Przyjaciół miałem po jednej i po drugiej stronie

Rozmowa z prof. dr. Leonem Kurowskim

Prof. dr Leon Kurowski urodził się 3 lutego 1907 roku w Smoleńsku. Studia prawnicze ukończył na Uniwersytecie Wileńskim. Tam też uzyskał stopień naukowy doktora. Jego praca zawodowa rozwijała się w dwóch płaszczyznach. Pierwsza związana była ze szokolnictwem wyższym, i tu wspomnieć należy, że w latach 1945-52 był profesorem Uniwersytetu Toruńskiego, poczym w latach 1951-52 pełnił funkcję Rektora Uniwersytetu Toruńskiego, w latach 1952-55 Prorektora UW, a w latach 1956-59 i 1968-70 Dziekana WPiA. Ponad to jeszcze pracował w SGPiS oraz Akademii Nauk Politycznych i do dziś współpracuje z Instytutem Finansów w Warszawie. Druga płaszczyzna jest związana z życiem publicznym: w latach 1944 - 47 był członkiem KRN, a w latach 1944-45 szefem kancelarii KRN, w latach 1945 - 51 pełnił funkcję podsekretarza stanu w Ministerstwie Finansów, w latach 1959 - 65 był ekspertem ONZ przy rządach Indonezii, Mali i Republiki Nigru. Ponadto był prezesem Polskiego Komitetu Pomocy Społecznej, jest konsultantem Prezesa RM, doradcą ministra finansów i przewodniczącym rady naukowej Instytutu Finansów. Pełni również funkcję Przewodniczącego Rady Programowej Kształcenia Kadr Skarbowości. Powszechnie uważany jest za nestora polskiego prawa finansowego. Ma na swym koncie dużą ilość publikacji, zarówno polskich jak i zagranicznych, związanych z prawem finansowym. Jest najstarszym profesorem naszego Wydziału. A oto notatki z naszej długiej "serdecznej gawędy" - jak to określił Profesor, nie mając czasu na doskonalsze jej wystylizowanie:

Studiował Pan w Wilnie, w okresie Drugiej Rzeczypospolitej. Czy mógłby Pan opisać klimat tamtej epoki i tamtego miasta?
Wilno to urocze i miłe miasto, jak to zawsze mawiał marszałek Józef Piłsudski. Stwierdziłem prawdziwość tych słów w toku studiów w Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie i w trakcie pracy na tym Uniwersytecie. W związku z moim długoletnim pobytem w Wilnie - zawsze lubię nazywać siebie obywatelem Wielkiego Księstwa Litewskiego. Wilno było doskonałym przykładem zgromadzenia w swoim łonie ludzi wielu narodowości: Polaków, którzy przeważali liczbowo, Białorusów, Ukraińców, Litwinów, Żydów, Karaimów, Tatarów... Co jest charakterystyczne - wielonarodowościowe miasto żyło ze sobą zawsze w pełnej zgodzie, zrozumieniu i harmonii. Narodowości utrzymywały ze sobą przyjacielskie stosunki. W głębi serca jednak Litwini uważali się za poszkodowanych i zawsze pragnęli tego by Wilno wróciło do Litwy. Jednak Polacy utrzymywali jak najbardziej przychylne stosunki ze środowiskiem litewskim. W szczególności na uczelni istniały bliskie więzi pomiędzy Polakami a Litwinami - najchętniej Litwini żenili się z Polkami, ale muszę powiedzieć, że Litwinki były również urocze - zwłaszcza na Humanistyce. W Uniwersytecie kształtowali się ludzie o różnych orientacjach politycznych, a więc - z jednej strony - ludzie lewicowi, pod przewodnictwem Henryka Dembińskiego, albo również ludzie takiego rodzaju jak np. Stefan Jędrychowski, którzy wybierali nawet przynależność do partii komunistycznej. Z drugiej strony wyszli z tego grona ludzie o nastawieniu jak najbardziej prawicowym.

Polityka była dosyć istotnym czynnikiem w tamtych czasach?
Tak. Była dosyć istotnym czynnikiem. Młodzież studencka - już wtedy - stworzyła zaczątki dla określonego, późniejszego rozwoju. Ja osobiście zawsze żartuję, że urodziłem się jako bezpartyjny i jako bezpartyjny umrę, ale przyjaciół miałem i po jednej i po drugiej stronie. Te obie strony, dzisiaj tak zawzięcie, wojowniczo do siebie nastawione, umiały zorganizować współżycie i mimo zachowania różnic o charakterze politycznym, życie toczyło się spokojnie i pogodnie. I to była ta bardzo wysoka kultura, która cechowała Uniwersytet Stefana Batorego. Tam umiały się pogodzić różnego rodzaju poglądy, stanowiska, kierunki naukowe, społeczne, kulturalne.

Czy mógłby Pan porównać studiowanie prawa w tamtych czasach z obecnymi studiami?
Różnica jest dosyć duża. Tam, z jednej strony profesorowie i asystenci, z drugiej strony studenci byli ze sąbą zbliżeni jak gdyby stanowili pewien rodzaj rodziny. Te stosunki były bardziej bliskie, bardziej serdeczne i żywe. Dlatego tak pomyślnie mogły się rozwijać nowe siły. Mieliśmy profesurę pochodzącą z wielu różnych polskich uniwersytetów. Profesorowie byli bardzo surowi, tak więc oceny sypały się dosyć ciężkie i trzeba było naprawdę się uczyć. Naogół przyjmowano na pierwszy rok Wydziału Prawa około tysiąca studentów, a kończyło uniwersytet ze stopniem magistra prawa około stu. Ludzie rozsypywali się w całym toku studiów.

Jak wyglądała sprawa odpłatności za studia?
Studia były płatne, ale wielu studentów, którzy na to zasługiwali, zwalniano z opłat, a niektórzy, bardzo nieliczni - dostawali stypendia. Zwolnienie z opłat było związane z sytuacją materialną studentów, ale również z wynikami w nauce. Brano pod uwagę obydwa te czynniki w równym stopniu.

Wydział Prawa był bardzo liczny. W jaki sposób rozwiązywano kwestię egzaminów?
Studenci często nie przychodzili na egzaminy. Rezygnowali ze studiów, zdając sobie sprawę z tego, że nie nadają się. Oczywiście - nie cały tysiąc. Liczna grupa studentów stawiała się jednak do egzaminu, w związku z tym profesorowie, w trakcie sesji, byli mocno zapracowani. Istniała pewna zależność pomiędzy liczbą studentów, którzy uczęszczali na wykłady i tymi podchodzącymi do egzaminów. Egzaminy były wyłącznie ustne, traktowane bardzo poważnie, choć zdarzali się profesorowie o "gołębim sercu". Mój mistrz, profesor teorii państwa i prawa, prof. Jerzy Lande, uczeń profesora Leona Petrażyckiego, który zrobił ze mnie na całe życie - jak nazywano to w Wilnie - "petrażycjanina" - wyznawcę teorii psychologicznej prawa - był najłagodniejszym profesorem. U niego złożenie egzaminu było rzeczą łatwą, bo wystarczała malutka książeczka, którą jednakże trzeba było znać i dać dowody, że się ją czytało. Do najtrudniejszych egzaminów należało prawo rzymskie u prof. Bossowskiego, historia państwa prawa u prof. Ehrenkreuz'a, prawo kościelne i ekonomia polityczna.

Czym kierowali się młodzi ludzie wybierając prawo jako kierunek studiów?
Według mojej orientacji - w dużym stopniu stosunki rodzinne decydowały o wyborze tego kierunku. Jednakże jeszcze większą wagę przywiązywano do zawodu, jaki Wydział Prawa dawał. Dawał zawód naprawdę wartościowy i urozmaicony. Warto było być adwokatem. Bycie sędzią lub prokuratorem było wielkim honorem i zapewniało dobrą pozycję materialną. Warto było również znaleźć stanowisko w bankowości, która ceniła dobrych prawników. Niektórzy marzyli również o karierze naukowej. Ja sam wybrałem prawo idąc w ślady ojca, który był radcą prawnym, chociaż na początku chciałem studiować na politechnice - budowę dróg i mostów, lecz wiązało się to z kosztami związanymi z wyjazdem na studia do Warszawy. Gdybym jednak miał możliwość ponownego wyboru - wybrałbym prawo.

Jak w tamtych czasach wyglądało przyjęcie na aplikację?
Przyjmowano aplikantów w tym zawodzie, w którym brakowało ludzi, np. gdy okazywało się, że potrzeba więcej sędziów sądownictwo zapraszało - przyjdźcie. Ale kandydatów było zawsze wielu, znacznie więcej niż miejsc, wobec tego odbywało się pewne sprawdzenia kwalifikacji. Nie potrafię powiedzieć jak to wyglądało, ale wiem na pewno, że w wypadku każdego przyjęcia rzeczą bardzo istotną była protekcja. Przy składaniu podania o przyjęcie na aplikację należało złożyć pewną liczbę opinii. Rozpatrujący te podania w pierwszej kolejności brali pod uwagę opinię swoich kolegów, albo swoje własne. Można powiedzieć, że na aplikację przyjmowano najchętniej ludzi związanych z zawodem stosunkami rodzinnymi.

Jakie widzi Pan zagrożenia stojące przed szkolnictwem wyższym?
Jest wielu pragnących ukończyć studia wyższe i znaleźć zatrudnienie, pracę, w swoim zawodzie. Z drugiej strony - liczba stanowisk pracy dla ludzi z wyższym wykształceniem w pewnych zawodach jest mała. Wielu absolwentów studiów wyższych nie może liczyć na to, że znajdzie zatrudnienie w swoim zawodzie.
Nasza gospodarka i całe nasze społeczeństwo nie jest na tyle rozwinięte, by wchłonąć wszystkich tych, którzy ukończyli studia wyższe, a tak powinno być.
Drugi problem to niewystarczająca liczba kadry, gmachów, pieniędzy, wyposażenia wyższych uczelni w stosunku do liczby pragnących studiować. Dla przykładu na Wydziale Prawa nie mamy dostatecznej liczby profesorów, z asystentami jest coraz gorzej, jednocześnie znaczna część kadry pracuje poza wydziałem, co jest dla niego klęską. Profesorowie powinni pracować na uczelni, uczyć i prowadzić badania naukowe, jednakże ich uposażenie jest niewystarczające, ażeby zapewnić sobie choćby skromny tryb życia. Dlatego podejmują również inne prace.

Czy problem niskich zarobków polskiej inteligencji nie powstał w związku ze zrównaniem pensji ludzi po wyższych studiach z uposażeniem robotniczym, co było jednym z elementów polityki powojennych władz, w których Pan uczestniczył?
Sądzę, że ma to związek. Istotne w tamtych latach było, żeby przede wszystkim zatroszczyć się o wynagrodzenia robotnicze. To nie jest jedynie problem tych pierwszych lat powojennych. Zwróćmy uwagę, że Krajowa Rada Narodowa działała tylko do roku 1947. Robotnicy wciąż starali się wystrajkować podwyższanie wynagrodzeń, co nie zawsze było skuteczne. Świadczą o tym kryzysy lat 1956, następnie lat sześćdziesiątych, rok 1980 i 1981. Klasa robotnicza wywalczała sobie odpowiednie wynagrodzenia. W końcu pewne podklasy robotnicze - górnicy, stoczniowcy etc. - pod względem wynagrodzenia byli czymś wyższym od profesorów, którzy nie umieli wywalczyć wyższych wynagrodzeń.

Jak to się stało, że zaangażował się Pan w działalność publiczną?
W związku z moją pracą naukową na Uniwersytecie w Wilnie napisałem kilka rozpraw naukowych: o organizacji prac kontroli państwowej, o strukturze formalnej budżetów, o klasyfikacji budżetowej, o systemie podatkowym gmin. Prace te spotkały się z uznaniem ówczesnej nauki. Te właśnie prace stały się podstawą rozpoczęcia tej drugiej, publicznej kariery. Wiąże się to również z historią wojny, gdy po ucieczce z wojskowego obozu dla internowanych na Litwie do Wilna zostałem aresztowany przez policję litewską. Raz w życiu spędziłem noc w areszcie, a następnie zostałem przewieziony do dziesiątego fortu w Kownie. Tam gromadzono oficerów, którzy uciekli z obozu. To był rok 1940. Wiedzą państwo, co wtedy działo się w Katyniu - my wtedy nic o tym nie wiedzieliśmy. Całe szczęście, że moja żona poszła do mojego kolegi - Stefana Jędrychowskiego, który był wcześniej wraz ze mną asystentem na Uniwersytecie. Jędrychowski już wtedy był komunistą i został wybrany na członka Rady Najwyższej w nowo powstającej Litewskiej Socjalistycznej Republice. On to właśnie wyciągnął mnie z tego dziesiątego fortu w Kownie i zatrudnił w fabryce papieru i masy drzewnej w okolicach Wilna. Pozwoliło mi to przetrwać tam prawie cały okres wojny na stanowisku dyrektora a następnie głównego księgowego. W roku 1944 uciekłem z tej fabryki do Wilna. Po moim powrocie do rodziny do moich drzwi zapukał Stefan Jędrychowski, który w momencie wybuchu wojny niemiecko-radzieckiej uciekł do Rosji, gdzie przesiedział całą wojnę. Kiedy armia czerwona wkroczyła do Wilna, przyjechał tam jako członek PKWN. Zaproponował mi, bym objął stanowisko podsekretarza stanu w ministerstwie skarbu. Byłem bezpartyjny, ale postrzegany jako uczciwy, godny zaufania specjalista w sprawach finansowych. W tym czasie w Wilnie NKWD wyłapywało Polaków. Sytuacja była bardzo niedobra. W tej sytuacji propozycja Jędrychowskiego była nie do odrzucenia, pozwalała na wymknięcie się z Wilna. Taki był początek mojej działalności publicznej. Funkcję podsekretarza stanu pełniłem przez sześć lat i w tym czasie wprowadziłem w życie niektóre rzeczy, o których pisałem przed wojną.

Czyli wszystko to było po trosze efektem przypadku?
Wszystko się stało dzięki stosunkom koleżeńskim nawiązanym jeszcze w czasie studiów. To właśnie wtedy zaprzyjaźniłem się z kolegami z tej lewej strony, między innymi ze Stefanem Jędrychowskim. Powierzoną pracę wykonywałem w sposób przyzwoity, o czym świadczy fakt, że w roku 1947, za zrównoważenie budżetu odznaczono mnie Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. W związku z powyższym powierzano mi także różne inne funkcję. Kiedy uchwalano ustawę o nacjonalizacji, powołana została Główna Komisja ds. Nacjonalizacji, której zostałem prezesem. Również fakt, że byłem bezpartyjny, miał tu duże znaczenie.

Trafił Pan znów na uczelnię...
W roku 1951 podałem się do dymisji, motywując, że chciałbym wrócić do nauki. Zaproponowano mi stanowisko rektora Uniwersytetu Toruńskiego. Uniwersytet ten był kontynuacją Uniwersytetu Wileńskiego. Tak się złożyło, że kiedy ewakuowano personel Uniwersytetu Wileńskiego, pociąg z profesurą zatrzymał się w Toruniu. Wysiedli tam i stwierdzili, że miasto Kopernika jest stosowne dla założenia Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Mieszkając w Warszawie kłopotliwe było dla mnie dojeżdżanie do Torunia, w związku z tym z przyjemnością objąłem zproponowane mi stanowisko prorektora na Uniwersytecie Warszawskim.

Czy mógłby Pan opowiedzieć o swojej pracy związanej z ONZ?
To również był szczęśliwy zbieg okoliczności. W owym czasie przebywał w Polsce z wizytą twórca Indonezji - prezydent Sucarno, który pragnął zbudować w swoim kraju socjalistyczny system finansów. Zależało mu, by ONZ wyznaczyło Polaka, który potrafiłby w tej kwestii dopomóc. Zostałem ekspertem przy rządzie Indonezji z ramienia ONZ dzięki pomocy ówczesnego ministra finansów - Tadeusza Dietricha, który był moim doktorantem. Tak się zaczęły wspaniałe osiem lat pracy w ONZ-cie. ONZ na podstawie wszystkich moich raportów i opinii rządu Indonezji oceniła moją pracę bardzo wysoko i zaproponowała mi podobne misje w Mali, a następnie w Republice Nigru, gdzie pełniłem funkcję stałego reprezentanta ONZ ds. Pomocy Ekonomicznej.

Czy uważa Pan, że ONZ spełnia swoje zadania dla których została powołana?
Muszę powiedzieć, że pomoc ze strony ONZ, którą wykonywałem, była owocna, przyczyniała się do rozwoju gospodarczego. Kierowałem np. poszukiwaniem zasobów naturalnych, rozwojem hodowli bydła w strefie podsacharyjskiej, utworzeniem Instytutu Administracji Publicznej, szkoły pielęgniarek.

Co Pan robi w wolnych chwilach, Pana Hobby?
Mam dwie namiętności: książki oraz podróże. Można powiedzieć, że jestem typowym molem książkowym. Już od młodzieńczych lat siedziałem przy książkach zamiast się zajmować np. polityką. Jeśli chodzi o moją drugą pasję - wiele się napodróżowałem w swoim życiu, zwiedziłem ponad 50 krajów. Dzisiaj jednak jestem już w takim wieku, że podróżowanie byłoby dla mnie rzeczą trudną.

A rodzina?
Moja żona - z wykształcenia farmaceutka - jest dla mnie pełna poświęceń. Wszystko, co zrobiłem - zrobiłem dzięki niej. Zawdzięczam jej doskonale zorganizowane ognisko domowe, zdrowie, moje sukcesy naukowe. Moje obie córki, jedna już, niestety, nie żyje, mimo, że nie wybrały prawa - wybrały naukę. Osiągnęły na tym polu sukcesy.

Czym, Pańskim zdaniem, powinien się kierować prawnik wykonując swoją pracę?
"Salus rei publicae suprema lex esto" - dobro Rzeczpospolitej niech będzie prawem najwyższym. W całym swoim życiu przestrzegałem tej właśnie zasady.

Dziękujemy za rozmowę.

Piotr Bałasz
Piotr Waglowski

Piotr VaGla Waglowski

VaGla
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>