Kolejna odsłona wyszukanej erotyki

Żywa natura po przeróbkachJak już wcześniej informowałem: firma Google została pozwana przez Perfect 10 w związku z naruszaniem praw autorskich do publikowanych w Internecie grafik erotycznych. Google wyszukuje. To jasne. Więcej wątpliwości budzi fakt, że wyszukuje i prezentuje następnie u siebie grafiki, które są przedmiotem prawa autorskiego... Mamy więcej informacji w tej sprawie.

Otóż - jak pisze ZDNet - Perfect 10 postanowił zwrócić się do sądu okręgowego w Los Angeles (US District Court in Los Angeles), by ten wydał tymczasowy nakaz zabezpieczający powództwo (preliminary injunction), w którym nakazałby Google powstrzymanie się od wyszukiwania materiałów chronionych przez prawo autorskie... Z podobnymi roszczeniami Perfect 10 zwrócił się nieco wcześniej przeciwko wyszukiwarce oferowanej przez Amazon.com.

Nie trzeba chyba wspominać, że tego typu nakaz sądowy jest trudny do wykonania, chyba, że Google wyłączy całkowicie serwis images.google.com (na co sobie pewnie nie pozwoli). W jaki sposób określić, który materiał jest, a który nie jest chroniony prawem autorskim?

Sprawa obecnie jest bardziej skomplikowana niż jakiś czas temu, a to za sprawą wyroku dotyczącego Grokstera, gdzie Sąd Najwyższy uznał, że jeśli dane narzędzie oferowane przez jakąś firmę służy do naruszania prawa autorskiego, to pod pewnymi warunkami ten, kto takie narzędzie oferuje może odpowiadać za naruszenia prawa autorskiego dokonywane przez użytkowników oferowanego narzędzia (ostro uprościłem problem, no, ale coż).

W sprawie Perfect 10 vs. Google chodzi m.in. o to, że użytkownicy zamiast płacić wydawcy treści dla dorosłych - wolą odwiedzić serwis Google oferujący wyszukiwanie grafik i stamtąd pobrać sobie interesujące obrazki.

komentarze na Slashdocie, przeczytaj również felieton: Czy jest o co kruszyć kopie?

Opcje przeglądania komentarzy

Wybierz sposób przeglądania komentarzy oraz kliknij "Zachowaj ustawienia", by aktywować zmiany.

CC... i wszystko jasne

Problem akurat nie w tym, czy coś podlega prawu autorskiemu, bo jak wiadomo wystarczy minimalny wkład twórczy. W internecie podstawowym pytaniem jest zakres udzielonej licencji. Niedawno szeroko nagłośniona sprawa aresztowania za rozpowszechnienie linku do ogólnie dostępnego pliku dowodzi, że nie jest to tyko problem akademicki.
Osobiście stoję na stanowisku, że demonizowanie domyślnego reżimu prawa autorskiego nie jest wskazane, gdyż dozwolony użytek obejmuje wiele ze sposobów wykorzystania utworów, do jakich dochodzi w internecie. Mimo to zgadzam się, że w poszczególnych przypadkach prawo nie nadąża za rozwojem techniki, co niekorzystnie odbija się na pewności prawa. W takich sytuacjach licencje CC są wspaniałym rozwiązaniem.
Twórczość na CC to rosnący z każdym dniem zasób dóbr kultury, z których można korzystać na wiele sposobów bez ryzyka naruszenia praw autorskich, choć oczywiście nie można z nimi robić wszystkiego. Coraz więcej wyszukiwarek i serwisów (yahoo, flickr) oferuje indeksowanie zawartości właśnie po licencjach CC.

CC czyli nihil novi...

W duzym skrocie:
CC czyli w "aspekcie prawnym" wzor umowy licencyjnej wykorzystujacej sila rzeczy ramy prawa autorskiego (w zasadzie odpowiednio do specyfiki systemu prawnego kazdego panstwa). W aspekcie socjologicznym ruch "reformatorski". Nie rozumiem tego "CC hype". Swoboda dysponowania prawami autorskimi jasno wynika z ustawy, mozna ja wiec odpowiednio wyrazic licencja, czyli po co mnozyc byty? Mam wrazenie ze L. Lessig kopiuje, ale w mniej radykalny sposb i w szerszej skali (nie tylko oprogramowanie) idee ktore wyrosly z licencji GNU i Open Source.
Wiem, jestem malkontentem.

Też jestem sceptyczny...

Również jestem sceptycznie nastawiony do CC - z podobnych powodów, mianowicie, że to nic innego jak "stworzenie" licencji, które dopuszczalne jest przez formalnie przyjęte prawo danego kraju. Lessigowi chyba jednak chodzi też o to, że prawo jest skomplikowane (nota bene - w dzisiejszej Rzepie wywiad z prof. Mirosławem Wyrzykowskim) i coraz częściej niezrozumiałe nawet dla samych prawników, a dodatkowo jeszcze traktowane instrumentalnie - czego najlepszym przykładem jest "rozumienie" dozwolonego użytku w zależności od tego kogo się reprezentuje (złodziej, bo nie zapłacił, albo realizujący prawo nadane przez ustawę; nawet w tym prostym odróżnieniu nie udało mi się chyba bezstronnie do tego podejść). Tak czy inaczej - CC ma zdaje się dać po prostu ludziom proste wzorce zachowania. Ale gdzieś czytałem jakiś czas temu, że ludzie i tak w większości wypuszczają swoje utwory na licencjach CC, które nie zezwalają na komercyjne wykorzystanie utworów licencjonowanych.

Jest też ten problem, który Lessig w Wolnej kulturze poruszył, mianowicie dylemat - czy zastrzegać prawa, by utwór był chroniony, czy też chronić niezależnie od zastrzeżenia. Jeśli Google (albo inna wyszukiwarka) miałby wyszukiwać tylko po utworach (w rozumieniu prawa autorskiego), które mają specjalne zastrzeżenie, to byłaby to taka jakby "trzecia" droga. Co do zasady wszystko jest zastrzeżone, a uwolnienie jest aktem włączenia do domeny publicznej (inaczej niż u Lessiga, gdzie wszystko jest zastrzeżone na pewien, krótki czas, a przedłużenie wymaga aktu upoważnionego, co oczywiście wiąże się z pewną opłatą). Tyle, że u Lessiga po krótkim czasie (proponuje bodajże powrót do 21 lat) wszystko co nie miało przedłużonego czasu trwania praw autorskich majątkowych (czyli wciąż nadaje się do komercyjnego wykorzystywania) wchodzi do domeny publicznej, bo niewielu będzie się chciało podjąć trud przedłużenia - tak tu - niewielu będzie się chciało trudzić by coś uwolnić. I jeszcze jedna sprawa - co zrobić, gdy ktoś moje zdjęcie bez mojej wiedzy opatrzy stosowną licencją uwalniającą? Zdjęcie będzie się wyszukiwało, wszyscy (kto będzie chciał) z niego będą korzystali, ja mogę oczywiście cytować mądre książki, że nikt nie może przenieść na drugiego więcej praw niż samemu posiada, więc akt uwolnienia nie jest może rodzić skutków prawnych. Tyle, że nikt mnie nie usłyszy.

Do sprawy trzeba podejść kompleksowo, a jeszcze nie mam pomysłu jak. Na razie obserwuje terror własności intelektualnej (i wielu się na mnie obraża pewnie jak tak pisze, uznając, że sprzyjam "złodziejom"). Rozwala mnie po prostu to co się dzieje, jak silny jest nacisk i lobbing i na jak niskich progach oddziaływania - nazwanie kogoś złodziejem i szykany na policji, zwolnienie z funkcji wykładowcy na wyższej uczezlni, bo głosił własną interpretacje prawa, albo z innej pracy, gdyż wypowiedział się w radio; nie mówiąc już o oburzeniu, gdy takie BBC rozdaje muzykę za darmo...

--
[VaGla] Vigilent Android Generated for Logical Assasination

No ba...

Piotrze. Normalna walka "interesow", albo raczej o interesy. Natomiast wszelkie ruchy i organizacje optujace za "otwartoscia" wiedzy, informacji itp. maja za cel/interes cos wiecej niz tylko profit/zysk. Upraszczajac po raz kolejny (nie lubie prawniczych pogadanek, mecza mnie ;) moralnosc stawiana wyzej niz "czysta" ekonomia. Mimo wszystko fajnie zyc sobie w spoleczenstwie XXI wieku.

Wolność linkowania jako norma prawa zwyczajowego

Od dłuższego czasu zastanawiam się czy wolności linkowania nie jest jedną z najbardziej fundmanentalnych norm zwyczajowego prawa w Internecie. Wolność ta realizowana jest od samego początku nie tylko przez wyszukiwarki ale także przez zwykłych twórców stron www, którzy co do zasady nie pytają się nikogo o zgodę na link. Gdyby pogląd taki się upowszechnił, wówczas firmy takie jak Google nie miałyby większych problemów z firmami takimi jak Pefect 10. Co myślicie o koncepcji ponadnarodowego zwyczajowego prawa w Internecie?

Książka :)

Witaj Przemku! Miło Cię widzieć w gronie dyskutantów w tych skromnych progach :) Jak rozumiem, już niedługo będę mógł włączyć Twoja (długo wyczekiwaną) książkę do zasobów tego serwisu?

Co do linków - pisałem o tym w tekście Bijące źródła i problemy odnośników. Problem, z Google jednak polega na tym, że on nie tylko wyszukuje, i linkuje do opublikowanych (rozpowszechnionych) wcześniej materiałów. On też pomaga je znajdować w ten sposób, że przechowuje kopie plików. A to już zwielokrotnianie czy tez kopiowanie "w celu rozpowszechniania" a to już na mocy art. 117 polskiego prawa autorskiego jest przestępstwem. Tu dodatkowy problem polega na tym, że kopiuje automat, któremu nie da się woli przypisać. Więc trzeba by się zastanowić jak na gruncie polskiego prawa oceniać sprawczą siłę programistów. A od tego już niewiele trzeba rozważań, by dojść do odpowiedzialności producentów, nie tylko tych z Czerwonego Wzgórza, za błędy popełnione w udostępnionym na rynek oprogramowaniu...
--
[VaGla] Vigilent Android Generated for Logical Assasination

Linkowanie

Witaj Vagla! Elektroniczną wersję doktoratu mogę podesłać już teraz. Książka mam nadzieję ukaże się w tym roku, ale nigdy nie wiadomo co wpadnie do głowy holenderskim wydawcom...

Jeśli chodzi o kwestie linkowania to chyba większość jeśli nie wszystkie wyszukiwarki kopiują w części (lub w całości) zawartość indeksowanych stron. Oczywiscie systemow indeksowania jest wiele, niektore wyszukiwarki indeksuja wszystkie slowa, a inne tylko czesc dokumentu - wszystko bez pytania autora o zgode. Jeśli tak jest, to powszechna praktyka (zwyczaj) wydaje sie derogowac przepisy ustawy w tym zakresie poprzez desuetude.

Jesli chodzi o wyszukiwarke obrazkow w ramach serwisu Google, to podlug mojego rozumienia ona nie przedstawia obrazkow w pelnej wersji tylko linki obrazkowe w formie thumbnails do stron zawierajacych juz te materialy. Kliknij na dowolne zdjecie wyswietlone przez serwis Google a zobaczysz informacje o kontekscie w jakim wyswietlany jest oryginal. Wystarczy wiec chyba zablokowac wyszukiwarkom mozliwosc indeksowania contentu, jesli ktos nie chce udostepnic swojego zasobu... W przeciwnym razie w milczacy sposob serwis wyraza zgode na indeksowanie stron poprzez znowu zwyczajowo dozwolone crawlery czy boty.

Jesli jednak serwis Google posiada pelne kopie zdjec powoda i je udostepnia bez zgody autora to jest to zupelnie inna sytuacja. Co o tym myslisz?

desuetudo czy licencja?

Desuetudo to dość grząski grunt moim zdaniem. Takie podejście wydaje mi się niepotrzebne chociażby z uwagi na art. 23^1 prawa autorskiego. Oprócz tego, za powszechną praktykę uznałbym raczej udzielanie dorozumianej licencji w przypadku opublikowania w internecie utworu, której zakres konstruowałbym nie w opozycji, ale z wykorzystaniem obowiązującego prawa autorskiego.
Z tego też powodu zwróciłem uwagę na CC. Dorozumiane licencje (tak jak i desuetudo) to bowiem niska pewność prawa - podczas gdy dalszy rozwój internetu potrzebuje szybkiej i pewnej metody stwierdzania co można, a co nie.
Pewnie, że można szukać dziury w całym (co też często robię na liście CC-PL), jednak dużym plusem CC jest jasna i prosta (w założeniu) informacja o zakresie praw i obowiązków użytkownika. W każdym razie zakres ten jest dużo łatwiej określić niż w przypadku próby ustalenia, czy doszło do społecznego zjawiska trwałego niestosowania prawa...

W kwestii desuetude

Za wczesnie jest na pewno by kwestie te przesadzac. Ale trzeba moim zdaniem szukac rozwiazania, ktore mozliwe byloby do zaakceptowania nie tylko przez polska kulture prawna, ale przez cale Spoleczenstwo Informacyjne.

Zgadzam sie, ze desuetude to grzaski temat. Jednak czy desuetude oznacza niska pewnosc prawa - tego pewien nie jestem. Jedna ustawa moze dac pewnosc prawa, ale tysiace ustaw juz na pewno nie. Desuetude moze wydawac sie grzaskim tematem bo po prostu nikt na ten temat nie pisze, nie prowadzi badan. A wszystko zalezy od badan i edukacji w tym zakresie. Jednak biorac pod uwage ilosc i jakosc tworzonego prawa w Polsce zapewne nie zdajemy sobie sprawy z sily dzialania desuetude na gruncie naszego prawa. Bardzo chcialbym zebrac ludzi zainteresowanych zbadaniem ktore z obowiazujacych przepisow prawnych w Polsce sa kompletnie martwe.

Zgadzam sie rowniez, ze rozwoj internetu potrzebuje szybkiej i pewnej metody stwierdzania co mozna a co nie. I wlasnie w tym zakresie mysle, ze badania nad zwyczajami globalnego spoleczenstwa internetowego pozwola najszybciej stwierdzic co jest akceptowana norma a co nie. A co za tym idzie co stalo sie globalnym prawem albo obowiazkiem w sieci. Powszechnie obowiazujacej konwencji dotyczacej uzytkowania Interntu na razie na pewno sie nie doczekamy.

Moim zdaniem jednak pytanie nie brzmi desuetude czy licencja a czy norma zwyczajowa moze zmodyfikowac zmodyfkiwac wzglednie uchylic bezwglednie obowiazujace przepisy prawa autorskiego. W kwestii Twojego argumentu dotyczacego dorozumianej licencji, zgodze sie z nim dopiero wtedy to jesli licencja typu CC zostanie powszechnie zaakceptowana, innymi slowy jej stosowanie stanie sie zwyczajowo przyjete w Internecie. Dopiero wtedy bedzie mozna mowic moim zdaniem o dorozumianym udzieleniu licencji typu CC - wlasnie dzieki zwyczajowi :)

licencja dorozumiana ALBO CC

Chyba się nie zrozumieliśmy. Starałem się wskazać, że (1) w momencie braku żadnego oznaczenia utworu można uznać jego dalsze rozpowszechnianie w internecie, które nie spotyka się z reakcją negatywną autora za desuetudo. Alternatywą (2) jest uznanie, że doszło po prostu do udzielenia dorozumianej licencji na takie działania. Uwaga o art. 23^1 miała na celu wskazanie, że w prawie polskim nawet i to nie jest potrzebne, bo duża część działań, do których dochodzi w internecie jest nim objęta - nie trzeba w tym zakresie ani doszukiwać się desuetudo, ani wyinterpretowywać udzielenia licencji.
Licencje CC są natomiast TRZECIĄ alternatywą. Dla objęcia nimi konieczne jest wyraźne oznaczenie utworu, a więc stan faktyczny zupełnie odwrotny od poprzedniego. Do udzielenia licencji dochodzi w sposób wyraźny, a nie dorozumiany - właśnie dlatego ich wartość dla pewności obrotu jest wyższa.
Zgadzam się z VaGlą, że każde działanie w sieci jest działaniem w realu, więc nie należy przeciwstawiać tych dwóch rzeczywistości. Prawo autorskie w sieci obowiązuje, trudność w jego egzekucji nie świadczy jeszcze o desuetudo, a poza tym wiele sposobów wykorzystania utworów w internecie jest objęte albo dozwolonym użytkiem, albo licencjami - a zatem regulowane są przez prawo pozytywne, a nie przez zwyczaj, który stał się prawem.
Z wielką ciekawością zapoznam się z Twoim doktoratem.

Google mess...

Blokowac mozesz dostep do strony poprzez robots.txt, blokowanie naglowkow przegladarek i pewnie kilka innych roznych metod (content na PHP, itp.). Mozna rowniez inaczej. Mniejsza o szczegoly techniczne. Zwyczaj w sieci istnieje od dawna, trudniej bedzie o prawo zwyczajowe. Dynamika rozwoju siec, rozwoj spoleczenstwa informatycznego/informacyjnego jasno wskazuje ze prawo pozytywne "nie nadaza". Masz racje ze serwis Images nie udostepnia bezposrednio pliku. Mysle ze poza dyskusja pozostaje kwestia zabezpiecznia technicznego i prawnego zawartosci (contentu) strony - to jest zadanie dla wlasciciela/administratora/tworcy. W przypadku braku jakiejkolwiek deklaracji/dzialania/licencji mozna domniemywac zgode na korzystanie/wykorzystanie. Pytanie jaki powinien byc zakres tego korzystania/wykorzystywania (czy w celach komercyjnych, czy chociazby tylko dla celow cytowania, itp.). Sad moze miec pole do popisu.

Domniemana zgoda

Mysle, ze kwestia technicznego zabezpieczenia contentu ma fundamentalne znaczenie. Moim zdaniem, by moc zarzucic komus naruszenie prawa autorskiego w sieci, posiadanie takiego zabezpieczenia jest konieczne. Pytanie czy wystarczy sama tylko deklaracja czy tez potrzebne jest konkretne zabezpiecznie contentu. Bardziej sklaniam sie do tego ostatniego, biorac pod uwage problemy zwiazane z automatyczna analiza HTMLa.

Poki co zwyczaje sieciowe pozwalaja na wykorzystanie takich tresci rowniez w celach komercyjnych. Ale zwyczaje sie zmieniaja... Gorzej z naszymi sadami.

Kopie i wyszukiwanie

Jeśli indeksuje wszystkie słowa, to tak jakby "wykorzystał" cały utwór nie? I to w celach komercyjnych!! Bo przecież AdWords potem prezentuje odpowiednie linki związane z kontekstem prezentowanego dokumentu (nota bene - zacząłem się zastanawiać nad tym jak właściwie potem Google się rozlicza z tych przychodów z właścicielami stron, np. stron w Polsce - wysyła czek, ale jak to rozliczyć potem w Urzędzie Skarbowym?). A co do milczącej zgody na wykorzystanie: w formalnie ustanowionych regulacjach (umowy międzynarodowe, ustawy) przyjęto rozwiązanie, zgodnie z którym nie trzeba spełniać żadnych dodatkowych wymagań, by utwór był chroniony przez prawo autorskie. Przeciwnie z patentami czy znakami towarowymi, ale jeśli chodzi o prawo autorskie - nie ma wymogu opatrzenia utworu noty copyrightowej czy zgłaszania do jakiegoś urzędu. Crowlery sobie mogą chodzić po sieci, pająki mogą indeksować, problem w tym, że firma nie może następnie wykorzystywać zgromadzonej wiedzy w ten sposób, że ją opublikuje na własnych stronach (lub opublikuje w inny sposób; nie zapominajmy, że za chwile będzie interaktywna telewizja i dopiero się zacznie dziać...)

No i jeszcze jedna sprawa - czy się tu wszyscy zgadzamy, że umieszczenie linku na stronie, w tym w wynikach wyszukiwania nie jest "rozpowszechnianiem" utworu, do którego prowadzi ten link?

--
[VaGla] Vigilent Android Generated for Logical Assasination

wykorzystanie

Zgadza sie, to wykorzystanie - ale dozwolone moim zdaniem bez zgody autora przez powszechnie zaakceptowana norme internetowego prawa zwyczajowego, ktora stanowi, ze zasoby opublikowane w sieci Web bez zabezpieczenia dostepu moga byc indeksowane, wyszukiwane i hyperlinkowane bez zgody autora. To zasada, od ktorej sa zapewne wyjatki (rozwazam je w ostatnim rozdziale angielskiej wersji ksiazki - ciezko pisze mi sie teraz o tym po polsku :)). Ponadto, zwyczaj miedzynarodowy moze zmienic umowe miedzynarodowa!

co do tego czy umieszczenie linku na stronie jest rozpowszechnieniem utworu, do ktorego prowadzi ten link to niestety zgody nie ma. Czy przez to, ze napisze Tobie gdzie mozna znalezc elektroniczny dokument czy zdjecia rozpowszechniam ten dokument czy zdjecia? Nie, ja tylko wskazuje, gdzie ow utwor ostatnio sie znajdowal. Od tego czasu mogl przeciez zostac przeniesiony...

nie jest rozpowszechnianiem

Ja jestem zdania, że umieszczenie linku do utworu nie jest rozpowszechnianiem. I to miałem na myśli w pytaniu - "czy jest zgoda na to, że nie jest rozpowszechnianiem" :) Widzę, że zgody nie ma, bo Ty Przemku jesteś, zdaje się, tego samego zdania, co ja :) hehe.

Co do książki - Fajnie by było jednak, żebyś też wydał ją w polskiej wersji. Jest tyle fajnych wydawnictw, które by mogły ja w Polsce wydać. Zresztą - co Ci będę mówił - sam wiesz to najlepiej. Rozmawialiśmy chyba już o tym... Zastanawiam się tylko, dlaczego nie w Polsce???

A co do zgody autora - ja myślę, że do tego należy podejść od drugiej strony. Nie jest to zgoda, ale gdyby ten autor chciał dochodzić roszczeń, to można by, jak się wydaje, na gruncie polskiego prawa cywilnego powołać się na art. 5 kc, czyli stwierdzić, że autor (ten co roszczenia wysuwa) czyni użytek ze swojego prawa podmiotowego w sposób sprzeczny ze społecznogospodarczym przeznaczeniem tego prawa lub zasadami współżycia społecznego... Tyle, że treścią prawa autorskiego jest właśnie zagwarantowanie autorowi pewnych uprawnień przed innymi i ma to uzasadnienie społecznogospodarcze (bardziej jest to uzasadnione, niż uprawnienia przeciwne). Zabieranie tych uprawnień autorowi można też uznać za działanie przeciwko zasadom współżycia społecznego...

--
[VaGla] Vigilent Android Generated for Logical Assasination

Linkowanie a zgoda

Ciesze sie, ze zgadzamy sie w tej kwestii! :) jesli chodzi o ksiazke po polsku to po prostu nie mam czasu na jej przetlumaczenie. Niemniej, tlumaczenie jest w trakcie - tak wiec jak dobrze pojdzie to w ciagu pol roku ukaze sie ona na rynku i u nas.

Do kwestii zgody autora mozna tez podejsc i z Twojej strony. Z tym, ze ja bym wlasnie akcentowal zasady wspolzycia spolecznego w sieci. Tak wiec i chyba w tym zakresie sie zgadzamy? :)Zaznaczam jednak, ze mowie o zasadach wspolzycia spolecznego w sieci a nie w realu. Zasady sieciowe pozwolaja na linkowanie bez pytania sie o zgode autora(pokrywaja sie w tym zakresie z normami zwyczajowymi co nie jest niczym nadzwyczajnym).

Nie ma zasad sieciowych

W wielu sprawach się zgadzamy, ale w jednej nie: w mojej opinii nie ma czegoś takiego jak specjalne zasady sieciowe odróżniane od zasad w realu. Nie ma czegoś takiego jak sieć. Każde działanie "w sieci" jest w istocie działaniem "w realu". Po drugiej stronie zawsze jest człowiek, który operuje klawiaturą, myszką, skanerem, czy innym magicznym urządzeniem. Nawet jak gadasz z chatbotem, to również człowiek go zaprogramował. Na marginesie - właśnie bawie się takim chatbotem i chcę go kiedyś zintegrować z tym serwisem, tylko go muszę nauczyć po polsku gadać, no i zasilić w pewną wiedzę (mam nadzieję - pomocną z punktu widzenia tego serwisu) :) Byłyby niezłe jazdy.

--
[VaGla] Vigilent Android Generated for Logical Assasination

zasady sieciowe

Tak, ale to wlasnie czlowiek w roznych kregach jest wspoltworca roznych norm zachowania. I ja twierdze, ze te normy ze swiata Internetu nie zawsze sie pokrywaja z tymi z realu - i stad potrzeba ich odrozniania i badania. Czym innym jest kradziez plyty ze sklepu a czym innym sciagniecie pliku z eMula. Czym innym jest wlamanie do domu a czym innym hacking w celu wykazania, ze jakis serwis nie jest bezpieczny...

A dlaczego panowie sobie nie

A dlaczego panowie sobie nie konwersujecie o rozpowszechnianiu pod męskimi pośladkami, tylko pod damskimi? A jeśli linki są równoważne rozpowszechnianiu, to Google trzeba ścigać karnie!

Rozpowszechnianie

Droga LadyA

Linki nie sa rownowazne rozpowszechnianiu - nie maja wrecz z tym nic wspolnego. Nie trzeba wiec scigac Google karnie.

A co z pośladkami?

A o pośladkach nie wspomniałeś w odpowiedzi hehe :) Jeszcze mnie tu zaraz posądzą o męski szowinizm, zwłaszcza jeśli bym powiedział, że to przerobione zdjęcie jest z kolekcji własnej...

Prowadząc taki serwis człowiek zaczyna się zastanawiać nad wieloma rzeczami - w tym nad tym skąd brać zdjęcia. Ostatnio jeździłem na rowerze po mieście i robiłem fotki gmachom publicznym, żeby na wszelki wypadek mieć ilustrację. Nawet się panowie strażnicy zastanawiali, co to za potencjalny terrorysta tak jeździ i co kilka kroków zatrzymuje się, strzela fotkę i jedzie dalej. (na Al. Szucha stoi rządowy budynek przy rządowym budynku)...

Hmm.. Pośladki są zupełnie skąd inąd (jeśli by ktoś sobie pomyślał, że też z tej wycieczki po mieście)... Myślę (ale teraz muszę ostrożnie się wypowiadać), że - co do zasady - kobiece pośladki mają głęboką i transcendentną właściwość wyrażania uosobionego erotyzmu, i nie muszą być tożsame z wulgarnym uproszczeniem pornografii...

--
[VaGla] Vigilent Android Generated for Logical Assasination

Piotr VaGla Waglowski

VaGla
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>