O tym, gdzie jest zasada równych szans i o autonomii woli osób wykonujących nisko płatne zawody

"Gdzie jest zasada równych szans, kiedy obok zarejestrowanych, płacących podatki fotoreporterów, jest 30 milionów „obywatelskich” publikujących za darmo (nikt nie sprawdza, skąd mają sprzęt czy jakiego używają oprogramowania)?"

- Stowarzyszenie Fotoreporterów w liście otwartym do polskich władz (do: Pana Premiera Donalda Tuska i Rady Ministrów Rzeczpospolitej Polskiej, Posłów Rzeczpospolitej Polskiej, Senatorów Rzeczpospolitej Polskiej).

Na publicznej plaży złotego piasku ciężko sprzedawać piasek na garści przechadzającym się po tej plaży spacerowiczom. Społeczeństwo informacyjne to taka plaża. Dookoła otaczają nas informacje. Jest ich coraz więcej. Będzie coraz więcej. Dostrzegł to już Prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, gdy pisał w relacjonowanej przeze mnie w 2010 roku decyzji (por. Prosumenci, świadczący usługi konsumenci oraz ustalenie cen na rynku usług foto w decyzji Prezesa UOKiK):

Na przedmiotowym rynku działa duża ilość fotoreporterów amatorów, co jest skutkiem łatwego dostępu do profesjonalnych aparatów cyfrowych. Amatorzy oferują swoje zdjęcia wydawnictwom oraz umieszczają je w internecie, a czasem nawet oddają zdjęcia za darmo za sam fakt publikacji.

Komentowałem to wówczas:

To też element pewnego procesu ekonomicznego w makro skali, w którym masowość działalności określonego rodzaju tworzy "proletariat", a w "społeczeństwie informacyjnym" masowość i łatwość zastąpienia usług jednego wykonawcy usługami innych tworzy "proletariat informacyjny".

Tu jeszcze można przywołać słowa przedstawiciela ”National Geographic Polska”, które odnotowałem w tekście O wartości autorskich praw majątkowych do zdjęć...: "Nie będziemy płacić za zamieszczone w magazynie zdjęcia, bo już sama możliwość pojawienia się na łamach pisma jest gratyfikacją".

Kiedy kilka minut po katastrofie smoleńskiej pojawił się tam przejeżdżający w okolicy kierowca - nagrał szczątki samolotu bodaj telefonem komórkowym. Sprzęt nie był tu najistotniejszy, bo chyba wszystkie telewizje na świecie wykorzystały to nagranie i pewnie żadna za to nie zapłaciła (tego nie jestem pewny, to jedynie przypuszczenie).

Fotoreporterzy pytają o sprzęt. Ja m.in. mam taki:

Aparat fotograficzny z teleobiektywem - całość na trójnogu

Teleobiektyw dokręcony do aparatu - ten akurat nie jest najdroższy i nie jest też najlepszy z dostępnych na rynku, bo to Sigma 120-400 f/4.5-5.6 DG OS HSM dokręcona do aparatu Canon EOS 450D. Nie jest to sprzęt z najwyższej możliwej półki, chociaż mnie wystarcza. Zresztą czasem nie tylko mnie: Od hobby przez Sejm do nauki w przeddzień święta publicznej domeny

Można mieć najbardziej profesjonalny sprzęt na świecie, a i tak nie potrafić robić zdjęć. To jak w tym dowcipie, gdy zaproszony na obiad fotoreporter usłyszał od gospodyni, że robi on wspaniałe zdjęcia, zatem musi mieć dobry aparat. Po zjedzeniu obiadu fotoreporter podziękował gospodyni: "obiad był przepyszny, musi pani mieć dobre garnki".

A oprogramowanie? Ja, jeśli muszę, używam GIMP-a (GIMP is the GNU Image Manipulation Program). Rozwijany przez społeczność dystrybuowany jest bezpłatnie. Czasem ze sprzętem można też dostać licencję na oprogramowanie. I znów: może to nie jest oprogramowanie najbardziej profesjonalne z możliwych, ale mnie wystarcza. Nawiązując do poetyki garnkowej: jeśli jestem głodny nie muszę od razu oczekiwać, że napełnię żołądek takim daniem, które w ekskluzywnych restauracjach podawane jest przez ubranych w smokingi kelnerów, przy akompaniamencie "osobistego" skrzypka.

Skąd wziąłem swój aparat i swoje obiektywy? Kupiłem. Za własne pieniądze, które sam też zarobiłem. Zdjęcia zaś robię "przy okazji", chociaż czasem muszę się przepychać między zachłannie zachowującymi się fotoreporterami, nic sobie nie robiącymi z tego, że w dążeniu do lepszego ujęcia zasłaniają całkiem teatr zdarzeń. Kiedy jadę robić zdjęcia celowo, a nie "przy okazji", to poświęcam na to swój własny czas. Ten sam czas, który potrafię również sprzedawać pracując jako menadżer, doradca, konsultant, wykładowca, trener.

Moje zdjęcia publikowane są czasem jako ilustracje w mediach. Dzieje się tak, ponieważ część swoich zdjęć umieściłem w Wikipedii i oznaczyłem jako "public domain" (czasem zaś opatrywałem licencją Creative Commons, chociaż doszedłem do wniosku, że w Wikipedii mogłyby być już całkiem "wolne" i bezpłatne, nawet jeśli system prawny ogranicza mnie w mojej autonomii woli i nie pozwala uwolnić całkiem własnego wkładu intelektualnego do domeny publicznej; por. Zrzeczenie się autorskich praw majątkowych?)

Zdjęcie budynku Sejmu RP na stronach tygodnika Wprost

Moje zdjęcia Sejmu RP publikował już na swoich stronach Wprost, Newsweek, Polska The Times, Polskie Radio...

Zdjęcie sali posiedzeń Sejmu RP na stronach Polskiego Radia

Niektóre dzieła (utwory) udostępniam bezpłatnie, w stosunku do pewnej części zgadzam się na dowolne korzystanie z nich. Inne zaś materiały publikuję tylko u siebie w serwisie i nie udzielam nikomu żadnej licencji na ich wykorzystanie, wyceniam licencję za nie na miliard euro za sztukę (por. Czekam na trzy miliardy euro od Skarbu Państwa, albo odszkodowanie za wywłaszczenie z praw autorskich). Mam wybór. Inni również. I właśnie w ramach tego wyboru, który wpływa na ogólny obraz "rynku", niektórzy pośrednicy decydują się na wykorzystywanie zdjęć może nie najlepszej jakości, ale za to tańszych lub całkiem bezpłatnych. Bo dostępne są również takie. To jak z wodą, która spływa zwykle do najniżej położonego miejsca. Sami pośrednicy też mają kłopot, bo w środowisku idealnej konkurencji marże pośredników dążą do zera...

Screenshot serwisu Kominka w filmie Blogersi

Screenshot serwisu Kominka w filmie Blogersi. Cóż. Moje dzieła twórcze, nad którymi siedziałem czasem kilka dni, trafiają do pop-kultury. Na przykład grafika "Censored", która jest w istocie zwektoryzowanym odbiciem zaprojektowanego i wykonanego przeze mnie stempla. Bardzo się społeczności spodobał. Pewnie dlatego, że opublikowałem tą grafikę jako "public domain" w repozytorium Commons Wikipedii. W ten sposób grafika przeniknęła do serwisów internetowych (w tym blogów - czymkolwiek one są i kimkolwiek są "blogerzy"), a potem trafiła do dokumentalnego filmu. Informacja niczym kapusta w gotującym się bigosie - pojawia się to tu, to tam. Gdzie rosła, kto ją zasadził? Jakie to ma znaczenie dla głodnego?

Gdzie te czasy, w których listy otwarte można było przesyłać do władz za pośrednictwem agencji prasowych i poprzez zinstytucjonalizowane media, nie zaś za pośrednictwem prowadzonej przez siebie strony internetowej, często na serwerze wynajętym za grosze, a nawet dostępnym za darmo? Chociaż chyba nie było tak raczej w historii, by za listy do redakcji oczekiwało się wynagrodzenia. Jeśli jednak iść tym tropem, to list "otwarty" (czyli taki, którego autor liczy na to, że będzie szeroko rozpowszechniany, byle dokładnie oddawał idee, która przyświecała mu, gdy go redagował) musi naruszać zasady równych szans dziennikarzy, którzy wciąż jeszcze liczą czasem na wynagrodzenie za pisanie materiałów prasowych. Za wykorzystanie listu "otwartego", który może wszak napisać każdy, wielu nie chce wynagrodzenia. Owszem, realizują w ten sposób swoją autonomię woli. Mogą oddać za darmo coś, za co inni chcą pieniędzy. To ich sprawa. Inni mogą chcieć wynagrodzenia za swój wkład intelektualny - co wśród dziennikarzy może wzbudzić czasem zaniepokojenie (por. Czas na podsumowanie projektu Pierwsza działka gratis).

Społeczeństwo informacyjne niesie ze sobą pewne konsekwencje. Rozwój środków społecznego komunikowania nasyca stopniowo dostępny powszechnie rezerwuar informacyjny. Dodatkowo zaś uregulowane w XIX wieku czasowe monopole, mimo prób ich normatywnego wydłużania, wreszcie uzyskują swój finał i do domeny publicznej przechodzi coraz więcej dzieł. Kiedy świat nasyci się informacyjnie - być może monopole informacyjne nie będą miały takiej racji bytu, jak jeszcze niedawno.

Tymczasem poszczególne grupy zawodowe apelują do władz o ochronę ich interesów. To normalne i zrozumiałe. Nie można im tego zabronić. Jednak trzeba też sobie uświadomić, że reporterzy w istocie proszą rząd i posłów, by ci dokonali modyfikacji zasad wolnego rynku. Rynku, na którym istnieją też dziś prosumenci i "amatorzy". I zarówno jedni, jak i drudzy, powinni być traktowani na ogólnie równych zasadach.

Przeczytaj również:

Podobne materiały gromadzę w dziale cytaty niniejszego serwisu.

Opcje przeglądania komentarzy

Wybierz sposób przeglądania komentarzy oraz kliknij "Zachowaj ustawienia", by aktywować zmiany.

Oburzający w tym liście otwartym jest ten fragment:

"Gdzie jest zasada równych szans, kiedy obok zarejestrowanych, płacących podatki fotoreporterów, jest 30
milionów „obywatelskich” publikujących za darmo (nikt nie sprawdza, skąd mają sprzęt czy jakiego używają oprogramowania)? (wytłuszczenie moje).
Dlaczego fotograf amator to ma być ktoś, kto ukradł sprzęt i oprogramowanie?

nikt nie sprawdza

xpert17's picture

"Zarejestrowanym", "płacącym podatki" fotoreporterom też w przecież nikt nie sprawdza skąd mają sprzęt i jakiego używają oprogramowania. Bo w sumie kto miałby to sprawdzać i jak?

Zwykłe wołanie o zamknięcie zawodu

Nic nowego - każdemu producentowi dobra, czy dostawcy usługi może trafić sytuacja, gdy postęp obniży bariery technologiczne czy wymaganych kompetencji. Pozostaje szybko się przebranżowić lub zmieni(a)ć towar, czy usługę tak, żeby "amatorzy" nie dali rady.

Albo walczyć z wiatrakami - niestety (dla większości) czasem się udaje.

Stowarzyszenie Fotoreporterów

Na podlinkowanej stronie z "listem otwartym" czytam:
"Stowarzyszenie Fotoreporterów
....................MA 17 CZŁONKÓW,"
Czy jest więc sens się tym zajmować?
Oczywiście ten tekst mnie wkurza, bo jestem jednym z tych co niszczą prawdziwy rynek sprzedając zdjęcia przez agencje mikrostokowe :)

Biedna Zosia

Najpierw czytamy:

Gdzie jest zasada równych szans, kiedy obok zarejestrowanych, płacących podatki fotoreporterów, jest 30 milionów „obywatelskich” publikujących za darmo (nikt nie sprawdza, skąd mają sprzęt czy jakiego używają oprogramowania)?

… a nieco dalej:

(…) w dyskursie publicznym pojawił się dylemat „15- letniej Zosi, która ma bloga i chce na nim opublikować cudze zdjęcie kotka”. (…) dlaczego dbamy o to, by 15-latka mogła korzystać z cudzej pracy, a nie mobilizujemy jej, by próbowała tworzyć sama?

I cóż ma począć ta nieszczęsna Zosia? Ma sama tworzyć, czy też nie ma? No i kto sprawdzi, skąd ona ma sprzęt i jakiego używa oprogramowania?

Przecież oni się tym

Przecież oni się tym listem ośmieszają, bo wychodzi, że nawet pojęcia nie mają o rzeczywistości. W dobie dużeo rozwoju mobilności i instagramów za 1 mld $, Flickera, Picasa, Facebook i reszty o jakim oprogramowaniu i sprzęcie mówimy? Przecież już rok czy dwa lata temu najwięcej zdjęci na Flickerze było zrobionych przy pomocy smartfonu! Tak dokładnie przy pomocy iPhona. I co ktoś niby te zdjęcia kopiuje na komputer i obrabia na kradzionych Photoshopie? No bądźmy poważni.

Może ich to skłoni do

Może ich to skłoni do refleksji, nad smutnym losem rzeszy rysowników, którym fotografia niemal całkiem wygryzła z rynku ilustracji prasowych. Czy też malarzy-portrecistów. Praczek, którym pralki automatyczne odebrały źródło utrzymania...

Byli dorożkarze

Byli dorożkarze protestujący przeciwko samochodom, byli producenci świec protestujący przeciwko żarówce.

Teraz nastała era fotoreporterów, którzy protestują, a za 20 lat nikt nie będzie pamiętał że taki zawód istniał.

A biura podróży upadają

A biura podróży upadają przez to, że ludzie sami kupują bilety lotnicze i rezerwują hotele w internetach ;)

Piotr VaGla Waglowski

VaGla
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>