzje systemowe i dlatego z nadzieją patrzymy na to, co dzieje się w sądach powszechnych. Ministerstwo Sprawiedliwości - jak się wydaje - zrozumiało, że nie można zatrzymać tego, że ludzie domagają się dostępu do orzeczeń. Minister Gowin i Minister Gołaczyński wprost to powiedzieli na niedawnej konferencji prasowej, w której i ja sam uczestniczyłem w roli "społecznego komentatora" (por. Kolejny krok na drodze udostępniania orzeczeń sądów w internecie).
Administracja publiczna w swej masie to gigantyczna struktura, obarczona też - przez swoją wielkość i skomplikowane relacje wewnętrzne - sporą inercją decyzyjną. Administracja publiczna to też spora liczba urzędników, którzy znaleźli tam zatrudnienie i mają pewnie własne interesy korporacyjne. Nie da się - wiem to na pewno - pstryknąć palcami i sprawić, by nagle wszystko zaczęło działać jak w zegarku. Jest wiele takich miejsc, w których brak przejrzystości daje pracownikom administracji publicznej pewne poczucie braku stresu.
Z drugiej strony mamy teraz w informatyzacji gigantyczną aferę korupcyjna, z którą Minister Boni musi się zmagać. Tam wielkim problemem dla administracji są pieniądze unijne, które trzeba będzie wyjąć z własnej kieszeni.
Być może stresowanie państwa jest jedną z metod, które sprowokują to państwo do szybszej zmiany? Sam nie wiem. Wiem natomiast, że przeciwdziałanie procesom doprowadzania do przejrzystości publicznej może być jedynie grą na czas. Tego nie da się zatrzymać. Można jedynie kupić sobie chwilę lub dwie. Dlaczego? Dlatego, że społeczeństwo informacyjne może być też definiowane w ten sposób, że w coraz większej masie informacji i możliwości ich pozyskiwania, przetwarzania i publikowania - coraz mniej miejsca na "tajemnice". A i prace "niepokornych kosmitów", np. takie, które opisałem dziś w tekście Narzędzia do monitorowania państwa - tkamy "szarą sieć" społecznej kontroli, wcale nie pomogą władzy w rozgrywaniu piłek w sposób niejasny, nieformalny, pozaproceduralny.
Wracając do sprawy SLLGO - zapowiada się interesujący wyrok Trybunału Praw Człowieka, ale najpierw przeczytajmy uzasadnienie wyroku NSA w sprawie maili.
- Login to post comments
Piotr VaGla Waglowski
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>
Anonimizacja
Ciekawa kwestia jest związana z uzasadnieniem wyroku - jest tam wspomniane o "Ministrze M.B.". Zastanawia mnie dlaczego nazwisko Pana Ministra (mogę się domyślać, którego) zostało zanonimizowane - przecież pełni on funkcje publiczne i jest osobą publiczną...
Słusznie
To ważny przykład w dyskusji o anonimizacji, dlatego postanowiłem zrobić Demotywator:
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination
anonimizacja
W sumie mało brakuje, żeby zamiast Rady Ministrów, było R. M.
Być może odpowiedź na
Być może odpowiedź na moje pytanie jest w tym wyroku WSA (nie znam go), ale jaka konkretnie "informacja" znajduje się w mailach urzędników Premiera? Może zabierzmy jeszcze maile sędziów i posłów? Nie obawia się Pan Vagla że zaszliśmy za daleko ?
Dobry pomysł
Czy to ważne jaka tam jest "informacja"? To chyba bez znaczenia, chodzi o zasadę. Przecież ustawa nie wymaga od obywatela określenia po co mu ta informacja, więc obywatel teoretycznie z czystej fanaberii może sobie zażyczyć informacji dowolnej (oczywiście w ramach ustawy).
Co do maili sędziów i posłów, to bardzo ciekawy pomysł. Jeśli się dobrze zastanowić, to czemu nie? Wiem, że ciężko to niektórym przetrawić, ale firma w której się pracuje nie jest prywatnym folwarkiem. Prywatnych maili w służbowej poczcie być nie powinno. Służbowe tajemnicą być nie powinny. No i pytanie: czy obywatele płacąc podatki nie są po części pracodawcami urzędników? Ja w każdym razie nie widzę przeciwwskazań aby obywatele kontrolowali jak pracują urzędnicy. Oczywiście jest coś takiego jak dokumenty poufne lub tajne. Ale oczywiście to chyba nie w przypadku zwykłego e-maila.
Ważne i nieważne. Ważne,
Ważne i nieważne. Ważne, bo zgodnie z definicją ustawową, informacja publiczna to każda informacja o sprawach publicznych. Nieważne, bo ten sam sąd, który wydał ten wyrok, wielokrotnie uznawał w zasadzie contra legem, że informacją publiczną jest każda sprawa wytworzona lub odnosząca się do organów władzy publicznej.
Czyli zgodnie z definicją ustawową, te maile mogą być informacją publiczną. Zgodnie z bogatym orzecznictwem NSA - są taką informacją. I mamy tu dwa problemy:
a) sąd, który orzeka w kompletnie nieprzewidywalny sposób, w zależności od składu (mówił o tym niedawno dr Sibiga na jednej z konferencji),
b) sąd, który orzeka sprzecznie z prawem definiując informacje publiczną.
Takie to mamy w Polsce problemy z informacja publiczną ;-)
Watpliwosci przemawiaja na rzecz dostepu.
Nie mozna definiowac informacji publicznej jedynie w oparciu o ustawe o dip, w oderwaniu od art. 61 Konstytucji RP.
NSA w uzasadnieniu wyroku NSA z dnia 2 lipca 2003 r. wskazal ze „ogólną zasadą wynikającą z art. 61 Konstytucji RP, jest dostęp do informacji. Wszelkie wyjątki od tej zasady winny być formułowane w sposób wyraźny, a wątpliwości winny przemawiać na rzecz dostępu.”
dyrektywa
No i jest jeszcze dyrektywa o re-use, która obejmuje wszystkie dokumenty będące w posiadaniu organów sektora publicznego.
Przypomnijmy
Przypomnijmy, że chodzi o dyrektywę, której podejście regulacyjne jest przedmiotem krytycznej oceny wewnątrz organów Unii i zaproponowano jego reformę w duchu "większej otwartości".
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination
To może więc pora i czas
To może więc pora i czas zmienić ustawę o dostępie do informacji publicznej ;-)
I wykreślić
I wykreślić z niej rozdział 2a? To zaproponowałem w czasie ostatniego spotkania "Okrągłego stołu" ministrowi Boniemu.
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination
Nie przesadzajmy.
Myślę, że należy tutaj rozróżnić informację w sprawach publicznych, od informacji w ogóle nawet, jeżeli jest wytworzona przez urzędnika.
SMS (ale również i mail) napisany przez urzędnika do własnej żony na temat wieczornego obiadu kategorycznie nie jest informacją w sprawach publicznych wobec czego nie podlega udostępnieniu na podstawie ustawy. I nie jest ważne przez kogo ta informacja została wytworzona, a ważne jest to, czy jest w sprawie publicznej.
Oczywiście można twierdzić, że to źle, że urzędnik pisze prywatne maile, ale nie czyni ich to od razu informacją publiczną. Uważam, że takie maile po prostu nie powinny być udostępniane, bo nie ma do tego żadnych podstaw prawnych.
I jednak pracodawcami urzędników nie jesteśmy mimo, że chcielibyśmy tak być traktowani. To do przełożonych urzędnika należy upewnienie się, że urzędnicy nie wysyłają prywatnych maili w pracy, bądź też do tych samych przełożonych należy zgoda na tego typu praktyki, bo jak wszyscy wiemy jest to typowe i w ograniczonym zakresie oczywiste.
Tutaj też jest moim zdaniem problem z udostępnianiem informacji w ogóle. Jeżeli prosimy o dokument konkretnie go określając, to musimy wiedzieć, że jest on w posiadaniu urzędu. Jeżeli prosimy o zbiór dokumentów nie potrafiąc konkretnie ich wyliczyć (typu wszystkie maile) to urzędnicy muszą przeprowadzić rodzaj kwerendy, żeby sklasyfikować które dokumenty są związane z zapytaniem i podlegają udostępnieniu, a które nie, co oczywiście wiąże się z tym, że o niektórych dokumentach po prostu nigdy nie będziemy mieli szansy się dowiedzieć, jeżeli tylko urzędnik nie zechce ich udostępnić, albo autorytarnie nie uzna, że odpowiadają na konkretne zapytanie.
Służbowa poczta to nie prywatny folwark
Nikt nie wspominał o cenzurowaniu poczty urzędnikom. E-mail czy SMS do żony niech urzędnik sobie pisze z prywatnego maila czy komórki po godzinach albo w przerwie na jedzenie - to nie nasza sprawa. Nikt zresztą nie chce ich też czytać, po co to komu? Tzn to może być jakiś problem, ale jest to problem danego urzędnika i jego przełożonego (koszt wysyłania prywatnych SMSów z komórki służbowej oraz ewentualnego archiwizowania prywatnych maili wraz z pocztą służbową są wymierne i pokrywa je w tym wypadku urząd). Czyli mówiąc krótko prywatne maile nie powinny być oczywiście udostępniane, ale też na służbowej poczcie urzędnik nie powinien ich właściwie posiadać. A jeśli ma to przełożony powinien go co jakiś czas skontrolować i przywołać do porządku. Bo służbowa poczta to nie prywatny folwark, służy do służbowej korespondencji. Oczywiście nikt nie zamierza robić przeszukania. To raczej urzędnik powinien zastanowić się, które maila mają związek z daną sprawą i je udostępnić. A jeśli coś pominie? W tym miejscu chyba trzeba się też wykazać pewnym zaufaniem do urzędnika, ma obowiązek więc niech robi swoją pracę rzetelnie. Zresztą na tym etapie nie o to chodzi jak skontrolować tylko jak dostać interesując obywatela dokumenty.
@incognitus anonimitus
Pracuję w korporacji i mój szef może przeglądać moje SŁUŻBOWE maile, rozmowy etc
Ja czuję się pracodawcą urzędników i chcę wiedzieć czy płacę im za ich pracę czy lenistwo, czy znają się na tym czym się zajmują czy nie.
A można było od samego początku prościej i skuteczniej.
Witam.
Gdyby urzędy stosowały się ściśle do przepisów K.P.A., to byłby tylko jedyny adres e-mail urzędu jako Kancelaria! A wtedy wszystko co wychodziłoby tym kanałem byłoby materiałem, który odzwierciedlałby pracę urzędu. A tak, moda na publicznie dostępne w sieci adresy e-mail urzędników, powodują że informacje publiczne wychodzą z urzędu dowolnymi drogami. Powołane ePUAP-u miało zapewne na celu, uporządkowanie swobody użytkowania adresów e-mail, przez poszczególnych urzędników. Choć co dziwne, to konstrukcja ePUAP-u również nie wymusza funkcjonowania kancelarii w urzędzie. Z tego co widziałem na ePUAP-ie, to każdy upoważniony urzędnik może sobie odbierać i wysyłać korespondencję za pomocą tego konta urzędu. To gdzie tu porządkująca funkcja tego rozwiązania? Obecnie każdy urząd funkcjonuje wg zasady, że każda komórka organizacyjna jest sobie kancelarią! A moim zdaniem, przyjęcie zasady "bez dziennikowego obiegu dokumentów" nie stanowi podstawy do likwidacji jednolitej komórki organizacyjnej zajmującej się obsługą wchodzącej i wychodzącej korespondencji! Likwidacja kancelarii w myśl, że elektroniczny obieg dokumentów rozwiąże ten problem, to myślenie czysto życzeniowe i rodzące wiele problemów natury chaosu organizacyjnego. Gdyby od dawna realizowano cyfryzację obsługi interesanta zgodnie z obiegiem zapisanym w K.P.A., to od dawna funkcjonowałby system umożliwiający obsługę interesanta za pomocą usług elektronicznych. To, że na początku byłby półautomatyczny, to nic w tym złego! Z czasem zamieniłby się w system w pełni automatyczny, bez konieczności manipulowania w ustawach czy rozporządzeniach.
Jak widać, ustawa czy rozporządzenie nie załatwia niczego, o ile nie jest restrykcyjnie przestrzegana przez organa kontrolne! A zwłaszcza gdy nie jest napisana w postaci jasnej wykładni co urzędnik ma rozumieć i realizować, aby wypełnić zapis ustawy czy rozporządzenia! Społeczna kontrola ma się tak do dyscyplinowania urzędników, jak wołanie na puszczy!
Pozdrawiam.
@quinaNawiązując, o ile
@quina
Nawiązując, o ile może też jestem pracodawcą urzędników, to na pewno nie jestem ich przełożonym. Założę się że do Pana maila klienci dostępu już nie mają...
Moja obawa ma też podstawę w tym, iż jeśli cała szeroko pojęta masa urzędnicza (na różnym szczeblu - rządowym, samorządowym, etc.) się zorientuje że "my" możemy mieć dostęp do ich maili, to oni zaczną sprawy załatwiać przez telefon albo ustnie. I wtedy problem namacalnej korespondencji zniknie.
Pracownicy administracji
Pracownicy administracji publicznej zawsze komunikować się będą w formie pisemnej, bo każdy chce mieć tzw. podkładkę - dowód, że określone działania podjął nie na podstawie własnego widzimisię, ale z czyjegoś polecenia albo na czyjś wniosek. Więc nie obawiałbym się, że sprawy zacznie się załatwiać ustnie - "paper trail" jest również na rękę urzędnikom.
Uważam, że informacją publiczną jest każdy materiał wytworzony lub przetworzony przez organy administracji publicznej, począwszy od decyzji, przez projekty i notatki służbowe, aż po takie rzeczy jak treść emaili służbowych. W przypadku korespondencji poszczególnych urzędników jedynym ograniczeniem może być ich prywatność (co może być w razie udostępniania podstawą do anonimizacji, a nie do odmowy). Nie mam wątpliwości, że to tylko kwestia czasu, stopniowo upadać będą kolejne bariery w dostępie do informacji publicznej. I pewnego dnia standardem będzie, że obieg dokumentów i informacji w urzędach będzie wyłącznie cyfrowy, a obywatele będą mieli wgląd we wszystkie te informacje na bieżąco.
Gratuluję optymizmu
Ja mam raczej wrażenie, że komunikacja przeniesie się na drogę mniej formalną. Ot na przykład parę lat temu pracowałem w organie administracji państwowej, po uświadomieniu ludziom konsekwencji ich działań ruch pocztowy przeniósł się w dużej mierze na wp.pl ...
Korepetycje
Swego czasu, ponieważ minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski nie za dobrze zna języki obce, a konkretnie angielski, niejaki Charles Crawoford udział mu korepetycji. Konkretnie chodziło o to że pan Sikorski nie mógł sobie poradzić z 1-2 stronicowym listem do Angeli Merkel. Bardzo pouczającym, myślę dla każdego, byłaby możliwość przeczytania materiałów do nauki języka jakie pan Crawford Radkowi przesyłał....
O mail za daleko (czyli nie zaszczuwajmy stanowienia prawa)
W jedynie słusznym domaganiu się jawności i transparentności procesu stanowienia prawa zapędzamy się za daleko. Nie każdy służobowy wymieniany mail jest "publicznie" ważny z punktu widzenia stanowienia prawa czy działania urzędu.
Można oczywiście doprowadzić do takiej paranoi, w której nawet notatki na własny użytek czy tzw. brudnopisy czy listy elektroniczne wymieniane podczas dyskusji "niewiążącej", albo też opinie przygotowane dla szefa będą ustawowo chronione jawnością i publikowalne. Pytanie tylko czy ktokolwiek będzie chciał cokolwiek popracować w takim piekiełku superjawności. Nikt się nie wychyli, nikt nie napisze rzetelnej opinii, nikt nie wypowie się nawet kiedy otrzyma takie polecenie służbowe, nikt nie prześle żadnego pliku ze zredagowaną treścią proponowanego przepisu/ustawy/etc., bo wszystko co się napisze, kiedy i komu prześle będzie mogło być wykorzystane przeciwko nadawcy mającemu wykonywać to, co do niego należy. 1984 a rebous. Tego chcecie? Jeśli tak, to przez chwilę wczujcie się w rolę takiego ujawnianego delikwenta. Super, co?
Wladza zwierzchnia nalezy do nas.
Tak jak jest teraz wystepuje mozliwosc tworzenia "lub czasopisma". Tego chcecie? Byc moze wielu urzednikow tego chce, ale My Narod, jako wladza zwierzchnia w Rzeczypospolitej Polskiej (art. 4 Konstytucji RP) chcemy wiedziec o kazdych poczynaniach swoich przedstawicieli, ktore to poczynania wykonuja oni w ramach swojej poslugi nam (bo praca urzednika jest sluzba Narodowi).
Chyba jednak praca urzędnika to nie służba narodowi!
Witam.
Gdyby praca urzędnika była służbą narodowi, to urzędy byłyby dostępne dla obywatela przez 7 dni w tygodniu po 24 godziny! Służbę pełni Policja, Straż czy Ratownictwo Medyczne! Te służby są również opłacane z pieniędzy zebranych w podatkach. Ale mimo tego, że pensje urzędników są wypłacane z podatków, urzędnicy przychodzą do pracy na ściśle określony czas i to wygodny jedynie dla siebie!
Mnie osobiście dziwi fakt, że jedne urzędy publiczne jak Policja czy Straż mają obowiązek funkcjonować na okrągło całą dobę, ale już dowolny urząd ma za nic fakt iż również pełni rolę służebną dla obywateli, a co więcej! Obywatele płacą za tę usługę, pomimo że wielu obywateli nigdy nie skorzysta z usługi wielu urzędów! W sumie fajna praca! Płacą za przychodzenie do pracy w godzinach do których pracodawca czyli podatnik musi się dostosować! To tak jakbym musiał zapisać się w kolejce do obsługi w sklepie! A w sklepie to pracownik śmiga wokół interesanta czyli klienta. Zapewne dlatego, że ten klient może coś kupi! Możliwe, że gdyby pensje urzędników pochodziły nie z podatków, a z ilości załatwianych spraw. Czyli tak jak mają płacone wolne zawody, urzędy nie byłyby przechowalnią znajomych, tylko zbiorowiskiem osób kompetentnych i dysponujących stosowną wiedzą, aby poprowadzić sprawę bez ganiania interesanta po okienkach urzędu!
Pozdrawiam.
Możliwe, że gdyby pensje
Wyobraźmy sobie - monopolista na rynku, którego zysk jest uzależniony od ilości "załatwionych spraw". Coś czuję, że skończyłoby się na rozbijaniu każdego działania na 1000 różnych spraw...
Jak dla mnie najlepszym rozwiązaniem jest zmniejszenie ilości spraw w ogóle, czyli mniej państwa w państwie. Nie przyspieszać urzędy, tylko likwidować urzędy.
I wówczas
I wówczas nie byłoby tak wielkiego problemu z informatyzowaniem, udostępnianiem informacji publicznej, etc. Gorzej (dla niektórych), że byłaby mniejsza możliwość zrealizowania "operacji Miś".
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination
"Resistance is futile."
"Resistance is futile."
Nie do urzednika nalezy
Nie do urzednika nalezy ocena czy dany mail jest wazny czy nie, tylko do wnioskodawcy. Cos co dla urzednika moze sie wydawac niewazne, moze byc wazne z punktu widzenia wnioskodawcy. Ocena "waznosci" e-maila przez urzednika celem udostepnienia informacji zawartej w udostepnianym e-mailu szla by kontra brakowi wymogu uzasadnienia wniosku o dip.
"Resistance is futile."
Pogodz sie z tym.