Materiały z aplikacji legislacyjnej - otrzymałem odpowiedź z RCL
W czerwcu poprosiłem o krytykę idei: aplikacja legislacyjna otwarta dla organizacji pozarządowych, a następnie, przy okazji spotkania z Panem Premierem, przedstawiłem koncepcję i prośbę o "przyjęcie nakreślonej koncepcji i rozważenie możliwości szerszego udostępniania społeczeństwu materiałów szkoleniowych tego typu". Niedawno otrzymałem odpowiedź z Rządowego Centrum Legislacji, którą poniżej przywołuję. Opatruję ją również pewnym komentarzem...
Przypomnę jedynie, że chodzi o materiały związane z funkcjonowaniem skierowanej do urzędników administracji publicznej aplikacji legislacyjnej, która funkcjonuje w RCL. Uznałem, że gdyby materiały takie udostępniono za pośrednictwem Internetu, mógłby z nich korzystać każdy obywatel. Z materiałów tego typu mogłyby w szczególności korzystać osoby aktywnie uczestniczące w pracach trzeciego sektora. Przywołałem przy tym słowa Pana Premiera, zgodnie z którymi: „coś, co powstaje za pieniądze publiczne, jest własnością publiczną...”. Nie odwoływałem się przy tym do pojęcia informacji publicznej, nie składałem również wniosku o udostępnienie takiej informacji. Po prostu zaproponowałem coś, co wydaje się logiczne. Państwo płaci za materiały szkoleniowe dla urzędników, szkolenia dotyczą techniki prawodawczej, obywatele mogliby mieć dostęp do takich materiałów.
Oto odpowiedź, którą otrzymałem od p.o. Kierownika Aplikacji Legislacyjnej, dr Jacka Krawczyka (przepisuję z tego, co otrzymałem w postaci papierowej (pismo datowane na 5 sierpnia 2011, sygn. RCL.BA. 81/11), miejscami wytłuszczam, a krótki komentarz umieszczam pod tekstem):
W odpowiedzi na pismo z dnia 12 lipca br. w sprawie udostępniania materiałów szkoleniowych dot. aplikacji legislacyjnej uprzejmie informuję, że udostępnianie tych materiałów, w tym nagrań wykładów, nie jest możliwe, ponieważ nie stanowią one informacji publicznej w rozumieniu ustawy z dnia 6 września 2001 r. o dostępie do informacji publicznej (Dz. U. Nr 112, poz. 1198, z późn. zm.).
Pojęcie "informacji publicznej" jest zdefiniowane w art. 61 Konstytucji RP, oraz w art. 1 ust. 1 powołanej ustawy o dostępie do informacji publicznej. Informacjami publicznymi są informacje o działalności organów władzy publicznej, a także działalności samorządu gospodarczego i zawodowego oraz innych osób i jednostek organizacyjnych w zakresie, w jakim wykonują one zadania władzy publicznej i gospodarują mieniem komunalnym lub majątkiem Skarbu Państwa oraz dostęp do dokumentów i wstęp na posiedzenia kolegialnych organów władzy publicznej, z możliwością rejestracji dźwięku lub obrazu. Tak więc informacja publiczna dotyczyć będzie zawsze danych obiektywnych, sfery faktów, stanu określonych zjawisk, a nie kwestii ocennych, postulatywnych bądź o charakterze abstrakcyjnym.
Natomiast materiały szkoleniowe dotyczące wykładów i konwersatoriów, przygotowywane przez prowadzących je w ramach aplikacji legislacyjnej, nie maja charakteru informacji publicznej. Nie stanowią bowiem informacji o polityce wewnętrznej i zagranicznej (art. 6 ust. 1), o podmiotach, o których mowa w art. 4 ust. 1 ustawy (art. 6 ust. 1 pkt 2), o zasadach funkcjonowania tych podmiotów (art. 6 ust. 1 pkt 3), o danych publicznych, w tym treści dokumentów urzędowych, stanowiska w sprawach publicznych, o treści innych wystąpień, o stanie państwa (art. 6 ust. 1 pkt 4), względnie tez o majątku publicznym w zakresie unormowanym w art. 6 ust. 1 pkt 5 ustawy.
Prowadzący wykłady albo konwersatoria indywidualnie mogą tworzyć - dla potrzeb ich przeprowadzenia - materiały, które zawierają i wyrażają poglądy, a także indywidualne koncepcje w zakresie zasad tworzenia prawa i techniki legislacyjnej w oparciu o Zasady techniki prawodawczej, orzecznictwo Trybunału Konstytucyjnego, komentarze, monografie i piśmiennictwo oraz inne publikacje naukowe powszechnie dostępne. Materiały te stanowią jedynie część złożonego procesu szkoleniowego i nie dają wystarczających podstaw do samodzielnej nauki legislacji.
W każdej z form zajęć prowadzonych w ramach aplikacji legislacyjnej aplikanci legislacyjni uczestniczą aktywnie - wyrażają swoje poglądy na temat przedstawionych kwestii, wątpliwości wynikające z praktyki zawodowej, a także przedstawiają przykłady rozwiązania niektórych problemów poruszanych na zajęciach.
Przebiegu powyżej opisywanych zajęć nie utrwala się za pomocą dźwięku lub obrazu. Ustawa o dostępie do informacji publicznej nie nakłada bowiem na żadne podmioty obowiązku nagrywania przebiegu posiedzeń, z wyjątkiem przypadków wymienionych w art. 7 ust. 1 pkt. 3 i art. 19 (dot. posiedzeń kolegialnych organów władzy publicznej pochodzących z powszechnych wyborów oraz ich kolegialnych organów pomocniczych). Podobny pogląd został zawarty w wyroku Naczelnego Sądu Administracyjnego z dnia 1 października 2010 r. sygn. akt I OSK 1216/10.
Uczestnicy zajęć prowadzonych w ramach aplikacji legislacyjnej mają również prawo do ochrony życia prywatnego, w tym również swojego wizerunku i wypowiedzi, ponieważ wobec niepełnienia funkcji publicznych, nie mogą być określane przymiotem "osób publicznych". Trybunał Konstytucyjny w wyroku z dnia 20 marca 2006 r. K 17/05 stwierdził, iż prawo dostępu do informacji nie ma charakteru bezwzględnego, a jego granice są wyznaczone m.in. przez konieczność respektowania praw i wolności innych podmiotów, w tym przez konstytucyjnie gwarantowane prawo do ochrony życia prywatnego.
Z kolei w wyroku z dnia 15 października 2009 r. K 26/08 Trybunał stwierdził, że przez brzmienie art. 1 ust. 2 ustawy o dostępie do informacji publicznej uzyskuje ona subsydiarny charakter wobec innych ustaw określających odmienne zasady i tryb dostępu do informacji z uwzględnieniem praw osób trzecich. Tezę tę potwierdza również wyrok WSA z dnia 17 lipca 2007 r. sygn. akt II SAB/Wa 58/07 stwierdzający, ze nie jest informacją publiczną informacja, która korzysta z ochrony przewidzianej w ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
Osoby prowadzące wykłady i konwersatoria tworzą materiały szkoleniowe w wyniku wykonywania umów cywilnoprawnych, a nie w ramach obowiązków służbowych, jedynie na użytek danego wykładu czy konwersatorium. Prawo do wiedzy zawartej w tych materiałach stanowi prawo własności przysługujące tym osobom, podlegające reżimowi ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych (Dz. U. z 2006 r. Nr 90, poz. 631, z późn. zm.). Zatem ich przekazanie osobom trzecim jest uzależnione od wyrażenia zgody osoby, która je wytworzyła.
Jak wynika z przedstawionej argumentacji udostępnienie materiałów szkoleniowych powstających w ramach aplikacji nie jest możliwe w zakresie takim, aby mogły one służyć samodzielnej nauce legislacji.
Niezależnie od powyższego podkreślić należy, że Rządowe Centrum Legislacji podejmuje szereg działań mających na celu podnoszenie kwalifikacji w zakresie praktycznego stosowania Zasad techniki prawodawczej. Oprócz szkoleń dostępnych dla szeroko rozumianej administracji publicznej na naszej stronie internetowej udostępniamy "Dobre praktyki legislacyjne". Materiały przygotowane na szkolenia realizowane w ramach projektu "Promowanie i wdrażanie programów udoskonalania i ujednolicania technik legislacyjnych w urzędach obsługujących organy władzy publicznej" są upowszechniane na stronie http://pokl.rcl.gov.pl/index.htm. Wydaje się, że te możliwości podnoszenia poziomu wiedzy w zakresie zagadnień związanych z legislacją realizują - w stopniu, w jakim jest to możliwe w obecnym stanie prawnym - postulaty zawarte w Pana piśmie.
Prosząc Pana Premiera o możliwość udostępnienia materiałów szkoleniowych z aplikacji legislacyjnej nie myślałem o tym, że w odpowiedzi otrzymam taką interpretację pojęcia "informacja publiczna". W wyżej przywołanej odpowiedzi (kilka razy usiłowałem zrozumieć zastosowany szyk w zdaniach) brakuje mi przywołania art. 1 ustawy o dostępie do informacji publicznej, gdzie można przeczytać, że "Każda informacja o sprawach publicznych stanowi informację publiczną w rozumieniu ustawy i podlega udostępnieniu na zasadach i w trybie określonych w niniejszej ustawie". Ostatnio widzę jakąś szerszą tendencję, która polega na mówieniu, że jakaś informacja nie jest informacją publiczną. Kancelaria Prezydenta mówiła, że taką informacją publiczna nie są opinie zamawiane dla Pana Prezydenta, PKN twierdził, że Polskie Normy nie są informacją publiczną, Szefowie CBA i ABW twierdzili, że informacją publiczną nie są informacje na temat statystyk stosowania różnego rodzaju "podsłuchów", ostatnio Sąd Najwyższy twierdzi, ze wyroki tego sądu nie są informacją publiczną... Co to się dzieje?
Ciekawe, że na aplikacji legislacyjnej wykładowcy uczą "indywidualnych koncepcji w zakresie zasad tworzenia prawa i techniki legislacyjnej", a nie są to koncepcje zobiektywizowane. Pewnie się teraz czepiam, ale myślę sobie, że to dosyć ważna sfera działania państwa, skoro zamawia się zewnętrznie materiały ekspertów, a proces dotyczy tworzenia systemu prawnego w Polsce, to ja bym chciał wiedzieć, jakich to indywidualnych koncepcji legislacyjnych uczy się urzędników.
Interesujące jest też to, że w odpowiedzi mowa o powodach braku nagrywania spotkań. Przywołuje się argument, że nie ma obowiązku nagrywania "posiedzeń". Czy spotkania uczestników aplikacji z trenerami/wykładowcami są posiedzeniami i mają do nich jakiekolwiek zastosowanie przepisy o posiedzeniach? Jaki jest właściwie charakter takich spotkań?
W art. 5, w którym znajdują się ograniczenia prawa do informacji publicznej,w tym ze względu na prywatność, nie ma nic o prawie autorskim. Skoro RCL przywołuje WSA jako argument za brakiem możliwości udostępniania informacji publicznych ze względu na ochronę prawa autorskiego, to ja przywołam może tezę NSA z wyroku z dnia 2 lipca 2003 roku (sygn. II SA 837/03):
W przedmiotowej sprawie dostęp do informacji publicznej nie stanowił zagrożenia dla wspomnianej ochrony. Na podstawie art. 23 ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych /Dz.U. 2000 nr 80 poz. 904 ze zm./ wolno bez zezwolenia twórcy nieodpłatnie korzystać z już rozpowszechnionego utworu w zakresie własnego użytku osobistego. Wnioskodawczyni wskazywała zaś na taki sposób użycia normy.
Sam wyrok, który dotyczył Polskich Norm, nie utrzymał się, ale w drugim wyroku tj. wyroku ze skargi kasacyjnej PKN NSA argumentował nie ze względu na prawo autorskie, a ze względu na to, że:
Art. 5 ust. 1 ustawy o normalizacji ukształtował bowiem Polską Normę jako normę krajową, powszechnie dostępną. Informacja o tej Normie ma więc również cechy powszechnej dostępności. Jeżeli zaś jest taka sytuacja, to nie ma nie tylko podstawy, ale również potrzeby uruchamiania trybu udzielania informacji na wniosek, według zasad ustawy o dostępie do informacji publicznej.
RCL pewnie będzie zainteresowany tym, że NSA uznał Polskie Normy za informację publiczną, chociaż - posługując się językiem odpowiedzi z RCL - w przypadku PN ma zastosowanie ten subsydiarny charakter regulacji ustawy o dostępie do informacji publicznej, bo ustawa o normalizacji przewiduje odrębny sposób udostępniania (por. Polska Norma, dostęp do informacji publicznej i dozwolony użytek osobisty (II SA 837/03 i OSK 205/04)).
Poza tym oczywiście mamy jeszcze wyrok Sądu Najwyższego, który odnosi się do dokumentów i - co ważne - materiałów urzędowych (por. Wyrok Sądu Najwyższego - Izba Cywilna z dnia 26 września 2001 r. (sygn. akt IV CKN 458/00)). Tu SN wprost stwierdził, że:
Materiałem urzędowym będzie zatem to, co pochodzi od urzędu lub innej instytucji państwowej, bądź dotyczy sprawy urzędowej, bądź powstało w rezultacie zastosowania procedury urzędowej.
A na podstawia art. 4 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych materiały urzędowe i dokumenty urzędowe nie są przedmiotem prawa autorskiego.
Można się zastanawiać jeszcze, jaka jest wzajemna relacja pojęć "materiał urzędowy" i "informacja publiczna", chociaż oba pojęcia dotyczła dwóch, niezależnych reżimów prawnych (jak pisałem wyżej - wśród przesłanek ograniczających dostęp do informacji publicznej nie ma monopolu prawnoautorskiego). NSA stwierdził (Postanowienie NSA z dnia 21 grudnia 2010 r., sygn. I OSK 1975/10; por. "Materiały urzędowe" vs. "informacja publiczna"):
NSA podziela również pogląd, w którym trafnie odróżniono dokument urzędowy od materiału urzędowego. O ile dokument urzędowy stanowić będzie informację publiczną, o tyle materiał urzędowy z przymiotu tego korzystać nie może, bowiem brak mu cechy oficjalności (nie został przez organ użyty w jednostkowej sprawie i skierowany na zewnątrz).
Z innych względów uważam to postanowienie za posługujące się wadliwą argumentacją, ale skoro już sobie tak rozmawiamy... Jeśli szkolenie urzędników nie jest skierowane na zewnątrz i nie następuje w wyniku jakichś oficjalnych zasad, albo procedur, to czymże jest taka aplikacja legislacyjna?
Art. 5 ustawy o dostępie do informacji publicznej przewiduje ograniczenie prawa do informacji ze względu na ochronę prywatności. Zgoda. Przy czym przewiduje jeszcze wyjątek od wyjątku, gdy stwierdza: "Ograniczenie to nie dotyczy informacji o osobach pełniących funkcje publiczne, mających związek z pełnieniem tych funkcji, w tym o warunkach powierzenia i wykonywania funkcji, oraz przypadku, gdy osoba fizyczna lub przedsiębiorca rezygnują z przysługującego im prawa.".
Czy w zajęciach aplikacji legislacyjnej, która skierowana jest do urzędników (pracowników urzędów) i na którą kierują tam tych urzędników inni urzędnicy, rzeczywiście nie ma osób pełniących funkcji publicznych? Przepis ograniczający prawo do informacji nie wspomina o "osobach publicznych" - o czym pisze RCL w odpowiedzi, a o "osobach pełniących funkcje publiczne". Definicję takich osób można znaleźć w art. 115 § 19 Kodeksu karnego:
Osobą pełniącą funkcję publiczną jest funkcjonariusz publiczny, członek organu samorządowego, osoba zatrudniona w jednostce organizacyjnej dysponującej środkami publicznymi, chyba że wykonuje wyłącznie czynności usługowe, a także inna osoba, której uprawnienia i obowiązki w zakresie działalności publicznej są określone lub uznane przez ustawę lub wiążącą Rzeczpospolitą Polską umowę międzynarodową.
Osoba zatrudniona w jednostce organizacyjnej dysponującej środkami publicznymi, chyba, że wykonuje wyłącznie czynności usługowe. Czy legislatorzy w urzędach nie są osobami pełniącymi funkcje publiczne, a aplikacja legislacyjna nie jest czymś, na co się kieruje jedynie z wewnątrz administracji publicznej, zatem udział w takiej aplikacji nie ma związku z pełnieniem takiej funkcji? RCL twierdzi, że urzędnicy biorący udział w aplikacji nie pełnią funkcji publicznej. Hmm...
Czy można dowolnie zawrzeć z urzędem umowę cywilnoprawna i decydować o udostępnieniu tego, co w jej wyniku zostało przygotowane? Mieliśmy już na ten temat dyskusję przy okazji tzw. Raportu Hausnera (por. Raport Hausnera w sprawie kultury wyciekł do Sieci, Nic nie wiem o "utajnieniu" mojego opracowania), przy okazji ekspertyz zamówionych dla Pana Prezydenta (por. Zdaniem WSA w Warszawie opinie prawne dla Prezydenta są informacją publiczną - garść szczegółów i źródeł).
Treść samych umów cywilnych z urzędem stanowi informację publiczną, co znalazło też uzasadnienie w orzecznictwie, np. w O zderzeniu tajemnicy przedsiębiorstwa z informacją publiczną i o licencji CC na Słownik polszczyzny XVI wieku - tu m.in orzekał NSA. WSA wcześniej stwierdził w innej sprawie, że "skoro informacja publiczna dotyczy spraw publicznych, w szczególności zaś majątku publicznego i gospodarki finansowej prowadzonej przez organy samorządu terytorialnego, to wynagrodzenie za wykonane na rzecz tego organu czynności mieści się w definicji informacji publicznej, w szczególności w art. 6 ust. 1 pkt 5 u.d.i.p." i dalej: "nie może budzić wątpliwości, że umowa ta stanowi informację publiczną". W ten sposób interpretowane są przepisy również w praktyce, np. w Umowa między MinFinem a wydawnictwem na "wydanie, prenumeratę i abonament, dystrybucję i sprzedaż" - tu Ministerstwo Finansów udostępniło treść umowy bez konieczności odwoływania się do sądu.
Ciekawe, że materiałów z aplikacji legislacyjnej udostępnić nie chcą, ale materiały z innych "szkoleń" udostępniają. Być może po prostu trzeba tak ustawić zasady przeprowadzania aplikacji legislacyjnej, by materiały przygotowywane dla jej potrzeb dało się udostępnić. To tylko kwestia woli politycznej.
Poza tym przydałby się nam w Polsce chyba jednak jakiś organ - regulator, który wskazywałby administracji publicznej kierunek. Przy okazji miałby w ręku narzędzia, by szybciej niż sądowo wyegzekwować udostępnianie informacji publicznej. Przy dostrzeganej jednak tendencji wydaje się, że nikt nie wyjdzie z inicjatywą powołania takiego organu.
- Login to post comments
Piotr VaGla Waglowski
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>
Tak, więc wyglada jawność i przejrzystość w naszym Państwie
To straszne, że jako podatnicy nie możemy kontrolować sposobu wydatkowania naszych pieniędzy, a rzeczy/usługi, za które płacimy nie są nam dostępne. Co gorsza coraz częściej słyszę, że coś co powstało za publiczne pieniądze nie jest informacja publiczną. WTF?
Prawo powielaczowe
Kolejny trium prawa powielaczowego nad prawem stanowionym :)
--
Paweł Krawczyk | ipsec.pl | echelon.pl
facebook | linkedin
A ja powiem, że mam
A ja powiem, że mam wątpliwości.
Aplikacja jako proces szkoleniowy wydaje się być zbliżona do działalności prowadzonej przez szkoły wyższe. W przypadku tych ostatnich materiały np. ze studiów podyplomowych dla urzędników z całą pewnością podlegają ochronie prawnoautorskiej i zamieszczenie ich bez zgody autorów na jakiejkolwiek stronie naruszy autorskie prawa majątkowe.
Czy jeżeli profesor z uczelni zostanie poproszony o poprowadzenie zajęć na aplikacji, to tym samym musi się on zrzec autorskich praw majątkowych, bo aplikacja ma charakter publiczny?
Czy na takiej samej zasadzie powinna być traktowana aplikacja sędziowska?
A może działalność akademicka na rzecz "osób pełniących funkcje publiczne" - dodajmy dla pewności "w zorganizowany sposób" - wywraca ochronę prawnoautorską do góry nogami?
Dodam, że powołanie na dozwolony użytek jest chybione, jeżeli mówimy o "zamieszczeniu tych materiałów w internecie".
"Państwo płaci za materiały szkoleniowe dla urzędników(...)" - tak jak student płaci za podręcznik, co nie daje mu prawa do rozpowszechniania tego utworu.
"Ciekawe, że na aplikacji legislacyjnej wykładowcy uczą 'indywidualnych koncepcji w zakresie zasad tworzenia prawa i techniki legislacyjnej', a nie są to koncepcje zobiektywizowane." Przed Einsteinem teoria Newtona była zobiektywizowana. W naukach społecznych bardzo trudno o wiedzę obiektywną - szczególnie w aspekcie zmieniającej się rzeczywistości (a przecież inaczej pisało się prawo 80, 30, 15 lat temu). To, że koncepcje są indywidualne nie znaczy, że nie są rzetelne. Spory w doktrynie prawnej i różne "szkoły" podejścia do zagadnień trudnych nie są niczym niezwykłym.
Z kolei po uczestnikach zajęć należy oczekiwać pewnej dozy krytycyzmu - jak w każdym procesie kształcenia.
Dlatego nie dziwi mnie odmowa udzielenia tych materiałów, jakkolwiek samo uzasadnienie wije się po meandrach ustawowych, zamiast jasno wyłuskać sedno problemu...
no ja się cały czas pytam
czy moje wykłady w szkole państwowej są chronione prawem autorskim czy nie? A co z moim skryptem wydany w wydawnictwie państwowej uczelni? Podarowałem jej część praw autorskich do niego a może nie mogłem tego uczynić bo sam fakt wydania spowodował ich przepadek/wywłaszczenie przez "uczynienie utworu informacją publiczną" (byłaby to zaiste wyższa forma piractwa - jak za czasów Włodzimierza Lenina). No i czy na prawdę nauczyciele akademiccy w szkołach państwowych (nie mówicie o tym ministrowi finansów!) słusznie mają naliczane nieco wyższe koszty uzyskania przychodu (jeśli nie tworzą dzieł, a informacje publiczną... a może oni tworzą a uczelnia potem ich wywłaszcza przenosząc dzieła do domeny publicznej...). Wydaje mi się, że wykładnie proponowane przez Autora serwisu tu i obok są wysoce niebezpieczne. Niby w czym lepsza jest aplikacja legislacyjna od wykładów na studiach magisterskich?
Uczelnie
To ja napiszę to, co napisałem w innej dyskusji (w innym serwisie):
"W kontekście uczelni i dyskusji o re-use pojawiały się tezy dotyczace re-use podręczników wydawanych przez uczelnie publiczne. Generalnie chodzi w tym wszystkim o ustalenie zasad obiegu informacji w sferze publicznej i zaasd obiegu informacji w sferze prywatnej (niepublicznej). Państwo ma szczególną pozycję w systemie prawnym. Ma aparat przymusu, który pozwala też zbierać podatki. Państwo realizuje pewne zadania publiczne (których nie muszą realizować podmioty niepubliczne). Nie ma obowiązku funkcjonowania w strukturach finansowanych ze środków publicznych, chociaż wiadomo, że to zawsze atrakcyjna forma otrzymywania pieniędzy (m.in. ze względu na często nierynkowe zasady działania państwa). Nie ma tez obowiązku kontraktowania z państwem. Na świecie testuje się różne koncepcje związane z publikacjami naukowymi (w tym peer-review, co wymaga opublikowania tego, co ma być potem poddane ocenie). Jeśli nie chciałbyś, by Twoje prace służyły społeczeństwu - nie bierz kasy publicznej i zachowaj efekty swojej pracy dla siebie. Tak sobie myślę, że to trochę "coś za coś"."
I dalej:
"Skoro państwo nie dało ani złotówki na (wydanie) Twoich prac, to przecież sytuacja, o której mówię, nie dotyczy Ciebie. Jeśli będę chciał nagrywać profesora, to korzystać z takich nagrań mógłbym w ramach dozwolonego użytku osobistego, nie musiałbym ich opublikować. Pytanie o zgodę na nagrywanie (wizerunek, prawa artystycznego wykonawcy). Niezależnie od tego, jak jest, chodzi o pytanie o to, jak powinno być, jeśli przyjmie się takie lub inne założenia. To co napisałem w poprzednim komentarzu nie powinno chyba się podobać zbytnio osobom o tzw. lewicowych poglądach, bo w istocie prowadzi do ograniczenia roli państwa. Państwo nie wpływałoby na działanie konkurencji w wielu sferach, w których dziś ingeruje. Nie powinno się też podobać tym, którzy żyją z państwa (bo państwo zamawia, a rynek nie chce lub nie może)."
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination
hmmmmmm HMMMMMMMMM
Ja nie mam nic przeciwko temu, żeby to co napisałem było dostępne (najlepiej w milionowych nakładach w każdym kiosku ;)) bo nie utrzymuję się z tantiem tylko z pensji (z tantiem to mogę mieć - bo ja wiem - od czasu do czasu na lody, biorąc pod uwagę wynagrodzenia autorów tekstów technicznych) za to lepsza pensję mogę negocjować jako znany autor książek wydanych w milionowych nakładach ;), a zresztą książki - w większości - piszę nie w ramach obowiązków zawodowych tylko po godzinach, więc nie boję się ich "wywłaszczenia" w trybie "bo jesteś zatrudniony w państwowej uczelni". Natomiast sama konstrukcja wydaje mi się potwornie podejrzana: kto by chciał i w imię czego publikować w wydawnictwie uczelni państwowej i jaka byłaby racja bytu takiego wydawnictwa? Mój (a przede wszystkim moich dyplomantów) skrypt wisi sobie na stronie biblioteki PŁ z adnotacją
a tymczasem przecież - jeśli przyjąć taką "naukową wykładnię rozszerzającą" jest to pozycja wydana za pieniądze Politechniki Łódzkiej, uczelni jak najbardziej państwowej (powołanej dekretem tow. Bieruta pół wieku temu z okładem). Jeśliby zatem przyjąć że ówże skrypt jest informacją publiczną, to w ogóle jakim prawem nasze nazwiska znalazły się na okładce (rozumiem, że ze względów towarzysko-przyzwoitościowych ;)) a całą ta informacja jest psu na budę - każdy może robić z tym pdfem co lubi? Ale co tam ja... znany i lubiany GIODO wywiesił na swojej stronie Poradnik wyborczy, a na moje pytanie (na FB) odpowiedział, że "Dokument stanowi dokument urzędowy w rozumieniu prawa autorskiego". Sam dokument jest opatrzony nazwiskiem Redaktora (rozumiem, że też wyłącznie przez przyzwoitość) i notką "© Copyright by BIURO GIODO" (jak rozumiem w tym układzie nic nie znaczącą). Ale co tam GIODO... do 1991 roku PWN było wydawnictwem państwowym, czy mam wnosić, że wszystkie pozycje przez nie wydane do tegoż roku nie podlegają ochronie prawnoautorskiej (w szczególności zatem nie można ich choćby splagiatować, czyli np student może sobie bezkarnie w swojej pracy zamieścić żywcem ze dwa rozdziały z książki jakiegoś profesora, który miał ją nieszczęście wydać w PWN przed 1991 rokiem)? Ale co tam PWN 20 lat temu... do dziś istnieje Państwowe Wydawnictwo Rolnicze i Leśne. Niby i OK, ale po co i jakim prawem ono cokolwiek sprzedaje, jeśli mogę dowolną informacje publiczną odbić na ksero i rozdawać po ulicy (ba - zażądać (od kogo?)) przekazania mi jej nieodpłatnie (to by swoją drogą dopiero był "hacking systemu prawnego" - zwrócić się do wydawnictwa państwowego z wnioskiem o przekazanie treści książki, która stanowi przecież informację publiczną)... nie, coś w tym rozumowaniu stanowczo na mój gust pozostaje niekompatybilne z rzeczywistością ;)
Dlateg właśnie
Dlatego właśnie to są pytania systemowo-ustrojowe o rolę państwa w społeczeństwie i o wyznaczanie zadań publicznych oraz sposobu ich finansowania.
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination
No taaaaak
ale ja wolałbym nie o polityce ;) tylko o tym, że system jakoś funkcjonuje i chyba nie jest tak, że od ćwierćwiecza w Pr. Aut. funkcjonuje zapis leninowski z ducha, janosikowy z litery i że jeszcze że nikt tego nie zauważył. Trudno mi uwierzyć, że np. wspomniane wydawnictwo rolnicze sprzedaje mi nośnik, bo treść jest za darmo (choć po historii z "Dzienniczkiem" św. Faustyny jestem w stanie uwierzyć w rozmaite cuda prawne (swoją drogą tę historię z Dzienniczkiem to by można zgłosić jako jakieś case study na konkurs z Pr. Aut.)) albo, że wszystkie umowy na przekazanie wydawnictwom uczelnianych jakichś tam praw autorskich są od samego początku w całości z mocy prawa nieważne. No ale ja małej wiary jestem.
Prawo
Prawo jest funkcją przyjętego systemu. Nie da się, jak uważam, mówić o postulatach dot. zmiany prawa w oderwaniu od dyskusji o funkcjach jakie system ma realizować i bez dyskusji o roli państwa i jego pozycji w tym systemie.
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination
ale dyskusja o SYSTEMIE
jest dyskusją o polityce, a tego ani tu Moderator nie dopuszcza ;) ani ja się nie palę ;)
Cały czas
Cały czas tutaj dyskutujemy o systemie. Wiele osób zwracało mi uwagę na to, że to w istocie polityczny temat. Ja jedynie nie chcę pustych, partyjno-polityczno-popularnych frazesów tu wpuszczać. Ale dyskusja na temat tego, w którym kierunku i dlaczego rozwijać system prawny (w kontekście obiegu informacji i społeczeństwa "informacyjnego") - to interesujące.
--
[VaGla] Vigilant Android Generated for Logical Assassination
Dorzuce swoje 2 centy -
Dorzuce swoje 2 centy - bliski mi jest model USA w ktorym wyniki badan naukowych prowadzonych za pieniadze podatnika sa dostepne dla podatnika - mialem kiedys takie dosiwadczenie:
Szukalem materialow dotyczacych dosc specyficznego obszaru techniki - sporo z nich znajdowalo sie na serwerach marynarki wojennej USA - probowalem je sciagnac ale zamiast dokumentow otrzymalem kwestionariusz kontaktowy - po wypelnieniu nastepnego dnia skontaktowala sie ze mna osoba (oficer) - z pytaniem czy jestem obywatelem USA (odpowiedzialem zgodnie z prawda ze nie) - otrzymalem wiec odpowiedz ze niestety ale nie moga mi udostepnic materialow - zapytalem sie co jest powodem, czy materialy maja jakis tajny charakter moze szczegolne znaczenie dla obronnosci USA - w odpowiedzi otrzymalem inforacje ze po prostu sa to badania prowadzone za pieniadze podatnikow USA i ich wyniki sa dostepne tymze podatnikom i odmowa nie ma niczego wspolnego z obronnoscia bo dokumenty sa dostepne.
Ten dosc prosty model w ktorym podatnik oplaca jakas aktywnosc i jest tejze aktywnosci beneficjentem jest jak mysle dobrym przykladem relacji panstwo-podatnicy - czegos czego jak mysle (i nad czym boleje) nie da nam sie uzyskac w naszym systemie panstwowym.
Myślę, że warto spojrzeć
Myślę, że warto spojrzeć na to nieco inaczej.
Jeżeli państwo ZAMAWIA wytworzenie określonego utworu, wówczas niejako w sposób oczywisty państwo, a więc i obywatele, pozyskać powinni prawo do pełnego i dowolnego wykorzystania treści takiego utworu.
Z drugiej jednak strony, jeżeli państwo zakupuje prawo do KORZYSTANIA z utworu już wytworzonego, wówczas tak obywatele jak i państwo powinni pozyskać owo prawo bez dodatkowych ograniczeń.
Z pierwszym wypadkiem, odnosząc się do przykładów powyżej, mielibyśmy do czynienia wówczas, gdyby materiały do prowadzenia szkoleń zostały wytworzone specjalnie na zamówienie.
Z drugim - gdy zamówiono przeprowadzenie szkoleń już znajdujących się w ofercie prowadzących szkolenie.
Także pierwszym przypadkiem jest stworzenie opracowania zamówionego przez władze, drugim zaś stworzenie podręcznika i wydanie go za pośrednictwem państwowej uczelni.
Pozdrawiam,
Tomasz Sztejka
Poprzedni post przemawia do
Poprzedni post przemawia do mnie, choć nie wiem czy już rozwiązuje problem. Faktem jest, że gdyby regułą była możliwość pozyskania każdej informacji, którą administracja pozyskała, to - jako prawnik - chętnie prosiłbym co miesiąc o darmowy dostęp do pełnej zawartości LEX-a (którego z pewnością któryś z urzędów legalnie kupił)...
Czy ta kwestia nie powinna być uregulowana umownie?
Jako szkolący od czasu do czasu chciałbym wiedzieć, czy moje materiały "wypłyną" dalej: w takim razie zastanowiłbym się nad odpowiednio wyższą ceną szkolenia. Jeśli pomyśleć o fazie przygotowania szkolenia w kategoriach biznesowych, to jest to inwestycja i produkcja, którą podejmuje się zakładając określoną stopę zwrotu. Może się okazać, że - choć intencje ma Pan szczytne - to konsekwencje okażą się dla administracji niezbyt dobre: radykalny wzrost ceny szkoleń spowoduje - w czasach mizerii budżetowej - radykalny spadek ich liczby (a więc - ignorancję urzędników)