Cisza! Internet nie śpi

Z niepokojem oczekuję pierwszego orzeczenia sądu, wydanego w uproszczonym trybie przedwyborczym, które będzie przewidywało konfiskatę materiałów opublikowanych w Sieci. Moje wątpliwości dotyczą również możliwości zasądzenia stosownych kwot na cele charytatywne, nakazania sprostowania czy przeproszenia pomówionego...

"Zgodnie z ustawą o referendum ogólnokrajowym strony Sejmu RP oraz serwer poczty elektronicznej są niedostępne do zakończenia referendum". Taki komunikat "wisiał" podobno pod internetową domeną Sejmu w czerwcu przed referendum unijnym. Uff. Komunikat świadczył niezbicie, że poszczególne osoby odpowiedzialne za przeprowadzenie wyborów i referendum poważnie wzięły sobie do serca ciszę przedwyborczą, a w tym przypadku przedreferendalną.

Już w 2000 roku Przewodniczący Państwowej Komisji Wyborczej Ferdynand Rymarz stwierdził publicznie, że cisza wyborcza obejmuje także Internet. Wówczas jednak zdaniem szefa PKW, istniejące już strony internetowe kandydatów na prezydenta mogły w Sieci pozostać. Niedopuszczalne było natomiast tworzenie stron nowych... Tym czasem, w relacji powyborczej przedstawiciela jednego ze sztabów wyborczych znalazłem informację, iż "analitycy sztabowi zauważyli, że w czasie weekendu przed elekcją, kiedy obowiązywała już cisza wyborcza, liczba gości na stronie www.olechowski.pl osiągnęła poziom porównywalny z dniami roboczymi o najwyższym wskaźniku oglądalności". Czy to nie zastanawiające?

Problem był aktualny w czasie, gdy ważyły się losy naszego wejścia do Unii Europejskiej. Na 12 godzin i 33 minuty przed rozpoczęciem dwudniowego referendum w sprawie przystąpienia Polski do UE Ferdynand Rymarz udzielił telewizyjnego wywiadu. Stwierdził w nim m.in., że "dochowanie wszystkich zasad dotyczących głosowania wpływa na ważność referendum. Ważność referendum w ciągu dwóch miesięcy stwierdza Sąd Najwyższy. Państwowa Komisja Wyborcza składa sprawozdanie. Czym mniej będzie protestów na ten temat, czym mniej będzie naruszeń przepisów, tym bardziej jest pewne, że wybory mogą się okazać, w tym wypadku referendum, ważne". Na takie dictum dziennikarz zadał pytanie kluczowe z punktu widzenia niniejszych rozważań. Pytanie dotyczyło możliwości składania protestów w sytuacji, w której ktoś w Internecie będzie agitował do wzięcia udziału w drugim dniu referendum. Przewodniczący PKW odpowiedział twierdząco: "Internet jest traktowany tak samo, jak każda prasa, jak inne media". Dalszy ciąg wypowiedzi budzi jednak moje wątpliwości, aczkolwiek stanowi konsekwentnie powtórzoną tezę z wyborów prezydenckich: "to co się znajduje w Internecie, a przed ciszą wyborczą jest zamieszczone, może pozostać". Czyżby jednak niekonsekwencja? Bo oto dalej następuje stwierdzenie, zgodnie z którym "nie wolno w Internecie zamieszczać materiałów agitujących, prowadzących kampanię wyborcze w okresie ciszy wyborczej". A przecież w okresie ciszy wyborczej wcześniej opublikowane materiały nadal "agitują"... Po cóż zatem było wyłączać serwis informacyjny Sejmu?

Z problemami natury prawnej spotkały się już sztaby wyborcze starające się zaprząc do kampanii wyborczej pocztę elektroniczną. Dotknąć ich mogą wszystkie zjawiska, które w Internecie są chlebem powszednim, w szczególności kradzież tożsamości. Być może to właśnie było powodem, dla którego sztab wyborczy Mariana Krzaklewskiego był zmuszony wydać pewne oświadczenie. W oświadczeniu znalazło się stwierdzenie następujące: "list reklamowy wysyłany do użytkowników Internetu jest autorstwa osoby podszywającej się pod kandydata na prezydenta". Tak było w październiku 2000 roku. Internet się rozwija. W następnych wyborach spotkamy się zapewne ze zjawiskami takimi jak phishing, włamania na serwery kandydatów, spam polityczny, internetowe zniesławienia...

Do tych ostatnich przyczynią się zapewne sami kandydaci, lub ich sztaby. Oto bowiem z relacji przedstawiciela kolejnego sztabu wyborczego, który korzystał "z dość prymitywnie opracowanej strony www" wynika, że wadą jego witryny była przede wszystkim "źle zabezpieczona księga gości, do której radykalni przeciwnicy urzędującej głowy państwa wpisywali treści powszechnie uważane za obelżywe". Skrupulatnie je usuwano, ale dopiero po kilku godzinach. Jakież to daje pole do popisu radykałom!

Czy można wysyłać użytkownikom Internetu agitujące listy elektroniczne? Ustawa o świadczeniu usług drogą elektroniczną mówi jedynie o spamie mającym charakter handlowy. Czy doczekamy się regulacji dedykowanej uciążliwemu marketingowi politycznemu prowadzonemu w Internecie? Niemcy mają już orzeczenia dotyczące tego tematu. Sąd w Rostock stwierdził, że polityczna agitacja w postaci e-kartek oraz niezamawianych newsletterów (biuletynów) jest niezgodna z prawem. Co więcej: autor strony internetowej, która umożliwia użytkownikom wysyłanie do innych wspomnianych "kartek" może ponosić odpowiedzialność za rozsyłanie niezamówionej korespondencji elektronicznej (o ile nie otrzymał wcześniejszej zgody na jej wysyłanie).

A wszelkiego rodzaju sondy internetowe? Czyż nie powinny zostać zdjęte wraz z nastaniem ciszy wyborczej? Jak się wydaje - taki wymóg wynika z zakazu podawania do publicznej wiadomości wyników sondaży przedwyborczych, przewidziany w kolejnych ordynacjach wyborczych. Pół biedy, jeśli sonda nie pokazuje jak głosowali inni respondenci. Większość jednak mechanizmów stosowanych na stronach internetowych ma aktywną opcję "pokaż dotychczasowe wyniki".

Jak interpretować przepisy, które wprost przewidują sytuację, gdy wykorzystywane w kampanii wyborczej hasła, ulotki, wypowiedzi albo inne formy propagandy i agitacji zawierają dane i informacje nieprawdziwe? Z niepokojem oczekuję pierwszego orzeczenia sądu, które będzie przewidywało konfiskatę materiałów opublikowanych w Sieci. Moje wątpliwości dotyczą również możliwości zasądzenia stosownych kwot na cele charytatywne, nakazania sprostowania czy przeproszenia pomówionego: Internet jest medium transgranicznym. Umiejętnie dokonana manipulacja stawia pod znakiem zapytania wskazanie sprawcy.

Zastosowanie nowych technologii może stworzyć kłopot sądowi okręgowemu, który w składzie jednego sędziego rozpoznać będzie musiał stosowny wniosek. W szczególności sędzia będzie musiał zrozumieć mechanizm działania Internetu, a będzie miał na to jedynie 24 godziny. Być może wniosek taki wpłynie już przy okazji następnych wyborów.

Piotr VaGla Waglowski

VaGla
Piotr VaGla Waglowski - prawnik, publicysta i webmaster, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Ukończył Aplikację Legislacyjną prowadzoną przez Rządowe Centrum Legislacji. Radca ministra w Departamencie Oceny Ryzyka Regulacyjnego a następnie w Departamencie Doskonalenia Regulacji Gospodarczych Ministerstwa Rozwoju. Felietonista miesięcznika "IT w Administracji" (wcześniej również felietonista miesięcznika "Gazeta Bankowa" i tygodnika "Wprost"). Uczestniczył w pracach Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego w ramach programu Odpowiedzialne Państwo. W 1995 założył pierwszą w internecie listę dyskusyjną na temat prawa w języku polskim, Członek Założyciel Internet Society Poland, pełnił funkcję Członka Zarządu ISOC Polska i Członka Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Był również członkiem Rady ds Cyfryzacji przy Ministrze Cyfryzacji i członkiem Rady Informatyzacji przy MSWiA, członkiem Zespołu ds. otwartych danych i zasobów przy Komitecie Rady Ministrów do spraw Cyfryzacji oraz Doradcą społecznym Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej ds. funkcjonowania rynku mediów w szczególności w zakresie neutralności sieci. W latach 2009-2014 Zastępca Przewodniczącego Rady Fundacji Nowoczesna Polska, w tym czasie był również Członkiem Rady Programowej Fundacji Panoptykon. Więcej >>